To jest kłamstwo, że wprowadzałem ówczesnego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina w błąd, bo na spotkaniu z nim nie odezwałem się słowem - zeznał sędzia Ryszard Milewski przed komisją śledczą ds. Amber Gold. Zaznaczył, że w sprawie Amber Gold czuje się "poniekąd kozłem ofiarnym".

Milewski odpowiadał na pytania Witolda Zembaczyńskiego. Poseł Nowoczesnej chciał wiedzieć, dlaczego Milewski - wówczas prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku - "w trakcie wizytacji ministra Gowina nie poinformował go, że w trakcie lustracji kuratorów ujawniono w sierpniu 2012 r. karygodne błędy w postępowaniach wykonawczych".

"To jest kłamstwo. Pamiętam to. Pan minister Gowin mówił, że ja go wprowadziłem w błąd. Tak, akurat tutaj byłem na tym zebraniu; na tym zebraniu było prawie 12 osób. Ja na tym zebraniu słowem się nie odezwałem i są na to świadkowie, są prezesi sądów, wizytatorzy i wszyscy..." - odparł Milewski.

Na pytanie Zembaczyńskiego, kto konkretnie kłamał, Milewski odpowiedział: "Ja nie wiem. Chodzi o to, że pan minister Gowin mówił, że ja go wprowadziłem w błąd. Ja się na tym spotkaniu nie odezwałem".

"Czyli to jest kłamstwo?" - upewniał się Zembaczyński. "(...) Więc nie mogłem mu nic mówić i wprowadzać go w błąd" - dokończył Milewski. "Ja na tym spotkaniu się nie odezwałem ani słowem, dlatego mówię, że nie mogłem go wprowadzić w błąd i opowiadać o jakichś rzeczach, kiedy ja słowem na tym zebraniu się nie odezwałem" - powtarzał.

Gdy poseł Nowoczesnej chciał wiedzieć, dlaczego w takim razie padło takie twierdzenie, sędzia mówił, że nie wie.

"Proszę przesłuchać wszystkie te osoby, które tam były i potwierdzą. (...) Nie wiem, dlaczego potem w przestrzeni medialnej zaistniałem, jako że ja wprowadzałem w błąd" - przekonywał.

Zembaczyński indagował, dlaczego w takim razie Milewski, jako prezes sądu, w ogóle nie zabrał na zebraniu z ministrem Gowinem głosu w tej sprawie.

"Nie wiem, nie było okazji. Rozmawiali inni, ja akurat się nie odezwałem. Nikt mnie nie pytał o nic. I dlatego tak stanowczo o tym mówię" - tłumaczył świadek.

Podczas przesłuchania Zembaczyński pytał też o decyzje następcy Gowina na stanowisku ministra sprawiedliwości, Marka Biernackiego, według którego w postępowaniu dyscyplinarnym sąd pierwszej instancji zbagatelizował szkodliwość zachowania Milewskiego, wymierzając mu karę usunięcia z funkcji prezesa SO w Gdańsku. Jak relacjonował poseł, w zażaleniu z 25 lutego 2014 r. do sądu dyscyplinarnego przy SN w sprawie Milewskiego Biernacki stwierdził, że kara ta razi łagodnością, co czyni ją niewspółmierną do wagi i szkodliwości czynu. "Swoje twierdzenie (Biernacki-PAP) uzasadniał tym, że i tak półtora roku nie pełni pan zajmowanego wcześniej stanowiska. Czy uważa pan, że skrzywdzono pana w tej sprawie, czy czuje się pan kozłem ofiarnym?" - pytał Zembaczyński.

"Tak czuję się, poniekąd" - doparł Milewski.

Wyjaśniał, że w wypadku Amber Gold sytuacja była wyjątkowa, a we wcześniejszych sprawach nie zdarzały się telefony od władz.

"Wcześniej nie zdarzały się takie sytuacje, ale jeszcze raz powtarzam, była to nietuzinkowa sprawa, była atmosfera bardzo (...) gęsta. Przyjeżdżał pan minister Gowin, żądał akt, robił narady. Sami państwo wiecie, byliście też w Sejmie, co się działo wtedy, wybuchła taka afera nagle, że wszyscy byli tym tak zaskoczeni...." - mówił sędzia.