Informowanie policji o wydarzeniach, które nie miały miejsca może mieć tragiczne konsekwencje - przypomina rzecznik policji po prowokacji dziennikarskiej jednej z ogólnopolskich stacji telewizyjnych; zapowiada, że sprawa trafi do sądu.

Rzecznik Komendanta Głównego Policji mł. insp. Mariusz Ciarka poinformował w czwartek w komunikacie, że w kilku miejscach kraju do dyżurnych policji dzwoniła kobieta podając się za urzędniczkę gabinetu jednego z wiceszefów MSWiA. Twierdziła, że zepsuł jej się samochód i oczekiwała podwiezienia jej służbowym pojazdem do hotelu lub warsztatu. Po sprawdzeniu okazała się ona dziennikarką jednej z ogólnokrajowych TV. Przyznała, że sytuacja została zaaranżowana, by sprawdzić, czy policyjne pojazdy służą urzędnikom za taksówki i czy są na każde zawołanie.

"Informowanie policji o niezaistniałych zdarzeniach może mieć tragiczne konsekwencje. Policjanci bowiem zamiast jechać do interwencji, gdzie ktoś może potrzebować pomocy, w tym czasie angażowani są do wykonywania innych czynności, a dyżurny jednostki zamiast zarządzać podległymi mu służbami pochłonięty jest wydarzeniem, które nie ma miejsca" - podkreślił

Ciarka.

Jak dodał, policjanci zostali wprowadzeni w błąd, a zachowanie kobiety wywołało niepotrzebne działania funkcjonariuszy, w związku z tym sprawa została skierowana na drogę sądową. (PAP)