Sejmowy kryzys został wywołany przez zapędy polityków PiS, którym wydaje się, że skoro wygrali wybory, mogą wszystko. Zapędy szczególnie niebezpieczne, bo dotyczące ograniczenia swobody informowania, w tym przekazywania wiadomości o patologiach władzy. Władzy, która, po raz pierwszy od 1989 r. jest sprawowana przez jedną partię, i to – ujmijmy to dyplomatycznie – niekoniecznie trzymającą się standardów demokratycznego państwa. Wolna informacja to jeden z fundamentów demokracji, którego należy bronić do upadłego. Utrata prawa do niekontrolowanej przez władzę wiedzy o jej poczynaniach oznacza koniec wolności obywatelskiej.
W tym oku cyklonu wszystkie media zasłużyły na ochronę, ale nie wszystkie zasłużyły na szacunek. Tylko w ten sposób można podsumować to, co wyprawia choćby Michał Karnowski, publicysta związanego ideologicznie z PiS pisma „wSieci”.
Pisze na Twitterze o tym, że PO, Nowoczesna, SLD i esbecy chcą przejąć w Polsce władzę. Chodzi mu o to, że zablokowanie sejmowej mównicy przez opozycję w odpowiedzi na wykluczenie z obrad posła Michała Szczerby z PO przez marszałka Sejmu to próba doprowadzenia do nielegalnego przewrotu politycznego. Nie zauważa, że nie da się sprawować władzy w Polsce, mając mniejszość w Sejmie, nie kontrolując wojska i policji oraz nie mając prezydenta. To wszystko ma PiS, ale przeciwstawianie się mu blokowaniem mównicy jest dla Karnowskiego dążeniem do obalenia (i to siłowego!) uwielbianej przez niego opcji politycznej. Co za aberracja!
Tomasz Sakiewicz, szef „Gazety Polskiej Codziennie”, z kolei chwali spotkanie, na które w trybie pilnym zaproszono w sobotę o godz. 22 naczelnych kilkunastu redakcji, w tym Krzysztofa Jedlaka, szefa DGP. Pisze Sakiewicz, że spotkanie u marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego „to dobra inicjatywa dla wolnego słowa”. Trudno powiedzieć, czy kpi, czy żartuje, gdyby nie jego wcześniejsze bałwochwalcze teksty promujące każdą głupotę firmowaną przez polityków PiS.
„Mistrz” prawicowo-publicystycznego lansu, dla niektórych polityk (otwarcie sympatyzuje z ugrupowaniem Pawła Kukiza), a nie dziennikarz Rafał A. Ziemkiewicz wykorzystując twitta Joanny Kluzik-Rostkowskiej z PO z informacją o tym, że na sali posiedzeń Sejmu jest coraz zimniej (posłowie opozycji nie opuszczają jej wciąż m.in. w proteście przeciw ograniczaniu praw dziennikarzy) napisał (pisownia oryginalna): „Postawcie se koksowniki, w końcu to wasza tradycja”, sugerując, że Platforma ma związki z komunistycznym terrorem stanu wojennego. Trzeba by sięgnąć prawą nogą za lewe ucho, żeby to udowodnić przed sądem, ale co tam, Ziemkiewicz sądów się nie boi, bo sędziowie pewnie też mają „tradycje koksownicze” i wciąż wydają wyroki w procesach politycznych.
W podobnym tonie wypowiada się nieśmiertelny Cezary „Trotyl” Gmyz, dziś niemiecki korespondent PiS-owskiej tuby, czyli TVP, słynący z tropienia wszystkiego, co mogłoby, choć potencjalnie, zagrozić jego politycznym patronom. Cytat z geniusza bezstronnej publicystyki: „Bo demokracja to rządy większości, a nie ubeckiej kliki”. Oczywiście chodzi o próbę „przyklepania” opozycji intencji ochrony osób pracujących w SB, a nie tego, że opozycja ujęła się za interesami mediów niesprzyjających rządowi. Dla Gmyza, który UB-eków widzi nawet wtedy, gdy pójdzie do sklepu po bułki, w ogóle nie ma to znaczenia.
Żeby była jasność – nie będzie tu tylko o nieobiektywnych przedstawicielach prawicy. Specjalnie nie użyłem słowa „dziennikarzach”, bo porzucili ten zawód dawno, stając się politykami władającymi piórem. Na takiego polityka wyrasta też Tomasz Lis. Bo czy wypada naczelnemu dużego tygodnika występować na wiecach KOD, a na Twitterze obwieszczać zamach stanu? Czy post „Szanowni dziennikarze, którzy poszli na szopkę z Karczewskim – daliście się wykorzystać w propagandowej PiS-owskiej hucpie”, w sytuacji gdy na spotkaniu jest Renata Kim z redakcji kierowanej przez Lisa (dość szybko wyszła), nie odbiera mu powagi?
Te przykłady pokazują, że media w Polsce są dziś skrajnie spolaryzowane, a wiele z nich dawno zrezygnowało z obiektywizmu. To bardzo niedobrze. Dobrze jednak, że dotąd były wolne i mogły opowiadać się po tej stronie, po której chciały. Czy warto je w takiej sytuacji czytać, powinni decydować czytelnicy. Warto sięgać po te, którym nie mylą się role i wciąż piszą prawdę, rozdając krytyczne razy wszystkim, którzy na to zasługują.