Przez lata ukraińskie elity marzyły, żeby życie w ich kraju zaczęło przypominać Polskę. Zresztą polscy goście w Kijowie też nigdy nie skąpili życzeń, by między Polską a Ukrainą było coraz więcej podobieństw. I cud się dokonał: dziś wnikliwy obserwator znajdzie w życiu politycznym polskiej i ukraińskiej stolicy niemało wspólnego. Chciałoby się powiedzieć o spektakularnych sukcesach Ukraińców w naprawianiu swego państwa, ale niestety nie ma o czym. To Polska w szybkim tempie się ukrainizuje.
Chodzi nawet nie o ostatnie wydarzenia przed Sejmem, które i opozycja, i władza w Polsce niesłusznie porównują z Majdanem. Chodzi o zanikanie demokratycznych warunków gry, w której każdy uczestnik może liczyć na wysłuchanie, wykonanie procedur, medialną relację z miejsca wydarzeń. Najszybciej w Polsce ukrainizuje się właśnie Sejm. Jeżeli nocne obrady czy głosowanie na dwie ręce pół roku temu mogły kogoś oburzyć, to teraz wyglądają jak aperitif. 16 grudnia PiS sięgnął po sprawdzone praktyki kolegów z Rady Najwyższej i uchwalił budżet metodą podniesienia rąk. Bez elektronicznej rejestracji obecnych. Bez mediów. Tak po prostu. Bo kto mu zabroni?
Ukraińcy już przestali się dziwić, gdy posadę w ministerstwie czy spółce państwowej dostaje młody krewny czy koleżanka kogoś z rządzących. Polacy też mieli swoje ekscesy, ale historia z podwójną nominacją Bartłomieja Misiewicza zaskoczyła nawet największych cyników. Podobnie jak to bywa na Ukrainie, reakcja mediów nie dała efektu, a młody symbol dobrej zmiany po krótkiej odstawce wrócił do łask przełożonych. Czy PiS będzie rządził Polską jeszcze przez trzy, siedem czy 11 lat, nazwisko Misiewicza weszło już do języka potocznego, tak jak na Ukrainie na określenie zupełnie innego typu ludzi przeszło nazwisko Wadyma Tituszki. Ten sportowiec amator został wynajęty w 2013 r. przez władze do atakowania demonstracji w Kijowie. Od tego czasu partyjnych najemników na Ukrainie nazywa się tituszkami.
Za wschodnią granicą ze zrozumieniem przyglądają się procesowi unarodowienia polskich mediów publicznych. Zwalnianie całych redakcji, gwałtowne zmiany narracji na często absurdalnie prorządową – to wszystko w Kijowie już widziano. Trzy lata temu przychylny Wiktorowi Janukowyczowi oligarcha Serhij Kurczenko wykupił (faktycznie wymusił sprzedaż) holding UMH, który skupiał najambitniejsze tytuły prasowe. Poza tym, że Kurczenko zrobił skok na media prywatne, a nie publiczne, w tej historii jest jeden szczegół, który akurat Ukraińców pokazuje od lepszej strony. Większość dziennikarzy po wyrzuceniu ich redaktorów i kolegów natychmiast odeszła sama, nie chcąc realizować linii partii.
O tym, że język polskiej debaty staje się coraz bardziej chamski i zaczyna przypominać poziom debaty ukraińskiej, można nawet nie wspominać. Ale warto wspomnieć, że każdy, kto ową ukrainizację odważy się krytykować, niezwłocznie zostaje wyzwany od agentów Moskwy. Nie wolno, bo Putin się ucieszy! Nie wiesz, dlaczego w kraju stało się coś złego? Mów: „To Rosja i jej agenci”! My, Ukraińcy, przez cały czas tak mówimy. Zauważyliście, jak pomaga? I takich paraleli można znaleźć mnóstwo. Pogłębiający się kryzys polityczny pogłębia również podziały w polskim społeczeństwie. A to nie sprzyja budowie prosperującego państwa. W Kijowie o tym wiedzą i codziennie odczuwają na swojej skórze. Właściwie do ostatecznego zbliżenia naszego poziomu debaty brakuje tylko bójki w Sejmie. Ale z uwagi na sejmowe nastroje to raczej tylko kwestia czasu.
Przez lata Polska mniej lub bardziej świadomie budowała soft power na Wschodzie w oparciu o mit transformacji. Mit nowoczesnego, dobrze zarządzanego państwa, gdzie policja nie bierze łapówek, obywatele co roku zarabiają więcej, a politycy potrafią w sposób cywilizowany rozwiązywać problemy, nie przekładając walki z oponentami nad interesy kraju. Jak w każdym micie rzeczywistość była bardziej skomplikowana. Lecz to właśnie Polska stała się dla wschodnich sąsiadów przykładem normalnego życia publicznego, w odróżnieniu od chaosu, który panował u nich w domu. Tymczasem nowe władze ogłosiły, że transformacja to żaden sukces, lecz spisek postkomunistów. I że istniejące problemy należy naprawić, zrywając z poprzednim kursem. Chęć zmian i ambicja wyjścia poza schemat ciepłej wody w kranie same w sobie zasługują na szacunek. Lecz te zmiany, które w ciągu roku dotyczyły polskiej polityki, nie przybliżają go do standardów zachodnioeuropejskich. Natomiast dramatycznie szybko wprowadzają ukraińskie warunki gry.
Cały zachodni świat, tak adorowany przez sąsiadów z Europy Wschodniej, staje się coraz mniej przewidywalny, konstruktywny, zorientowany na poszukiwanie kompromisów. W takim oto świecie przed Ukraińcami pojawia się wielka szansa: skoro wcześniej to eksperci z Polski, Francji czy USA opowiadali w Kijowie, jak fajnie jest żyć w warunkach demokratycznego systemu politycznego, teraz z serią wykładów po Europie i Ameryce Północnej. mogą jeździć ukraińscy eksperci. To oni mają tak potrzebne dziś Zachodowi doświadczenie – jak się da przez lata żyć w atmosferze totalnej niestabilności, nieufności wobec polityków, większych i mniejszych kryzysów. To mieszkańcy Zachodu, w tym Polski, płyną na nieznane dotąd wody. Ukraińcy czują się w tych wodach jak ryby.