Wraz z najniższym wynagrodzeniem wzrosną m.in. odszkodowania, maksymalne odprawy oraz ZUS. Zapłacą za to pracodawcy, w tym państwo.
DGP
Jeśli w październiku wyborcy powierzą rządy na kolejną kadencję Prawu i Sprawiedliwości i w życie wejdą proponowane przez obecny rząd podwyżki najniższej pensji, w ciągu najbliższych czterech lat w górę pójdą też wszystkie świadczenia i zobowiązania z nią powiązane. W tym dodatki za pracę w nocy, preferencyjne składki na ZUS i minimalne odszkodowania dla mobbingowanych lub dyskryminowanych pracowników.
DGP
Przykładowo maksymalna wysokość odprawy z tytułu rozwiązania umowy o pracę pięć lat temu wynosiła 25,2 tys. zł. W tym roku to kwota 33,75 tys. zł, a za pięć lat ma wynieść aż 60 tys. zł. Z kolei dodatek za godzinę pracy w porze nocnej w 2014 r. wynosił 2 zł, w tym roku 2,68 zł, a za pięć lat – 4,76 zł. To oznacza ogromny wydatek dla firm, w tym także tych korzystających z pracy samozatrudnionych i zleceniobiorców, bowiem wraz z minimalną pensją odpowiednio będzie też rosła najniższa stawka godzinowa. W tym roku wynosi ona 14,70 zł. W przyszłym wzrośnie do 17 zł, a w 2021 r. do ok. 19,60 zł. Za pięć lat ma wynieść aż ok. 26 zł. Tyle trzeba będzie zapłacić nawet za najprostsze prace wykonywane na zlecenie.
Proporcjonalnie będą też rosły preferencyjne składki dla przedsiębiorców rozpoczynających własną działalność.
Swoją propozycją podwyższenia minimalnego wynagrodzenia rząd przelicytował nawet oczekiwania związków zawodowych. Ogólnopolskie centrale proponowały wzrost o 12 proc. (do 2520 zł), a rząd zdecydował, że wyniesie on aż 15 proc. Pracodawcy sugerowali wzrost o 6,1 proc., czyli o 137 zł (do 2387 zł).
Wbrew pozorom ta decyzja może jednak wywołać ból głowy także u związkowców. A przynajmniej powinna być dla nich ostrzeżeniem. Teoretycznie tak wysoka podwyżka jest korzystna dla pracowników, ale jednocześnie ośmiesza ich zrzeszenia. Rządząca partia wysłała do nich jasny sygnał – to my skuteczniej niż wasi przedstawiciele poprawiamy warunki pracy i płacy.
Trzecia strona dialogu społecznego, czyli państwo, na podwyżce płac zyska. Do jego kasy trafi więcej pieniędzy z tytułu podatków i składek. Ale i ono musi liczyć się z dodatkowymi kosztami. Państwo to przecież największy pracodawca, a po latach zamrożenia płac wynagrodzenia w sferze budżetowej są niskie. Co więcej od 1 stycznia 2020 r. do pensji minimalnej nie będzie wliczany dodatek stażowy, który najczęściej wypłacany jest właśnie pracownikom instytucji publicznych. To oznacza, że także budżet będzie musiał uwzględniać koszt nie tylko wyższych płac, ale też m.in. odszkodowań, odpraw i składek.
Rząd ma niewiele czasu na sformalizowanie decyzji o przyszłorocznej podwyżce najniższego wynagrodzenia. Do najbliższej niedzieli powinien wydać rozporządzenie, w którym wskaże wysokość przyszłorocznego minimum płacowego.