Po dwóch i pół doby władze w Mińsku zrezygnowały z blokady internetu. Same zaś utrzymywały, że ona nigdy nie istniała, a problemy z dostępem do sieci do efekt ingerencji z zewnątrz.
Po niespokojnej nocy z wtorku na środę i kolejnych pacyfikacjach, wczoraj na ulicach Mińska rozpoczęła się nowa forma protestu. Ubrane na biało kobiety tworzyły łańcuch solidarności, manifestując sprzeciw wobec rządów Alaksandra Łukaszenki i rozdając milicjantom kwiaty. Tak było nie tylko w stolicy, ale i w Homlu, Lidzie czy Witebsku.
Również wczoraj władze zdjęły blokadę internetu, którą wprowadzono w niedzielę wyborczą. Najprawdopodobniej dlatego, że aktywistom wspierającym manifestacje udało się ją skutecznie przełamać. Rozmówcy DGP prezentowali nam, jak można skutecznie obejść blokadę. – Białoruś to kraj specjalistów od IT. Nie było możliwości, aby odcięcie utrzymać długotrwale. To gra, której reżim na dłuższą metę nie mógł wygrać – mówi nasz rozmówca, prezentując proste rozwiązanie przesyłane za pomocą tradycyjnych SMS-ów, niewymagające dostępu do sieci, za to po zainstalowaniu na smartfonie pozwalające się z nią łączyć.
Już we wtorek informacja o tej technice przywrócenia kontaktu ze światem rozeszła się szeroko po Mińsku. Blokada straciła sens, a że przy okazji była kosztowna ekonomicznie, władze zdecydowały się ją zdjąć. Od niedzieli ogromne problemy przeżywały nie tylko media, ale i korporacje taksówkarskie czy firmy teleinformatyczne. Część z nich zapowiedziała, że jeśli dostęp do sieci nie zostanie przywrócony, rozważą przeniesienie biur i serwerów za granicę. Nie działały komunikatory internetowe, a stosunkowo najłatwiej można było obejść blokadę popularnego tu Telegramu, co wykorzystują organizatorzy protestów.
Czy w Polsce czy innym kraju europejskim możliwe jest odcięcie internetu, jak stało się to na Białorusi? Władze nie mają takich możliwości technicznych. Żaden z resortów nie dysponuje przyciskiem wyłączającym sieć. Potrzebna byłaby do tego współpraca operatorów telekomunikacyjnych. I to wszystkich lub prawie wszystkich. Ministerstwo Cyfryzacji zwraca jednak uwagę, że „w takich państwach, jak Białoruś, jest to stosunkowo prosta czynność”, bo niewielu jest dostawców internetu „i są oni ściśle zależni od władz państwowych”. W Polsce działa zaś ponad 3 tys. operatorów.
Od strony technicznej wyłączenie internetu jest i łatwe, i trudne. Trudne, bo wymaga kooperacji tysięcy prywatnych firm. Łatwe, bo – zauważa serwis Niebezpiecznik.pl – nie wymaga stosowania „żadnej nowej technologii czy dodatkowych urządzeń”. Każdy router jest przygotowany na taką komendę. Resort cyfryzacji wskazuje, że oprócz odłączania sieci na poziomie dostawców usług internetowych można ograniczyć dostęp do niej przez punkty styku, którymi każdy kraj jest połączony ze światowym internetem. Takich punktów państwa mają od kilku do kilkunastu. „Ich kontrola sprawia, że sieć można ograniczać i infiltrować” – informuje Ministerstwo Cyfryzacji. W Mińsku kontroluje je państwowy Biełtelekam.
Resort dodaje, że przed ostatnimi wydarzeniami na Białorusi mechanizmy kontrolowania i cenzurowania treści w internecie wprowadziły trzy inne państwa autorytarne: Chiny, Iran i Rosja. W tej ostatniej od kilku lat funkcjonuje czarna lista stron niedostępnych w krajowej sieci, a w 2017 r. prezydent Władimir Putin podpisał zakaz używania oprogramowania VPN, które umożliwia ukrycie adresu IP, a tym samym dostęp do zablokowanych witryn. Krym stara się stworzyć własny internet, łączący się z siecią globalną tylko przez kontrolowane przez rząd serwery.
To samo od 2012 r. robi Iran, gdzie w trakcie protestów w latach 2017–2018 rząd zablokował aplikacje społecznościowe i możliwość podłączenia się do sieci przez urządzenia mobilne, a niektóre rejony kraju całkiem odciął od internetu. Najbardziej zaawansowane pod tym względem są zaś Chiny, gdzie ruch w sieci nadzorują urząd ds. cenzury i służby specjalne. Wielki Firewall Chiński blokuje dostęp do nieakceptowanych przez cenzurę zagranicznych stron internetowych i kontroluje łączenie się z siecią globalną. Nie działają tam Facebook, Google, Twitter ani Wikipedia.
Na ulice cały czas wychodzą również mieszkańcy mniejszych miast