Lokalni włodarze szykują projekty ustaw na okres powyborczy. Wykorzystają do tego izbę wyższą. Tam opozycja ma szanse coś ugrać.
Chodzi o projekty, które miałyby stopniowo realizować wizję państwa zdecentralizowanego, zawartą w 21 postulatach samorządowych. – Mamy całkiem sporo tych projektów, co najmniej kilkanaście. To pakiet ustaw finansowych, ustawa o wynagrodzeniach, ustawa przekazująca PIT do samorządów czy ustawa środowiskowa, wprowadzająca subwencję ekologiczną dla gmin – twierdzi jeden z włodarzy.
Projekty wnoszone przez samorządowców rzadko przechodzą pełną ścieżkę legislacyjną, za to często lądują w sejmowej zamrażarce. Dlatego ciekawsze jest to, w jaki sposób zamierzają w przyszłym parlamencie lobbować za interesami gmin czy powiatów. Z naszych informacji wynika, że raczej nie będzie to ścieżka sejmowa (gdy poparcia dla projektu ustawy szuka się wśród posłów) czy obywatelska (związana ze zbiórką podpisów wśród mieszkańców).
– Naszą forpocztą będzie Senat – potwierdza nam jeden z rozmówców. To, że włodarze wiążą nadzieje z Senatem, oznacza jednocześnie, że de facto obstawili wynik wyborów. – Nie ma co ukrywać, że to po części zimna kalkulacja polityczna. Prawdopodobieństwo zwycięstwa kandydatów opozycji jest większe w przypadku Senatu niż Sejmu – przyznaje Krzysztof Kosiński, prezydent Ciechanowa i członek zarządu Związku Miast Polskich (ZMP).
Z taką interpretacją nie zgadza się kandydatka KO na premiera Małgorzata Kidawa-Błońska. – Wierzę, że te pomysły samorządowców trafią do Sejmu, bo tam będziemy mieli większość, a w Senacie będzie tylko sprawdzanie, czy wszystkie zapisy nie budzą wątpliwości, są spójne i czytelne. Głęboko w to wierzę i jestem przekonana, że samorządowcy także, skoro na listach Koalicji Obywatelskiej jest ok. 300 samorządowców. Inaczej przecież by nie startowali – przekonuje w rozmowie z DGP.
Dla samorządowców to także kwestia systemowa. Jak ustaliliśmy, trwają rozmowy z opozycją, by wicemarszałkiem Senatu został Zygmunt Frankiewicz, wieloletni prezydent Gliwic i szef ZMP, który startuje do izby wyższej z list KO. Od polityków Platformy Obywatelskiej słyszymy, że wystawienie kandydatury Frankiewicza na wicemarszałka rzeczywiście jest jedną z rozważanych koncepcji, ale nic jeszcze nie jest przesądzone.
– Mamy świadomość, że jest kilku silnych samorządowców startujących do Senatu. W przypadku zdobycia przez nich mandatu mogą być realnym pośrednikiem między miastami a rządem. Jestem przekonany, że będą reprezentować interes lokalnej wspólnoty, jaką jest samorząd. Związane jest to także z wielokrotnie podnoszonym postulatem przekształcenia Senatu w izbę samorządową – dodaje Krzysztof Kosiński.
Choć politycy KO oficjalnie mocno wierzą w zwycięstwo w wyborach do Sejmu i Senatu, to jednak w mniej formalnych rozmowach przyznają, że w tej chwili gra toczy się o Senat i o to, by zwycięstwo PiS w Sejmie było pyrrusowe, tzn. niepozwalające na sformowanie rządu lub niedające przygniatającej większości. Z reguły sondaże dają PiS ponad 40-proc. poparcie, Koalicji Obywatelskiej – poniżej 30 proc., a Lewicy – kilkanaście procent. Na granicy progu wyborczego balansują ludowcy z Pawłem Kukizem oraz Konfederacja. To układanka wciąż korzystna dla partii rządzącej. W dodatku nie wszyscy po stronie opozycji są przekonani co do powyborczej lojalności poszczególnych kandydatów.
– Nie wiem, jak zachowają się byli pisowcy, jak Paweł Poncyljusz, Paweł Kowal czy Kazimierz Michał Ujazdowski, którzy startują z list KO. Czy nie skuszą ich oferty PiS na zostanie sekretarzem stanu w jakimś resorcie w zamian za przejście na ich stronę. To samo z ludowcami. Co, jeśli PiS zaoferuje im marszałków w kilku ze swoich województw? – zastanawia się jeden z polityków Lewicy. W tej sytuacji zdobycie co najmniej 51 mandatów w izbie wyższej zdaje się być bardziej w zasięgu opozycji niż zdobycie ponad połowy w Sejmie.
Jak na łamach „Gazety Wyborczej” zauważył Krzysztof Król, były doradca Bronisława Komorowskiego, w 2015 r. o mandat senatora ubiegały się 423 osoby, a w tym roku już tylko 280. To efekt paktu senackiego w szeregach opozycji, który zakłada, że tam, gdzie to możliwe, ugrupowania nie wystawiają konkurencyjnych wobec siebie kandydatów, by wspólnie podjąć rywalizację ze Zjednoczoną Prawicą. W rezultacie w aż 42 okręgach odbędą się pojedynki jeden na jeden. Trzech konkurentów jest w 40 okręgach, czterech – w 14, a pięciu – tylko w czterech.