USA Republikańska większość w Izbie Reprezentantów i Senacie wcale nie gwarantuje Donaldowi Trumpowi łatwych rządów ani łatwego resetu z Rosją.
Nowy amerykański Kongres, którego kadencja zaczyna się dziś, nie będzie dawał Donaldowi Trumpowi takiego komfortu, jak by wynikało z rozkładu miejsc. Nawet część jego republikańskich członków ma zupełnie inne priorytety niż prezydent elekt.
Teoretycznie, przynajmniej przez pierwsze dwa lata, Trump może przeforsować wszystko, bo w listopadowych wyborach republikanie nie tylko zdobyli Biały Dom, ale także utrzymali większość w obu izbach Kongresu. Sytuacja, w której jedna z partii ma w swoich rękach całą władzę, jest dość rzadka – Barack Obama i Bill Clinton mieli przychylną sobie większość tylko przez pierwsze dwa lata urzędowania, a George W. Bush – przez cztery środkowe lata. Bez tego konieczna jest ponadpartyjna współpraca między Senatem, Izbą Reprezentantów i Białym Domem, a z tym w Waszyngtonie jest w ostatnich latach coraz trudniej.
Teraz do wrogości między republikanami a demokratami dochodzi jeszcze nieufność wobec prezydenta ze strony niektórych senatorów i kongresmanów z jego własnej partii. Różnice widać np. w kwestii amerykańskiej reakcji na domniemane rosyjskie próby wpływania na wynik wyborów. Trump próbuje je bagatelizować, ale spora część senatorów chce je dokładnie zbadać. Obiekcje budzi także kilka osób nominowanych przez Trumpa do objęcia stanowisk w jego administracji. W tym zwłaszcza przyszły sekretarz stanu Rex Tillerson, który ma bliskie związki biznesowe z Rosją. Wszyscy członkowie gabinetu muszą przejść przesłuchania w Senacie, a następnie zostać zatwierdzeni przez tę izbę i w tym roku może to potrwać dłużej niż zwykle.
Przede wszystkim chodzi jednak o to, że prezydent elekt oraz republikańscy senatorowie i kongresmani mają nieco odmienne poglądy na temat tego, jak i w jakim tempie zmieniać Amerykę. Mitch McConnell, lider republikańskiej większości w Senacie, przestrzega zresztą przed pokusą zachłyśnięcia się władzą. – Nadmierna reakcja po wyborach generalnie jest błędem. Nie powinniśmy działać tak, jakbyśmy mieli mieć większość na zawsze – mówił nazajutrz po wyborach.
Ale nie wiadomo, czy wszyscy republikanie posłuchają tego wezwania do powściągliwości. Zwłaszcza członkowie Izby Reprezentantów nie ukrywają, że ich absolutnym priorytetem jest rozmontowanie Obamowskiej reformy systemu opieki zdrowotnej i chcą się tym zająć jeszcze przed zaprzysiężeniem Trumpa. Ani republikańscy senatorowie, ani nowy prezydent konieczności likwidacji Obamacare nie kwestionują. Z tym że niekoniecznie chcą to robić natychmiast. Szczególnie że Partia Republikańska sama jeszcze nie ma uzgodnionego pomysłu, czym zastąpić reformę. Zresztą problem nie dotyczy tylko opieki zdrowotnej, bo tak samo republikanie nie mają jednego stanowiska np. w kwestii polityki imigracyjnej.
Istotna sprzeczność istnieje też w kwestii polityki budżetowej i fiskalnej. Trump podczas kampanii zapowiadał jednoczesne obniżenie podatków, co jest zgodne z republikańską doktryną, i zwiększenie wydatków budżetowych, zwłaszcza na infrastrukturę, co jest zupełnie z nią sprzeczne. Na dodatek założenie Trumpa, że dzięki niższym podatkom gospodarka będzie się szybciej rozwijać i będą większe wpływy do budżetu, zatem deficyt się nie zwiększy, jest nazbyt optymistyczne. Szczególnie dla republikańskich jastrzębi fiskalnych, którzy uważają, że przede wszystkim trzeba zmniejszać wydatki budżetowe i generalnie ograniczać udział państwa w gospodarce. To całkiem spora frakcja, która wcale nie ukrywa, że będzie głosować przeciw wszelkim próbom zwiększania zadłużenia. – Musimy pilnować budżetu. Nie chcemy, mając pod kontrolą Izbę Reprezentantów, Senat i Biały Dom, doprowadzić do zwiększenia deficytu – mówił kongresman z Kentucky Thomas Massie.
Pytanie, jak na takie działania będzie reagował Trump, który nie ma ani politycznego doświadczenia, ani partyjnego zaplecza, a na dodatek nieprzyzwyczajony jest do jakiegokolwiek sprzeciwu. Oczywiście zawsze może w niektórych sprawach omijać Kongres i stosować rozporządzenia wykonawcze, ale to będzie tylko zwiększało nieufność między nim a Kongresem. A brak osiągnięć, którymi mógłby się pochwalić, skończy się tym, że przez drugie dwa lata będzie musiał funkcjonować już bez własnej większości w obu izbach.