- Donald Tusk miał do mnie wielki żal o to, że publicznie mówiłem, co myślę o reformie OFE. Rozumiałem jego argumenty ekonomiczne, ale ja jestem z tego pokolenia, które wierzyło, że ma coś swojego, i nie mogłem pogodzić się z tym, że ktoś to zabiera. Teraz stoję na barykadzie i bronię sądów i prokuratury przed PiS, ale nigdy nie twierdziłem, że za rządów PO sądy i prokuratura dobrze funkcjonowały - mówi w wywiadzie dla DGP poseł Sławomir Nitras

Ochłonął pan?

O czym pani chce ze mną rozmawiać?

O kim raczej. O panu.

Nie, to ja nie chcę. Nie jestem ciekawym tematem i nie mam potrzeby rozmowy publicznej o sobie.

A o kim by pan chciał? O Kwaśniewskim, Schetynie, Tusku?

O polityce możemy rozmawiać, a o ludziach tylko, o ile to ma znaczenie. Polska, Europa, ekonomia – to są ciekawe sprawy.

Pan jest politykiem.

Proszę dać mi jeszcze pół minuty. Muszę tylko odpowiedzieć na wiadomości. Miałem spotkania i nie miałem czasu. Dlaczego patrzy pani na mój zegarek? Nie jest wyjątkowo drogi, nie muszę wpisywać go do oświadczenia majątkowego.

Dużo tańszy niż zegarek ministra Nowaka?

Nie wiem, jaki zegarek ma Sławek.

Prezent od żony?

Nie, sam sobie kupiłem. To jedyny, jaki posiadam.

I ma pan fajny samochód też.

Nie mam fajnego samochodu. Zwracam uwagę, żeby auto było bezpieczne. Nie mam fioła na samochody.

A na co pan ma? Na telefony?

Wbrew pozorom nawet na kręcenie filmów nie mam.

Ile pan w sumie godzin nakręcił?

Nie liczyłem. Trochę ze mnie, jak pani wie, przypadkowy reżyser. Wiem natomiast, że niektóre z tych filmów obejrzało rzeczywiście dużo ludzi. Chciałbym tymi filmami coś mówić. Nie szukam tanich sensacji. Dzisiaj zrobiłem film o prywatnym ochroniarzu posła Kaczyńskiego i jednocześnie aktorze, bo przecież ten pan zagrał ochroniarza prezydenta Kaczyńskiego w filmie „Smoleńsk”. To jest ważne, że w polskim Sejmie codziennie pojawiają się nowe ograniczenia wobec posłów opozycji, dziennikarzy, a ochroniarz posła Kaczyńskiego może wszystko. Wie pani, że musiałem stoczyć bój, by pani mogła wejść do pomieszczeń klubowych PO, gdzie rozmawiamy? Ten pan ochroniarz nie miałby żadnych problemów, żeby tutaj wejść.

Czyli znowu pan wyręczył dziennikarzy.

Wyręczyłem, bo dziennikarze tam nie mogą wchodzić. A skoro dziennikarze nie mogą, to moim obowiązkiem jest pokazywać opinii publicznej to, co się dzieje w Sejmie. I jasno pani powiem, że to jest nienormalna sytuacja. Miałem oczywiście dylemat, zastanawiałem się, czy nagrywać, czy nie przesadzam. No, ale jak tu nie nagrywać, kiedy władza chce ograniczać wolność słowa, a tymczasem facet z prywatnej firmy ochroniarskiej jest upoważniony do tego, by chodzić po całym Sejmie, i w zasadzie nikt na to nie reaguje. Zobaczyłem go najpierw, jak rozmawia z Mariuszem Kamińskim i Maciejem Wąsikiem, czyli ministrami odpowiedzialnymi za służby specjalne. I żałuję, że tego nie nagrałem. Żałuję też, że tego nie mogli zobaczyć dziennikarze. Kiedyś był taki piłkarz Realu Madryt – Emilio Butragueno. Tylko stał w odpowiednim miejscu. Ja, jeśli coś się dzieje, to nie uciekam. Ale nie biegnę gdzieś, bo coś się dzieje. A tak na marginesie, to po co posłowi Kaczyńskiemu ochroniarz w Sejmie?

Może niech pan jutro też przyjdzie do Sejmu z prywatnym ochroniarzem.

Ale po co? Nie jestem i nie chcę być happenerem. Chciałbym raczej pokazywać palcem pewne zjawiska i swój stosunek do nich.

Momentami jest pan happenerem.

OK, sam mam czasami wrażenie, że balansuję na granicy. Jednak nie wymyślam happeningów, tylko reaguję na sytuacje, które mnie spotykają.

Kiedy w zeszły piątek mył pan drzwi biura posła Joachima Brudzińskiego, nie zaprosił pan dziennikarzy, sam pan nagrał film i zrobił transmisję w internecie, którą obejrzało pewnie kilkanaście tysięcy ludzi.

Trochę więcej, myślę że z 500 tysięcy.

Dla tej widowni pan to robi?

Zniszczono drzwi biura polityka. Zaatakowano człowieka. To jest czysta agresja. A ja na agresję, nawet jeśli ona dotyczy mojego przeciwnika politycznego, się nie zgadzam. Chciałem w ten sposób pokazać, że nie boję się sporu politycznego, nawet ostrego, ale są granice, których nikt normalny nie może przekraczać. Granice stanowią nienawiść, agresja, przemoc. Chciałem w ten sposób również swoim zwolennikom wyraźnie to powiedzieć. Wielu pisało do mnie, że poseł Brudziński z pewnością nie doceni tego gestu.

Docenił?

Mnie nie chodziło o niego, tylko o kształtowanie pewnych postaw. Chciałem dać wyraźny znak, że krytykujmy, spierajmy się, bądźmy dociekliwi i pilnujmy władzy, ale nie przekraczajmy granic. To, że sam jestem przedmiotem agresji, kłamliwej propagandy i oczerniania przez Kaczyńskiego i jego akolitów, nie oznacza, że zgadzam się na takie postawy. Wierzę, że doczekam podobnej reakcji ze strony kogoś z PiS. Że zamiast insynuacji i pomówień usłyszę, że warto zrobić gest w drugą stronę.

Pan gra na siebie.

Pani ma prawo to oceniać, nie ja. Powiedziałem, czym się kierowałem. Wie pani, jestem dość szczerym człowiekiem.

Tak mówią o panu koledzy politycy i dziennikarze polityczni.

Mogę nie mówić całej prawdy, ale na pewno nie kłamię. Nie spinuję, jak mówi się w slangu politycznym. Proszę uwierzyć, że polityk może mieć dobre intencje. Mam żonę, dwie nastoletnie córki i nic nie jest dla mnie ważniejsze niż one. Przecież rozumiem, że nie tylko moja żona czy dzieci, czy mój ojciec boją się o mnie. Mogę nie zgadzać się z Brudzińskim i bardzo chcę odebrać mu władzę, ale nie chcę ranić jego bliskich. Pamiętam oczywiście, że on również pod moim adresem krzyczał „komuniści i złodzieje”. Nie chcę być taki sam.

Chodzi pan do tej pieczary, do przewodniczącego Schetyny?

Grzegorz już raczej nie siedzi w pieczarze. Częściej przebywa w swoim biurze w siedzibie Platformy.

Chodzi pan do niego?

Kiedy mnie zaprasza, to chodzę. Czasami rozmawiamy, choć wolałbym częściej. Życzyłbym sobie, żeby współpraca w partii się dobrze układała.

Czyli układa się źle.

Łapie mnie pani za słówka. Układa się dobrze, ale zawsze może lepiej. Platforma przez ostatnie dwa lata przeszła ogromne turbulencje. Odszedł Donald Tusk, premierem i szefem PO została Ewa Kopacz, niestety przegraliśmy wybory, chociaż osiągnęliśmy lepszy wynik, niż można się było spodziewać, zmieniliśmy szefa, pojawił się Grzegorz Schetyna, przed nami wybory w partii. Po wyborach w 2015 r. byliśmy trochę zdziesiątkowani, rozformowani, a teraz trwa proces formowania się w dywizje czy bataliony. To będzie proces i musi trochę potrwać. Ukształtuje się nowe oblicze personalne, programowe, wizerunkowe.

W tych wyborach w partii będzie pan startował?

Nie wiem, bo jeszcze nie ogłoszono, kiedy są te wybory. Wiem tylko, że wszyscy już stoją w blokach startowych.

Kim by pan chciał być w PO?

A dlaczego ja miałbym pani to powiedzieć?

Partia potrzebuje kierownika. I pan mógłby próbować nim zostać.

Pani mnie kreuje na kierownika?

Ja?

Zrobi mi pani krzywdę. No, ale ma pani prawo. Proszę brać pod uwagę realność takich projektów.

27 stycznia mija rok szefowania PO przez Grzegorza Schetynę.

Właśnie, i kreowanie mnie na kierownika jest wpychaniem mnie w konflikt, a Platformie jest potrzebna współpraca. Naszym celem nie jest zdobycie 15 czy 20 proc. głosów, naszym celem są wygrane wybory w 2019 r.

Panie pośle, pan nie ma wsparcia w Grzegorzu Schetynie.

Nie podzielam pani zdania. Współpracujemy i mam nadzieję, że ta współpraca się zacieśni.

Pan jest częściej u Ewy Kopacz.

Dużo jej zawdzięczam i gdyby nie jej decyzja, nie byłoby mnie teraz w Sejmie. Zdecydowała o wpisaniu mnie na listę wyborczą. Cenię u Ewy Kopacz to, że dostrzega intencje, wolę walki, daje pracować. Nie patrzy przez pryzmat własnych interesów, tylko kieruje się interesem zbiorowości.

Gdyby nie ona, nie byłoby pana w polityce.

Najprawdopodobniej.

W 2014 r. został pan zablokowany, wycięty z list przez Donalda Tuska.

Bo ja niepokorny jestem.

W stosunku do Tuska, do Schetyny?

Hm. Nie autoryzuję pani tego.

Pan tu walczy o wolność słowa, wolność mediów i mówi pan o autoryzacji.

Autoryzacja jest prawem.

Z 1984 r.

OK, to prawda. No dobrze, jestem niepokorny i zdarza mi się za to płacić. Donald Tusk nie wycinał mnie z listy. To się działo znacznie niżej i było efektem mojego uporu, trwania przy swoich racjach. On był premierem i zajmował się ważniejszymi sprawami. Jego zadaniem nie było martwić się o Nitrasa i mówię to całkowicie serio. Nigdy nie oczekiwałem, że on będzie o mnie dbał. Potrafiłem go skrytykować, chociaż znacznie częściej mi imponował.

Jesteście, panowie, trochę podobni, również fizycznie.

Donald Tusk jest trochę bardziej uładzony, a ja jestem nieuczesany, krnąbrny czasem. On, ze względu na własny wizerunek, pewnie nie latałby z kamerą po Sejmie. Myślę, że jest spokojniejszy.

A pan krewki.

Raczej uparty i gotowy ponosić konsekwencje dwóch decyzji, nawet jeśli oznacza to zapłacenie osobistej ceny. W 2014 r. był taki moment, że byłem praktycznie poza polityką. Myślałem, że skoro nie mogę kandydować w wyborach do europarlamentu, potem samorządowych, to muszę zająć się czymś innym zawodowo niż polityka. Mam rodzinę, dzieci, za które jestem odpowiedzialny, również finansowo.

Przez kilka lat w PE zarabiał pan 40 tys. zł miesięcznie.

Tak. Proszę jednak pamiętać, że koszty życia w Brukseli też są znacznie wyższe. Jednak broń Boże, nie narzekam. Mówię tylko, że nie zwariowałem, zachowałem umiar. Poza tym widziałem, jak niektórzy koledzy nie radzą sobie z tak wysoką pensją. My nigdy nie żyliśmy ponad stan, więc kiedy te wysokie zarobki się skończyły, nie zmienił nam się standard życia. Pieniądze przeznaczyłem głównie na kupno mieszkania w Szczecinie i spłacanie kredytu.

No i na zegarek.

Zegarek kupiłem akurat przed PE.

Z poselskiej polskiej pensji?

Dość dobrze zarabiałem, zanim poszedłem do polityki. Nie jestem człowiekiem, który szasta pieniędzmi. W kwestiach finansowych postępuję wyjątkowo rozważnie.

Wtedy, w 2014 r., był pan zniechęcony do polityki?

Nie, broń Boże, ja nigdy się do polityki nie zniechęciłem.

Sam pan został.

Nie, to nie tak. Wiedziałem, że wypadnę z listy wyborczej do europarlamentu. Liczyłem się z konsekwencjami i je poniosłem. I zostałem przy swoich racjach. Bardzo mnie to cieszy.

I wpadł pan pod skrzydła Ewy Kopacz.

Pod matczyne wręcz skrzydła. Ale nie od razu. Wcześniej miałem propozycje z innych formacji politycznych. Jarosław Gowin, który prowadził wtedy Polskę Razem, chciał, żebym do niego dołączył, żebym z jego listy kandydował do europarlamentu, a potem do Sejmu. Odmówiłem. Powiedziałem mu: Jarek, ty skończysz jako poseł PiS, a mnie to nie interesuje. Ja mam inne poglądy i plany.

Pan jest konserwatystą.

Jestem wychowany w konserwatywnym, tradycyjnym i antykomunistycznym domu i to odcisnęło piętno na moich poglądach. Nie mam jednak zamiaru zajmować się gusłami albo wręcz w nie wierzyć. Konserwatyści brytyjscy od wielu lat są proekologiczni, wprowadzili małżeństwa jednopłciowe. Konserwatyzm to nie jest wstecznictwo, to nie może być kwestionowanie postępu technologicznego, postępu medycznego, społecznego. Uważam, że dziecko może się począć na szkle, uważam, że państwo nie może stawiać poza nawiasem obywateli, którzy chcą żyć razem, opodatkowywać się razem, nawet jak są jednej płci. Państwo powinno stać na straży równości wobec prawa. Doceniam wagę instytucji, dorobku społecznego, ciągłości procesów społecznych i troski o nie. W tym sensie jestem zachowawczy, ale mam w sobie również pierwiastek rewolucyjny.

Pan jest katolikiem.

Tak, a Kościół jest powszechny. I mnie jest bliżej do Kościoła Franiszkowego niż Rydzykowego.

Hanna Gronkiewicz-Waltz, pana partyjna koleżanka, twierdzi, że zajmowanie się in vitro i związkami partnerskimi pogrążyło Platformę.

Po pierwsze, nie pogrążyło, bo 25 proc. to był dobry wynik. Ale jeśli szukać przyczyn porażki, to nigdy nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że było nią przyjęcie ustawy o in vitro. Ewentualny brak tej ustawy byłby katastrofą polityczną i, co najważniejsze, wstydem dla państwa uważającego się za cywilizowane. Platforma po ośmiu latach nie słuchała samej siebie, a kontakt z ludźmi zaczęła tracić gdzieś około 2012 r. Zhierarchizowała się i zamknęła. Nie jestem w gronie obrońców wszystkiego, co było, co się działo za czasów PO. Nie chciałbym przywrócenia niektórych zachowań, wydarzeń, posunięć politycznych. Dzisiaj, kiedy trzeba bronić w Polsce podstaw demokracji konstytucyjnej, nie czas o tym mówić, ale mnie się w Polsce wiele rzeczy nie podobało. Donald Tusk miał do mnie wielki żal o to, że publicznie mówiłem, co myślę o reformie OFE. Rozumiałem jego argumenty ekonomiczne, ale ja jestem z tego pokolenia, które wierzyło, że ma coś swojego, i nie mogłem pogodzić się z tym, że ktoś to zabiera. Teraz stoję na barykadzie i bronię sądów i prokuratury przed PiS, ale nigdy nie twierdziłem, że za rządów PO sądy i prokuratura dobrze funkcjonowały. Tylko wiem, że naprawa jest skomplikowanym i trudnym procesem. A Kaczyński uważa, że weźmie od Mariusza kombinerki i jednym ruchem wszystko wyreguluje. Polska wymaga reform jak dom, który wymaga wielu unowocześnień. Jednak teraz nikt tego domu nie urządza, tylko burzy ściany i rozbiera fundamenty i nie wiadomo, czy postawi nowe.

Myślałam, że chce pan odchodzić, zakładać własną partię?

Nie, nie chcę.

A chciał pan?

Nie, nigdy nie chciałem. Nie chciałem też przechodzić do innej. Dla ludzi w Szczecinie jestem facetem z Platformy. Niech dowodem mojej lojalności będzie to, że trzy razy nie wpuszczono mnie na listy wyborcze PO, a ja i tak nigdy nie myślałem o tym, żeby zmieniać partyjne barwy.

Dlaczego przy pana zdjęciu na Facebooku jest logo KOD, a nie PO?

Bo KOD jest dla mnie taką trochę pierwszą Solidarnością, która wszystkich łączy. Na demonstracjach spotykają się ludzie, którzy nie we wszystkim się zgadzają, a jednak są razem. Przecież w wielu sprawach np. z Barbarą Nowacką bym się nie zgodził.

Na przykład w sprawach aborcji na życzenie?

Na przykład, bo jestem zwolennikiem kompromisu. Nie jestem natomiast doktrynerem, rozumiem uwarunkowania społeczne i medyczne. Proszę zauważyć, że ten kompromis nie budził społecznych emocji. Jednak KOD jest dla mnie płaszczyzną łączącą wszystkich, którzy chcą demokracji liberalnej w Polsce.

Ciągle jest?

Zmieniło się trochę.

Myślałam, że zmieni pan logo przy zdjęciu.

Mam nadzieję, że KOD wyjdzie na prostą.

Słyszę, że pan jednak ochłonął.

Proszę się nie wpisywać w retorykę posła Kaczyńskiego.

Nie wpisuję się.

Trochę się pani wpisuje, bo to on sugeruje, że jestem w jakimś nadzwyczajnym stanie emocjonalnym, że potrzebuję interwencji medycznej, że nie jestem przy zdrowych zmysłach.

Widziałam, jak to mówił. Obok stała Beata Mazurek i się z tego śmiała.

Lubię, jak się ludzie uśmiechają. Na marginesie, to jestem przeciwnikiem występów poseł Mazurek bez pana Terleckiego. Moim zdaniem najlepiej się komponuje właśnie z posłem Terleckim. Razem stanowią całość. Kiedy są razem, nie mogę oderwać od nich oczu. Stanowią nowy wymiar polskiej polityki. Osobno wiele tracą. A wracając do posła Kaczyńskiego, to proszę jednak zauważyć, że on chorobę, niezrównoważenie psychiczne sugeruje wszystkim, którzy się z nim nie zgadzają. Przyzwyczajony jest do relacji poddańczych i każdy, kto działa inaczej, kto mu nie przytakuje, uważany jest przez niego za wariata. Najłatwiej byłoby mu się odwzajemnić i powiedzieć: sam jesteś wariatem. Gdyby zapytać opinię publiczną, kto jest większym wariatem – ja czy poseł Kaczyński, to jestem pewien, że nie ja byłbym faworytem w takiej sondzie. Swoją drogą uważam, ze prezes Kaczyński zbyt mało doświadczył w życiu pozytywnych bodźców od świata. Proszę zwrócić uwagę, że potrafi być ciepły wobec zwierząt, co bardzo osobiście cenię. Nie może być do końca zły, tylko ponieważ zbyt mało dobrego od świata go spotkało, to jest agresywny wobec tego świata. Nie lubi tych, którzy mają odwagę się z nim nie zgadzać.

Ale potrafi się złamać. Rękami marszałka Kuchcińskiego chciał wyrzucić dziennikarzy z Sejmu, nie udało się.

Ale może się udać. Przecież dzisiaj też, kiedy przyszliśmy do Sejmu (rozmawiamy w środę, 25 stycznia – przyp. aut.), okazało się, że marszałek Kuchciński wprowadza nowe ograniczenia regulaminowe dotyczące posłów i dziennikarzy. Marszałek ma oczywiście prawo do regulowania pracy dziennikarzy w Sejmie. Jednak sam Sejm również ma do tego prawo, wyłączając marszałka. W listopadzie zeszłego roku zgłosiliśmy projekt uchwały, że to Sejm przygotuje zasady, na jakich dziennikarze przebywają w parlamencie, i że jakiekolwiek ograniczenia muszą być poprzedzone debatą. Pies z kulawą nogą nie chciał się tym zainteresować.

Przecież dziennikarze też działali w tej sprawie, Press Club przygotował list do marszałka Kuchcińskiego, podpisany przez 28 redaktorów naczelnych.

Działaliśmy równolegle. Ten nasz projekt uchwały do dzisiaj leży. Marszałek Kuchciński ma 60 dni na rozpatrzenie i po tym czasie powinien przekazać ją dalej. Jednak marszałek lubi przedłużać, dostaliśmy od niego pismo, że ma zastrzeżenia formalne. Musimy się do nich odnieść, potem on się musi odnieść... I tak to będzie trwać. Ale ta uchwała kiedyś stanie.

Kto zgłosił?

My, frakcja młodych, frakcja rewolucyjna, czy jak kto woli. Proszę to wziąć w cudzysłów. Śmieję się z tego, bo nie ma żadnej frakcji. To po prostu grupa posłów, ludzi w podobnym wieku. Przyjaźnimy się. Z Agą Pomaską i Aśką Muchą znamy się wiele lat. Z Rafałem Trzaskowskim też. Czytamy te same książki, oglądamy te same filmy.

I macie takie samo zdanie o Grzegorzu Schetynie?

Pani próbuje nas wbić na siłę w pani ramy narysowanego konfliktu wewnętrznego. To jest retoryka PiS. Oni nas próbują podzielić.

Sami się podzieliliście na początku na tych, co z Kopacz, i na tych, którzy ze Schetyną.

Nie podzieliliśmy się. I ja to lepiej wiem od pani. Joanna Mucha czy Aga Pomaska nie były blisko Ewy Kopacz, a blisko współpracujemy. I co? Pani układanka się rozsypuje. Nie lubię uproszczeń. Czymś, co nas łączy, jest to, że nie jesteśmy we władzach partyjnych.

A chcielibyście być.

Stwierdzam fakt na razie. A czy chcielibyśmy być? Zmiany we władzach to jest przecież naturalny proces. Są wybory, jest kampania. Władza jednak nie spada z nieba, trzeba o nią walczyć, starać się, pracować, trzeba mieć coś do zaproponowania. Partia jest bytem wyjątkowym, bytem ludzi współpracujących ze sobą, mających zbliżone poglądy, ale również konkurujących ze sobą. To dla mnie oczywiste i normalne. Przecież w polityce są ludzie o wielkich ambicjach.

Teraz pan jest wysoko, na szczycie.

Już na różnych szczytach byłem i wiem, jak to jest wszystko chwilowe, jak łatwo z nich się spada.

Kiedy pan był?

Choćby w 2009 r. Byłem w ścisłych władzach partii, praktycznie nie wychodziłem z telewizji. Wydaje mi się, że byłem wtedy jedną z głównych twarzy PO. W wyborach do PE osiągnąłem czwarty wynik w kraju.

A potem oni pana: pyk.

To nie tak. Kiedy wróciłem z Brukseli, zrozumiałem, jakimi antypodami jest Parlament Europejski. To jest tak, jakby ktoś na kilka lat wyjechał do Australii. Człowiek nie dość, że chodzi do góry nogami, to niemal znika z polskiej polityki. Spotkałem niedawno posła Piechę z PiS i zdałem sobie sprawę, że prawie zapomniałem o jego istnieniu, a przecież on jeszcze niedawno był wszechobecny. Teraz jest w PE i cisza. Była taka reklama jednego ze sponsorów Ligi Mistrzów: tłum ludzi, jeden na drugim, góra ludzi i wszyscy wdrapują się na górę. Jeden jest na szczycie i w geście zwycięstwa unosi ręce i po sekundzie inna ręka spycha go i inny na sekundę osiąga szczyt. Taka też jest polityka. Niech pani nie stawia tezy, że ja jestem na jakiejś wielkiej górze, nie jestem w żadnych władzach, nie posiadam formalnej władzy.

Opinią publiczną pan rządzi. W medialnej formie jest pan świetnej, nie wiem tylko, jak z formą polityczną.

Pani za dużo psychologizuje.

Politycznie się pan czuje silny czy nie?

Zawsze się czuję silny. Ci, którzy ze mną współpracują, wiedzą, że zawsze mam lepsze samopoczucie niż inni i jestem może nawet zbyt pewny siebie.

Czyli nie ma momentów, kiedy pan jest zbitym psem?

Mam silne przekonania i jak w coś wierzę, to tak robię. To jest prosta zasada, dzięki której nie wytrącam się z równowagi. Nie mam momentów zwątpienia, nie poddaję się prądowi. Bardzo chętnie płynę pod prąd. Co nie znaczy, że nie umiem współpracować i nie jestem zdolny do kompromisów. Jestem, ba, nawet umiem dobrze budować zespoły, które realizują zadania.

Uradziliście, wy, frakcja rewolucyjna PO, podczas protestu w Sejmie, że zbudujecie nowy zespół, nową partię, której pan będzie przewodził?

Już mówiłem, że nie ma żadnej frakcji rewolucyjnej. Adam Bielan z PiS wymyślił to określenie.

Chyba raczej dobry kolega Adam Bielan.

Nie, tylko znajomy. Razem kiedyś byliśmy w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym. Dawno temu, bo w 2005 r., proponował, żebym przeszedł do PiS, ale nie udało mu się. Odmówiłem oczywiście. Teraz, w 2015 r. po wyborach, też się odzywał. Razem z Jarkiem Gowinem. Gowin sondował, czybym nie został ministrem sportu.

Co oni w panu widzą?

Nie wiem, musi pani ich pytać. Mam przecież swoje poglądy, zupełnie inne niż PiS.

Jakoś by się przytemperowało.

Nie, nie. Zresztą myślę, że to była propozycja Gowina bez wiedzy Jarosława Kaczyńskiego. Gowin próbował się rozpychać wewnątrz PiS, potrzebował ludzi, potrzebował sukcesu, szukał ministra sportu.

A pan jest wysportowany, dobrze pan wygląda.

Interesuję się sportem, na sporcie się znam i wszyscy, którzy mnie znają, o tym wiedzą. Gowinowi odpowiedziałem żartem, ale serio: stary, nawet ja nie wiem, jak mnie można przekupić.