Narasta niezgoda na takie praktyki. Na szczęście walka z nimi nie jest już walką z wiatrakami.
DGP
Najbardziej spektakularny sukces w walce z mobbingiem odniósł Bartosz Fiałek, przewodniczący Regionu Kujawsko-Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL). W ostatnich dniach pojawiła się informacja, że bydgoski szpital im. Biziela, w którym pracuje, szuka nowego dyrektora ds. lecznictwa. Z poprzednim Fiałek popadł w konflikt po tym, gdy nie zgodził się, by lekarze zajmowali się pacjentami jednocześnie na własnych oddziałach i oddziale ratunkowym. Fiałek słyszał m.in. inwektywy, groźby zwolnienia, zablokowania rezydentury (fragmenty rozmów zostały nagrane i upublicznione), został odsunięty od dyżurowania na SOR.
Zmiana dyrektora to efekt interwencji OZZL. I choć Fiałek twierdzi, że ważniejsza jest zmiana sposobu zarządzania, podkreśla, że ta historia wiele zmieniła, jeśli chodzi o walkę z mobbingiem w środowisku lekarskim. – Ludzie zobaczyli, że warto interweniować i da się coś zmienić – mówi.

Efekt fali

Chcąc nie chcąc, Fiałek stał się twarzą tej walki. Ponieważ wpływało do niego coraz więcej sygnałów o nagannych praktykach zarządczych, podjął decyzję, że zajmie się tym w ramach swojej działalności związkowej. Utworzył specgrupę w OZZL i zaapelował, by zgłaszały się do niego osoby, które zetknęły się z mobbingiem. W ciągu miesiąca otrzymał już ponad 20 sygnałów.
– Nie wszystkie spełniają definicję mobbingu. Są to również inne nieakceptowalne zachowania, jak groźby i szykany. Zdarzają się one również w związku z planowanym protestem i ograniczaniem dyżurów – przyznaje.
W walkę z takimi praktykami angażuje się też lekarski samorząd. Łukasz Jankowski, jeden z liderów poprzedniego protestu, a obecnie szef stołecznej izby lekarskiej, ocenia, że spraw związanych z mobbingiem i różnego rodzaju szykanami przybywa.
– Po każdym nagłośnionym przypadku wzrasta świadomość i zgłoszeń jest więcej – mówi.
Dodaje, że w związku z wypowiadaniem klauzul opt-out do warszawskiej izby trafiły już trzy sprawy (a protest jest planowany w październiku).
Niestety, jego zdaniem mobberzy nadal mogą spać spokojnie. – Ofiary najczęściej zmieniają pracę. Lekarze już wiedzą, że możemy im pomóc, ale nadal problemem jest to, iż sami nie chcą się w to angażować. Wiele spraw załatwianych jest polubownie. W jednej stanęliśmy po stronie dyrektora, bo oskarżenia okazały się próbą wymuszenia ze strony lekarki – relacjonuje Jankowski.
Mobbing to nie tylko problem lekarzy. Katarzyna Kowalska, prezeska Stowarzyszenia Pielęgniarki Cyfrowe, uważa, że to powszechne zjawisko w ochronie zdrowia.
– Skala jest ogromna – i w środowisku pielęgniarskim, i lekarskim. W 2017 r. przeprowadziliśmy na ten temat badania wśród 472 aktywnych zawodowo pielęgniarek. Pytaliśmy nie tylko o mobbing, ale też o złe relacje w zespołach i znane z wojska zjawisko fali – mówi. Okazało się, że ponad połowa ankietowanych zetknęła się z tym problemem. Mobberami byli najczęściej przełożeni (30 proc.), koleżanki (23 proc., w tym 15 proc. to koleżanki starsze), lekarze (15 proc.).
– Zbyt rzadko jest to zgłaszane, bo tylko w 27 proc. przypadków. Najczęściej dzieje się tak z obawy o utratę stanowiska czy przekonania, że nic to nie zmieni – ubolewa Katarzyna Kowalska.

Brak partnerstwa

Co do przyczyn tego zjawiska wszyscy są zgodni. – Mobbingowi sprzyja hierarchiczna struktura i brak umiejętności menedżerskich zarządzających ochroną zdrowia. To przekłada się na naszą pracę, na relacje w zespołach – przekonuje prezeska Stowarzyszenia Pielęgniarki Cyfrowe.
– Winne są paternalistyczny system zarządzania w ochronie zdrowia, brak partnerstwa i przekonanie starszych kolegów, że nasze oczekiwania to efekt tego, iż nam się w głowach poprzewracało. Bo te sytuacje zdarzają się przede wszystkim na linii młody lekarz – starszy przełożony, rzadko pomiędzy rówieśnikami. To często kierownik specjalizacji, dyrektor, ordynator, którzy wcześniej przeżywali to samo i teraz stosują podobne metody – dodaje Bartosz Fiałek.
Jego zdaniem istotną przyczyną jest też towarzyszący tej pracy stres i to, że wszyscy są nią przeciążeni. – Konieczność łatania dziur dyżurowych sprawia, że lekarze są do nich zmuszani w niewłaściwy sposób – przekonuje.
Łukasz Jankowski nie wyklucza, że może to mieć przełożenie na wybory młodych lekarzy. Najchętniej wybieranymi dziś specjalizacjami są te, które praktykuje się w przychodniach, nie w szpitalach.

Bunt narasta

Bartosz Fiałek przekonuje, że postawy młodych lekarzy się jednak zmieniają. – Coraz częściej potrafią się postawić, odmówić, co jeszcze kilka lat temu, gdy zaczynałem rezydenturę, było raczej niespotykane. Teraz walczą o swoje, pytają nas o podstawy prawne, nie odpuszczają – podkreśla.
Jego zdaniem przyczyniła się do tego aktywność związku i izb. – Ja sam wielokrotnie podkreślałem, że moja walka nie byłaby możliwa bez wsparcia związku i że naprawdę związek w takich sytuacjach pomaga – mówi.
Podobne obserwacje ma Katarzyna Kowalska. – Pozytywnym zjawiskiem jest to, że zaczęliśmy na ten temat mówić i wypływa coraz więcej przypadków. Od dłuższego czasu staramy się to „wymiatać spod dywanu”. Zobaczymy, jaki efekt będzie teraz, gdy sprawę nagłaśniają lekarze. Liczymy, że również nasze izby i związek zaangażują się w walkę z tym problemem – mówi.