W 2016 r. upadnie kilka małych banków – co pozostanie bez wpływu na polski system finansowy – ale ich upadki nie będą efektem wprowadzenia podatku bankowego, a niewłaściwego zarządzania i nadzoru – mówił dokładnie cztery lata temu ówczesny wiceminister finansów Konrad Raczkowski. Spadły na niego gromy, że to wypowiedź nieodpowiedzialna i może wywołać panikę.
Wiceminister stracił stanowisko. Przyszłość jednak przyznała mu rację. Kilka miesięcy przed jego słowami upadł największy wówczas bank spółdzielczy w Polsce – wołomiński SK Bank. Po nim zwinęły się trzy inne, w tym spółdzielczak numer dwa z Sanoka. Wobec niego Bankowy Fundusz Gwarancyjny zastosował przymusową restrukturyzację (resolution) i większość biznesu udało się uratować, ale deponenci i tak ponieśli straty.
Wczoraj opisaliśmy w DGP historię kolejnego małego banku spółdzielczego (BS), który od wielu miesięcy jest w poważnych tarapatach. Zasadniczo jest bankrutem. Na razie ma jednak płynność, więc funkcjonuje przy ograniczonej skali biznesu. Gdybyśmy ujawnili jego nazwę, po kilku godzinach pewnie nie byłoby czego zbierać, bo ustawiłaby się kolejka chętnych do wybrania swoich pieniędzy, a ci sprawniejsi wycofaliby depozyty online.
Ostatnie dane finansowe banku za 2018 r. są fatalne. Współczynnik wypłacalności był głęboko ujemny, skumulowana strata sięgała kilkudziesięciu milionów złotych, a luka w kapitałach aż 40 mln zł. Z moich informacji wynika, że ub.r. był jeszcze gorszy, chociaż bank realizuje plan naprawczy, który złożył w Komisji Nadzoru Finansowego. Jego zarząd przyznaje, że jedyna przyszłość, jaka ich czeka, to przejęcie przez inny, silniejszy kapitałowo bank. Ten sam zarząd przyznaje też, że bez pomocy BFG i spółdzielczego systemu ochrony, czyli zrzeszenia BS, które ma im pomagać w problemach, być może nie będzie w stanie kontynuować działalności.
Taka sytuacja trwa już co najmniej 13 miesięcy. W tym czasie zagrożone są depozyty powyżej 100 tys. euro, które mają w banku osoby fizyczne, przedsiębiorcy i samorządy.
Do państwowych instytucji jest w tej sprawie wiele pytań. Pierwsze i najważniejsze: dlaczego tak długo tolerowane jest istnienie instytucji, w której aktywa banku nie wystarczają na zaspokojenie jego zobowiązań?
Największy kamień należy wrzucić tutaj do ogródka KNF. Urzędnicy tej instytucji sami deklarują, że w przypadku opisanego przez nas BS „organ nadzoru dysponuje pełną wiedzą na temat jego sytuacji ekonomiczno -finansowej i podejmuje stosowne działania nadzorcze przewidziane przepisami prawa”. Pojawia się wątpliwość: czy na pewno? Oczywiście KNF jest silna siłą swoich prawników, a prawnicy znajdą uzasadnienie dla każdej decyzji, dla której ich szefowie każą im taką podkładkę znaleźć.
Prawo bankowe mówi wprost, co robić – jeśli kapitały są ujemne, KNF wprowadza do banku zarządcę komisarycznego, zawiesza jego działalność lub kieruje do sądu wniosek o upadłość. Oczywiście nie chodzi o to, aby szybko bank położyć i pozbyć się problemu, wypłacić gwarantowane depozyty i o sprawie zapomnieć. Po to mamy BFG, aby restrukturyzacja odbywała się z jak najmniejszą stratą pieniędzy klientów, a ewentualna upadłość była kontrolowana. Tyle że BFG to nie jest instytucja sprzątająca system bankowy i podstawiająca publiczne pieniądze wszędzie tam, gdzie nieudolne zarządy doprowadziły podmiot na skraj bankructwa. Fundusz kieruje się przesłanką interesu publicznego i to, jak go rozumie, wynika z przepisów i w wewnętrznych regulacji. Opisywany przez nas bank według BFG nie kwalifikuje się do resolution. Fundusz nie pomoże w przejęciu go przez inny bank ani nie pokryje strat. To wywoływałoby pokusę nadużycia. Byłoby zachętą dla innych – robimy, co chcemy, a jak się nie uda, to znacjonalizujemy straty. Skoro BFG nie podjął kroków, to wielomiesięczna bierność KNF jest zupełnie niezrozumiała. Podobnie jak zasłanianie się tym, że jest bank silniejszy kapitałowo gotowy przejąć mniejszego kolegę. Skoro jest, to dlaczego trwa sytuacja, w której wskaźniki się pogarszają, a żadne decyzje nie zapadają? Nadzór już w styczniu 2019 r. wszczął procedurę zmierzającą do wprowadzenia w banku komisarza. Jaki jest jej efekt? Żaden.
Upadek banków powinien być ostatecznością. KNF ma tutaj rację. To podważa bowiem zaufanie do instytucji finansowych, a w skrajnych przypadkach do całego systemu. Gdy jednak nie ma ucieczki przed bankructwem, to nie ma co zwlekać, bo wtedy niszczy się zaufanie do nadzoru. Jeśli państwo nie potrafi sobie poradzić z małym podmiotem, który miał rok temu depozyty wynoszące niecałe 300 mln zł, to co będzie, kiedy w tarapaty popadnie bank z lokatami liczonymi w miliardach złotych. Przykład banku spółdzielczego daje do myślenia: czy aby na pewno nadzór działa? Jeśli zaś działa, to dlaczego tak wolno?
Skoro BFG nie podjął kroków, to wielomiesięczna bierność KNF jest zupełnie niezrozumiała. Podobnie jak zasłanianie się tym, że jest bank silniejszy kapitałowo gotowy przejąć mniejszego kolegę