Na rynku aptecznym jest ogromny kłopot z dostępem do leków dla chorych zakażonych wirusem HIV. Powód? Część firm farmaceutycznych w ogóle nie przystąpiła do przetargów.
Chluba polskiej służby zdrowia – dobrze działający program leczenia HIV i AIDS zaczął w tym roku poważnie szwankować. Lekarze alarmują, że może dojść do sytuacji, w której będą musieli przerwać terapię.
– Pierwszy raz boimy się, że nie będzie można kontynuować skutecznego leczenia i będą konieczne jego zmiany – mówi prof. Miłosz Parczewski, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych, Tropikalnych i Nabytych Niedoborów Immunologicznych w Szczecinie, który od lat prowadzi chorych z wirusem HIV. I dodaje, że każda zmiana leczenia może prowadzić do zwiększenia działań niepożądanych u pacjentów, ale również obniżenia skuteczności terapii, co jest niekorzystne również ze względów epidemiologicznych: pacjent może stać się zakaźny.
Do tej pory zazwyczaj pacjenci zaopatrywani byli w lekarstwa na co najmniej trzy miesiące. Teraz nie wiadomo, dla kogo, ile i jakich preparatów starczy na następny tydzień. Na razie jeszcze wobec nikogo nie przerwano terapii, ale lekarstwa są sprowadzane z innych placówek – mówi Mateusz Liwski z polskiej Fundacji Humanitarnej Res Humanae. Jak dodaje, jedna z firm, aby ratować sytuację związaną z pojawiającymi się brakami wybranych preparatów, przekazała swoje produkty w formie darowizny.
– O tym, że może zabraknąć specyfików, straszono mnie, odkąd postawiono diagnozę, że jestem nosicielem wirusa, czyli od początku 2017 r. Ale mój lekarz zawsze był optymistą i obiecywał, że cokolwiek się będzie działo, to z nim nie zginę. Ale teraz mam zmieniane leki. Od kilku tygodni biorę nowy preparat. Czuję się trochę gorzej, częściej bolą mnie głowa i stawy, nie mogę normalnie zasnąć, ale ponoć te skutki uboczne mają minąć – mówi nam 31-letni Piotr. Inna osoba dodaje, że preparatu, który przyjmuje, zostało jej już tylko na dwa tygodnie. Jeszcze inna jest gotowa kupować lekarstwo z własnej kieszeni.
Profesor Parczewski i Mateusz Liwski zgodnie przekonują, że zamieszanie wynika z tego, że niektóre firmy nie przystąpiły do przetargu. Farmaceutyki zamawiane są przez Zakład Zamówień Publicznych przy Ministrze Zdrowia po otrzymaniu informacji z Krajowego Centrum ds. AIDS w ramach centralnego przetargu. Najpierw jednak zbierane jest zapotrzebowanie od placówek. Do tej pory zamówienia były raz w roku; w ostatnim czasie – raz na kilka miesięcy. W efekcie placówki mają trudności z planowaniem długotrwałego leczenia. Skąd ta zmiana? Ministerstwo planowało zmniejszyć wydatki na leczenie w programie – w związku z wejściem nowych, tańszych preparatów. Jak tłumaczył wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski, ministerstwo chciało mieć możliwość elastycznego reagowania nawet w trakcie roku. I faktycznie w maju – w związku z pojawieniem się tańszych specyfików – resort obniżył limit na jednego pacjenta o 30 proc., do ok. 2,1 tys. zł. – I być może byśmy się nawet zmieścili w tej cenie z leczeniem, gdybyśmy tylko mieli pełen dostęp do wszystkich terapii – zauważa prof. Parczewski. Jak wylicza, w sumie wybór powinien być duży – jest bowiem ponad 20 różnych preparatów, a w pierwszym etapie leczenia można wybrać siedem z nich. Ale sytuacja w ostatnich miesiącach mocno się skomplikowała, bo dostępnych jest tylko część leków. I choć to firmy się nie zgłosiły do przetargu, to zdaniem prof. Parczewskiego odpowiedzialność za zagwarantowanie dostępności preparatów leży po stronie resortu zdrowia i Krajowego Centrum ds. AIDS.
Z naszych informacji wynika, że w związku z obniżeniem limitów zmieniły się również reguły przy przetargach. Jeden z rozmówców z koncernu farmaceutycznego przekonuje, że zostały postawione zaporowe warunki. Dlatego niektóre firmy „ze względu na logikę biznesową” po prostu zrezygnowały z przystąpienia do przetargu. Jedna z nich po negocjacjach zgodziła się obniżyć ceny leków w Polsce i jej preparaty są zabezpieczone. Jednak inny koncern produkujący nowoczesny specyfik nie chce zejść z ceny, bo mu się to nie opłaca. Jeszcze inna firma też nie obniżyła ceny o 30 proc., czego od niej oczekiwano. Dowiedzieliśmy się, że byli skłonni zejść ze stawki o 5–10 proc.
Sytuacja jest o tyle paradoksalna, że firmy, które nie przystąpiły do przetargu, od dłuższego czasu walczyły, żeby wejść na rynek. Kilka lat temu skończyła się ochrona patentowa bardzo drogiego, ale skutecznego preparatu. Firmy generyczne czekały na ten moment, żeby wypuścić na rynek własne preparaty, które mają ten sam skład, ale są tańsze. To oznacza, że na rynku są leki tak samo skuteczne, znacznie tańsze, lecz niedostępne dla pacjentów w programie lekowym ze względu na opisywane przez nas niekorzystne dla nich warunki przetargowe.
Dodatkowym kłopotem jest to, że producent, który do tej pory produkował innowacyjny lek, wypuścił na rynek kolejny preparat, tak samo skuteczny, ale o mniejszych efektach ubocznych. I znów toczy się walka, kto powinien mieć do niego dostęp. Zdaniem lekarzy ten droższy lek nawet po obniżce limitów dałoby się części pacjentom podać. Ale nie są w stanie ustawić żadnej ścieżki leczenia, nie wiedząc, jaką pulą specyfików mogą dysponować.
Resort zdrowia nie odpowiedział na nasze pytania. Zaś Krajowe Centrum ds. AIDS nie chce komentować szczegółów, przekonując, że dotychczas nie zdarzyło się, by komukolwiek zabrakło leków czy też zostało przerwane leczenie u pacjentów objętych programem. Natomiast przyznaje, że zdarza się, że pacjenci zamiast na kilka miesięcy otrzymują farmaceutyki na miesiąc. – Sytuacja ta nie zagraża jednak ciągłości terapii w żadnym ośrodku. Postępowania przetargowe prowadzone są przez Zakład Zamówień Publicznych przy Ministrze Zdrowia zgodnie z ustawą – Prawo zamówień publicznych – mówi Maryla Rogalewicz z Krajowego Centrum.
Sytuacji nie ułatwia to, że z resortu zdrowia odszedł właśnie wiceminister odpowiedzialny za program leczenia HIV/AIDS.
1275 liczba nowych zarażonych wirusem HIV w 2018 r.
108 liczba chorych na AIDS
29 liczba zmarłych na tę chorobę w 2018 r.
Źrodło: PZH