W lipcu jedyną grupą klientów, wobec których należności wzrosły, byli rolnicy indywidualni.
DGP
‒ Było źle, ale najgorsze już za nami. Teraz będziemy wypływać na powierzchnię – tak o poniedziałkowych danych Narodowego Banku Polskiego na temat kredytów mówi Piotr Bielski, ekonomista Santander Bank Polska.
Lipiec był czwartym z rzędu miesiącem, w którym portfel kredytowy naszego sektora bankowego kurczył się. Wartość należności spadła o niemal 9,2 mld zł. Łączny spadek od marca to już ponad 35 mld zł.
‒ To pokazuje nam ślady tego, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach. Pandemia przyniosła zastój w biznesie. Później przyszły środki z tarcz antykryzysowych, co pozwoliło spłacić kredyty zaciągnięte w przeszłości. Spłaty kredytów mocno wzrosły, ale „nowa produkcja” kredytów dotąd nie pokazywała jakiejś dużej zapaści – podkreśla Bielski.
Hamowanie w mniejszym stopniu dotyczy klientów indywidualnych. W lipcu należności od tej grupy klientów zmniejszyły się o nieco ponad pół miliarda złotych. To jednak w głównej mierze efekt umocnienia naszej waluty, które zmniejsza złotową wartość hipotek we frankach czy euro. W ujęciu „transakcyjnym” – gdzie bierze się pod uwagę saldo spłat i sprzedaży nowych kredytów – był wzrost o 2,1 mld zł.
Problem z kredytami widać głównie w firmach. Tu w ubiegłym miesiącu był spadek o 7,2 mld zł (w ujęciu transakcyjnym: 5,5 mld zł). Jego głównym źródłem były kredyty obrotowe – pozwalające na finansowanie bieżącej działalności: zapasów, stanów magazynowych półproduktów. W skali roku spadek tego typu kredytów przekracza 10 proc. Ostatni raz takie wyniki były notowane niemal dokładnie dekadę temu, gdy gospodarka próbowała radzić sobie z efektami globalnego kryzysu finansowego.
Spowolnienie widać również w kredytach inwestycyjnych. Od marca ich portfel systematycznie się obniża, choć w końcu ubiegłego miesiąca wciąż był o 4,4 proc. większy niż rok wcześniej.
Największy problem mają przedsiębiorcy indywidualni. Tu wartość kredytów bieżących zmniejszyła się w lipcu o ponad 400 mln zł, a inwestycyjnych – o niespełna 270 mln zł. Kwoty wydają się niewielkie, ale tylko dlatego, że i zadłużenie jest stosunkowo nieduże. W końcu lipca kredytów obrotowych było o 8,1 proc. mniej niż rok wcześniej. Tak słabego wyniku nie było od połowy 2003 r. Gwałtowne hamowanie zbiegło się w czasie z zamrożeniem gospodarki w obronie przed pandemią.
W kredytach inwestycyjnych dla mikrofirm też widać spadki. Tu jednak trudno dopatrywać się związku z pandemią – portfel kredytów kurczy się systematycznie od końca 2018 r.
W lipcu jedyną grupą klientów, której spadek kredytów nie dotknął, byli rolnicy indywidualni. Tu wartość należności banków urosła o ponad 160 mln zł, do 34,4 mld. Ale biorąc pod uwagę dynamikę roczną, lipiec był piątym z rzędu miesiącem na minusie. Poprzednio spadki portfela rolniczego miały miejsce w połowie poprzedniej dekady.
– Dynamika kredytów ma teraz szansę przynajmniej się dalej nie pogarszać. Pytanie, co będzie z gospodarką i tempem wzrostu. Co prawda wychodzimy z dołka, ale poprawa może spowolnić ze względu na wzrost zakażeń – uważa Piotr Bielski. Wskazuje, że czynnikiem sprzyjającym większemu popytowi na kredyt będzie to, że rządowa pomoc antykryzysowa się kończy. Widać to również we wczorajszych danych. Depozyty firm, które w poprzednich dwóch miesiącach rosły po kilkanaście, a nawet więcej miliardów złotych, w lipcu zanotowały spadek o pół miliarda. Pierwszy raz od dwóch i pół roku zmniejszyły się depozyty gospodarstw domowych.