Są zbyt iluzoryczne. W tym roku niższe, niż się spodziewano, a na dodatek nie ma pewności, czy zaniżone stawki utrzymają się w roku 2020. Tymczasem już dziś jest kilkaset wakatów.
DGP
Unijni kontrolerzy, którzy sprawdzali nasze ubojnie i zakłady przetwórstwa mięsa po głośnej aferze z ubojem i przekazywaniem do spożycia mięsa chorych krów w jednym z zakładów pod Ostrowią Mazowiecką, zauważyli, że polska inspekcja weterynaryjna dysponuje zbyt małą liczbą lekarzy weterynarii. Uwagi dotyczyły też ich zarobków, znacząco odbiegających w dół od średniej unijnej i także niższych od tych, które w Polsce mają weterynarze działający na wolnym rynku. Uznano również, że zbyt nisko wycenione są u nas opłaty, m.in. dla rolników za przeprowadzane kontrole.

630 zł tylko w teorii

Po aferze mięsnej weterynarze liczyli, że dostaną wyższe pensje już w kwietniu lub najpóźniej w maju br. Ministerstwo Rolnictwa zapowiadało przecież jeszcze na przełomie 2018 i 2019 r., że przeznaczy na ten cel 40 mln zł. Ale ostatecznie ani środków z budżetu, ani podwyżek nie było. Dopiero czerwcowy strajk doprowadził do przyznania Inspekcji Weterynaryjnej dwukrotnie mniejszej kwoty, czyli niespełna 20 mln zł z rezerwy budżetowej. To właśnie ona przekłada się na 630 zł na etat miesięcznie. Z tych środków mają być od jutra finansowane podwyżki płac. Izba weterynaryjna zwraca jednak uwagę, że wcale nie każdy dostanie podwyżkę tej samej wysokości, a niejednokrotnie może być ona mniejsza. – To 630 zł zostało wyliczone na podstawie etatów na grudzień 2018 roku – mówi Jacek Łukaszewicz, prezes Krajowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. – Nie wzięto pod uwagę ani licznych wakatów, ani tych etatów, na których byli wprawdzie zatrudnieni lekarze weterynarii, ale znajdowali się na długoterminowych zwolnieniach – przekonuje przedstawiciel weterynarzy.
Jeżeli więc znajdzie się powiat, w którym pracuje ośmiu lekarzy weterynarii, w tym są dwa wakaty, a ponadto dwóch lekarzy jest na długotrwałych zwolnieniach (a takie przypadki się zdarzają), to podwyżka przyjdzie tylko na cztery etaty. – I co ma zrobić kierownik jednostki, czyli powiatowy lekarz weterynarii – pyta Łukaszewicz. ‒ Zapewne podzieli tę kwotę na wszystkie etaty, bo trudno, żeby nowa osoba przyjmowana do inspekcji czy ktoś powracający ze zwolnienia miał zaniżoną pensję. Będzie to więc w przykładowym powiecie nieco ponad 300 zł na osobę. W innych 400 lub 500 zł – twierdzi Łukaszewicz.
To, że podwyżki nie będą wypłacane po równo, potwierdza również Małgorzata Książyk, dyrektor biura prasowego w Ministerstwie Rolnictwa. ‒ Przekazanie dodatkowych środków finansowych na wynagrodzenia w Inspekcji Weterynaryjnej nie przekłada się bezpośrednio na konkretny wzrost u danego pracownika Inspekcji – wyjaśnia. Decyzję w sprawie ewentualnego podwyższenia wynagrodzenia i wysokości tej podwyżki podejmą przede wszystkim powiatowi lekarze weterynarii.
Tymczasem liczba wakatów w inspekcji z roku na rok wzrasta. Na początku tego roku szacowano, że jest ich ok. 300. Jak mówią przedstawiciele weterynarzy, dziś młody lekarz może liczyć na wynagrodzenie rzędu 2500 zł, czyli niewiele więcej niż najniższa pensja krajowa. Nawet jeśli dostałby ok. 500 zł podwyżki, to zarabiałby ok. 3000 zł. – Biorąc pod uwagę, że od 1 stycznia 2020 r. najniższa pensja krajowa ma wynieść 2450 zł, wynagrodzenie nadal będzie niesatysfakcjonujące – mówi Łukaszewicz.

Miejsc pracy może przybyć

Do dotychczasowych wakatów w najbliższym czasie mogą dojść nowe. Inspekcja Weterynaryjna tworzy bowiem 65 nowych etatów. Zatrudnieni na nich lekarze mają sprawować nadzór nad zakładami i ubojniami wysyłającymi mięso wieprzowe na amerykański rynek. Ma to związek z afrykańskim pomorem świń. Amerykanom zależy, żeby do USA nie przedostała się zarażona wieprzowina. Zażądali więc (poza tym, że jak dotychczas będą w zakładach wyznaczeni przez powiatowego lekarza weterynarii fachowcy z wolnego rynku), żeby w każdym takim zakładzie pracował przynajmniej jeden lekarz weterynarii zatrudniony na etacie w inspekcji. Ogółem zdecydowano o utworzeniu 65 takich etatów, każdy z pensją 6500 zł. Takiej stawki, znacznie wyższej od przeciętnych zarobków weterynarza pracującego w inspekcji, zażądała strona amerykańska, uznając, że płace w inspektoratach są zbyt niskie, by praca była dobrze wykonywana. Polska, dla której ten kierunek eksportu jest bardzo ważny, na warunek przystała, a pieniądze na ten cel są już przewidziane w budżecie. Dziś wiadomo, że do pracy w rzeźniach przechodzą przede wszystkim lekarze w ramach naboru wewnętrznego w inspekcji – bo i pensja wyższa i mniej odpowiedzialnej pracy niż w powiatowym inspektoracie. Ba, jak się dowiadujemy, zainteresowani taką posadą są nawet powiatowi lekarze weterynarii. – Powód jest taki, że ci ostatni są zatrudnieni na wyższych stanowiskach w służbie cywilnej i w każdej chwili mogą zostać odwołani – mówi Jacek Łukasewicz. – Z takim stanowiskiem wiąże się też dużo obowiązków i stres. A praca w ubojni czy zakładzie przetwórczym nie jest tak niepewna, a wynagrodzenie zbliżone – dodaje przedstawiciel weterynarzy.

Dochodzą obowiązki

Resztę zadań inspekcje muszą więc wykonywać dotychczasowym czy wręcz zmniejszonym składem. A obowiązków przybywa. Przede wszystkim w związku z afrykańskim pomorem świń obowiązkiem weterynarzy jest od ubiegłego roku sprawdzanie bioasekuracji. Muszą z tego powodu wykonać ponad 500 tys. kontroli. Przy 2 tys. lekarskich etatów w inspekcji oznacza to, że weterynarz musi wykonać średnio dziennie więcej niż jedną kontrolę w powyższym zakresie. A to tylko część jego zadań. W tym samym czasie ma też nadzorować monitoring żywności, bezpieczeństwo artykułów pochodzenia zwierzęcego i wiele innych zadań. Do tego wkrótce dojdą nowe kontrole w ramach przepisów o GMO oraz sprawdzanie małych rzeźni rolniczych. Mimo wzrostu liczby zadań nowe etaty nie zostały przewidziane.

Za tanie usługi

Powiatowe inspektoraty borykają się też z problemem zbyt niskich wynagrodzeń za czynności wykonywane przez lekarzy wyznaczanych przez powiatowego lekarza weterynarii. Sztandarowy przykład to wydanie świadectwa zdrowia dla trzody chlewnej do 10 sztuk.
– Wystawienie świadectwa, poprzedzone wizytą w gospodarstwie, badaniem zwierząt, stwierdzeniem zgodności dokumentacji zgodnie z cennikiem kosztuje maksymalnie 9,6 zł. Praca przy tym zajmuje około godziny. To znaczy, że mamy stawkę godzinową dla lekarza weterynarii poniżej najniższej dopuszczalnej dla umowy-zlecenia – irytuje się Jacek Łukaszewicz. Warto przy tym dodać, że nierzadko przy takiej wizycie lekarz musi kupić samodzielnie środki bioasekuracji, co kosztuje 6‒7 zł. Czyli w praktyce lekarz zarabia 2‒3 zł za godzinę.
– Tymczasem stawka za godzinę pracy weterynarza pracującego samodzielne, wliczając wszelkie koszty, powinna wynieść zgodnie z rachunkiem ekonomicznym ok. 150 zł – mówi Łukaszewicz. – Zaproponowaliśmy Głównemu Inspektoratowi Weterynarii stawkę 50 zł, biorąc pod uwagę dostępność usługi dla producenta. I w tej konkretnej kwestii odzewu nie mamy – dodaje przedstawiciel weterynarzy.

opinia eksperta

Brak chętnych nie dziwi

Na ponad 50 proc. naborów na stanowiska w powiatowych inspektoratach weterynarii nie wpływa ani jedna aplikacja. Jeżeli bowiem zestawimy odpowiedzialność, poziom wiedzy, którym należy dysponować, to trudno się dziwić, że chętnych nie ma. Do inspekcji wprawdzie może przyjść młody lekarz, który ukończył studia i uzyskał prawo wykonywania zawodu, ale takiego trzeba wyszkolić, zainwestować środki finansowe, których inspekcjom też brakuje. Tymczasem z pracy, ze względu zarówno na niesatysfakcjonujące zarobki, jak i nawał pracy i związaną z tym odpowiedzialność, odchodzą doświadczeni lekarze. A jeśli młodzi nie zyskają szans na awans finansowy, to po 2‒3 latach też odejdą. Dlatego w rozmowach ze stroną rządową postulowaliśmy, żeby młody lekarz zarabiał średnią krajową, miał zapewnioną jasną ścieżkę awansu finansowego. Wówczas byłaby szansa, żeby związał swoją karierę z inspekcją na stałe. Przyznanie inspekcji 20 mln zł to wprawdzie krok w dobrym kierunku, ale kroczek bardzo mały. Na przełomie lat 2018 i 2019 rozmawialiśmy z Ministerstwem Rolnictwa. Tłumaczyliśmy, że by inspekcja dobrze funkcjonowała, potrzeba wspomóc ją ok. 160 mln zł rocznie. Nie tylko na wynagrodzenia, ale i nowe etaty związane z nowymi zadaniami. Zgodnie z ustaleniami z ministerstwem mieliśmy dostać 40 mln zł w 2019 r., a potem usiąść do stołu i ustalić ponownie mapę dojścia do tych 160 mln zł. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że nie uzyskamy tych pieniędzy od razu, proponowaliśmy dwuletni okres dojścia do pełnej kwoty. Tymczasem 40 mln zł się rozpłynęło, a tak naprawdę te 20 mln, które mamy otrzymać, nie gwarantuje, że do pracy przyjdą nowi lekarze. Zwłaszcza że na wakaty podwyżek nie będzie.

Obowiązków coraz więcej, a pracowników ubywa