W jednej czwartej okręgów sejmowych liczba mandatów do zdobycia jest zawyżona lub zaniżona.
PKW proponuje bardziej sprawiedliwy podział mandatów / DGP
Gdyby zawczasu wprowadzono korekty, PiS miałby dziś o dwa mandaty mniej, a KO i SLD – po jednym więcej. Zdaniem Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) korekty konieczne są w przypadku 10 okręgów. Powód? Zmieniająca się liczba ludności, a teoretycznie na jeden mandat powinna przypadać podobna liczba wyborców.
W pięciu okręgach liczba mandatów do uzyskania powinna zostać zmniejszona o jeden. Chodzi o okręgi nr 9 w Łodzi, 31 w Katowicach, 32 w Sosnowcu, 33 w Kielcach oraz 34 w Elblągu. W pięciu kolejnych okręgach – nr 3 we Wrocławiu, podwarszawskim okręgu nr 20, 25 w Gdańsku, 26 w Gdyni i 39 w Poznaniu – powinno się dodać po jednym mandacie. Na podstawie tych sugestii PKW policzyliśmy, jaki wpływ na minione wybory do Sejmu miałaby tego rodzaju korekta.
PiS straciłby po jednym mandacie w okręgach: elbląskim, kieleckim, łódzkim i sosnowieckim. Zyskałby za to dodatkowe mandaty w Gdyni i we Wrocławiu. Koalicja Obywatelska mogłaby liczyć na dodatkowy mandat w okręgu poznańskim, a lewica startująca w ramach komitetu SLD zyskałaby ekstramandat w Gdańsku. Stan posiadania pozostałych ugrupowań sejmowych, czyli PSL i Konfederacji, nie uległby zmianie. O ile dziś PiS ma 235 mandatów w izbie niższej, o tyle w przypadku urealnienia liczby mandatów w okręgach mógłby liczyć na 233 mandaty, co oznacza, że większość rządowa w Sejmie nieco by stopniała. Liczba mandatów KO wzrosłaby ze 134 do 135, a lewicy – z 49 do 50.
PKW od lat bezskutecznie apeluje do ustawodawcy o urealnienie liczby mandatów w okręgach. Do obecnej ekipy rządzącej pismo w tej sprawie dotarło w listopadzie 2018 r., czyli na długo przed wyborami parlamentarnymi. Ale podobny apel PKW przesłała w grudniu 2014 r. do ówczesnego marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego. Wówczas sugerowano, by w okręgach nr 9, 32, 33 i 34 zmniejszyć liczbę mandatów o jeden, a w okręgach 3, 20, 25, i 26 – analogicznie zwiększyć. Apel też pozostał bez odpowiedzi.
Liczba mandatów KO wzrosłaby ze 134 do 135. Natomiast lewicy z 49 do 50
Jak widać, problem nabrzmiewa, bo pięć lat temu było osiem problematycznych okręgów, a obecnie jest ich 10. Sytuacja ma wpływ na podział mandatów, a jak dowodzi zacięta walka między PiS i opozycją o każdy pojedynczy fotel w Senacie, może to mieć wpływ na kształtowanie sceny politycznej w Polsce. Teoretycznie właśnie teraz jest dobra okazja, by dokonać korekt. Mamy za sobą wybory samorządowe, do Parlamentu Europejskiego oraz Sejmu i Senatu. Przed nami wybory prezydenckie, ale tam głosowanie odbywa się już bez podziału na okręgi. Gdyby ustawodawca wziął się do korekty, trudno byłoby go oskarżyć o manipulowanie przy okręgach wyborczych na swoją korzyść.
PiS jednak na razie nie kwapi się do podjęcia prac. – Biorąc pod uwagę praktykę i to, co się dzieje po stronie opozycji, oskarżenia byłyby niemal pewne. Zgadzam się jednak, że sprawie trzeba się przyjrzeć – mówi Łukasz Schreiber, sekretarz stanu w kancelarii premiera, wcześniej biorący udział przy pracach sejmowych nad ostatnią nowelizacją kodeksu wyborczego. Jeden z polityków partii rządzącej przyznaje, że w tej chwili mało kogo interesują korekty okręgów wyborczych, bo priorytetem są przyszłoroczne wybory prezydenckie. – Poza tym takie korekty, mimo apeli PKW, nie jest łatwo przeprowadzić. Zmiany mogą blokować politycy wybierani w okręgach, gdzie liczba mandatów miałaby być zredukowana – diagnozuje nasz rozmówca z PiS.
Po stronie opozycji słyszymy, że ewentualne podjęcie prac nad zmianą w tym momencie nie musiałoby się spotkać z protestami. – Problem sam się nie rozwiąże. Jeżeli robi się to po wyborach, jest dużo mniejsze ryzyko, że robi się to właśnie pod wybory – ocenia Arkadiusz Myrcha z PO. – Jeśli zmiany dotyczyłyby tylko tych 10 okręgów wskazanych przez PKW, można byłoby taką inicjatywę poprzeć. Boję się tylko, że PiS potraktuje to jako pretekst do głębszego majstrowania przy okręgach, np. zwiększy ogólną pulę mandatów w Polsce Wschodniej, gdzie jest silniejszy – wskazuje.
W listopadzie 2018 r. PKW ustaliła liczbę mieszkańców Polski na niemal 37 mln. To oznacza, że norma przedstawicielska (wynik dzielenia liczby wszystkich mieszkańców przez całkowitą liczbę mandatów, czyli 460) w wyborach do Sejmu wynosi 80,4 tys. mieszkańców na mandat. Następnie liczbę mieszkańców poszczególnych okręgów dzieli się przez normę przedstawicielską, co po zaokrągleniu daje liczbę mandatów. W ten sposób PKW doszła do wniosków dotyczących okręgów, w których liczbę wybieranych posłów należy zmienić.