Nowoczesny preparat na raka piersi do wczoraj nadal był niedostępny – przynajmniej w części szpitali, pomimo że producent obiecał, że dostaną go za symboliczną złotówkę.
Szpitale nie mogły przyjąć leku Perjeta, bo nie miały pewności, że będą mogły dalej leczyć za pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia. Dopiero wczoraj otrzymały z resortu zdrowia pisma z gwarancją, że w listopadzie program ruszy i sfinansuje go NFZ.
Fundacja Alivia, która pomaga pacjentom zdobywać nierefundowane terapie, od września sfinansowała go już dziewięć razy. Jedna z pacjentek, lecząca się w Gliwicach, usłyszała w szpitalu, że musi czekać co najmniej dwa–cztery miesiące, a niewykluczone, że dłużej. Także w stołecznym centrum onkologii nie można było uzyskać konkretnych informacji w tej sprawie.
Pod koniec września resort zdrowia poprawił przepisy, przyspieszając wprowadzenie terapii. Lek miał być dostępny fizycznie od listopada i to dla wszystkich – również dla tych pacjentek, które wcześniej korzystały z leczenia komercyjnego. Jednak, jak się okazało, za słowną deklaracją nie było potwierdzenia na papierze. – Nie mamy pewności, czy po wyborach od listopada faktycznie wszystkie pacjentki będą włączone do programu. Dlatego mieliśmy wątpliwości, czy skorzystać z oferty firmy, która zadeklarowała, że weźmie koszty leczenia w październiku na siebie – mówi dyrektor placówki. Ostatecznie zdecydowali się, że zaryzykują. Stołeczne centrum onkologii, które ma najwięcej pacjentów, nie chciało już zgodzić się na taki krok. Bez formalnego glejtu byłoby to dla nich zbyt dużym ryzykiem finansowym – gdyby coś poszło nie tak, musieliby albo kazać pacjentom z powrotem samemu szukać środków na terapie, albo finansować je z budżetu szpitala.
Doktor Agnieszka Jagiełło-Gruszfeld z Kliniki Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Centrum Onkologii w Warszawie jeszcze wczoraj rano przyznawała, że ma w tej sprawie sprzeczne informacje i brak jest konkretów ze strony NFZ. Tego samego dnia dyrekcja dostała jednak pismo z resortu zdrowia, w którym wskazano, że pacjentki, które dotychczas same finansowały zakup leku, będą mogły być włączone do programu, w ramach którego będzie on refundowany – o ile spełnią kryteria. Lek ma być refundowany od listopada, ale dostaną go również osoby, które leczenie zaczęły w październiku. To optymalne rozwiązanie tej patowej sytuacji.
Szpitale wskazują, że leczenie najdroższymi lekami – które są finansowane w ramach programów lekowych – jest trudne. Z danych zebranych z NFZ przez jedną z fundacji wynika, że w pierwszym kwartale tego roku placówki medyczne wydały na leczenie w ramach programów lekowych o 100 mln zł więcej niż im Fundusz za to zapłacił (dane z 12 województw). Dochodzi do sytuacji, kiedy szpital kredytuje wydatki na najtrudniejszych pacjentów. Pieniądze są zwracane z opóźnieniem.
Fundusz tłumaczy, że trudno przewidzieć dokładną liczbę pacjentów i dlatego starają się zbilansować – w niektórych programach wydano mniej pieniędzy, w innych więcej – i dopiero po sprawdzaniu, ile zostało, można przesunąć pieniądze z jednego programu do drugiego. We wrześniu na Mazowszu NFZ zapłacił za wydatki na leki, które były podane większej liczbie pacjentów niż przewidziano. Ale tylko za preparaty stosowane podczas pobytu w szpitalu tylko od 30 do 60 proc. – Dostaliśmy kolejne środki i zapłacimy lada moment za całość – mówi nam Filip Nowak, dyrektor mazowieckiego NFZ.
Dyrektorzy szpitali wyliczają, że to nie jedyna trudność. Programy lekowe wprowadzające najdroższe leczenie są usiane rafami – jest np. wymóg, że muszą być rozliczone w specjalnym programie informatycznym, sprawozdanie do NFZ nie wystarczy. Błędne wypełnienie oznacza brak refundacji. Sęk w tym, że program nie zawsze jest dostosowywany do szybko zmieniających się kryteriów. I tak np. w przypadku nowego leku na raka piersi w systemie jeszcze nie ma opcji, która umożliwia kontynuację bezpłatnego leczenia pacjentek, które wcześniej leczyły się komercyjnie. Na razie jest tylko pismo z resortu zdrowia, które zapewnia, że tak można. Ministerstwo przekonuje, że wszystkie niejasności wynikające z błędów technicznych programów są rozliczane na korzyść szpitali – słyszymy od kierownika jednej z placówek.