Od sporów nie uciekniemy, są naturalne. Po to mamy prawo i procedury, by te spory przynajmniej częściowo rozwiązywać.
Choć trwa to już od jakiegoś czasu, to jednak w ostatnich dniach szczególnie żyjemy wystąpieniami przeciwko środowisku LGBT. Kiedy obserwuję takie sytuacje, jak przemoc przy okazji parady równości w Białymstoku, to korci mnie do ostrej publicystyki, a nie prawnych rozważań. Kiedy widzę tych pogubionych wyrostków i ich starszych kolegów, którzy już wyrośli na chuliganów i bandytów napadających na ludzi, jestem świadom ryzyka popadnięcia w amatorskie psychologizowanie. Bo przecież mam silne przekonanie, że to, kogo biją, nie ma dla nich większego znaczenia. Biją się też wszak często nawzajem. Wystarcza kibicowanie innej drużynie, czasem nawet z tego samego miasta. A co dopiero, kiedy ta inność jest większa i kiedy słyszą zachętę do „obrony przed czymś, przed kimś”, do „zrobienia z czymś czy kimś porządku”. Zachęta nie musi być podżeganiem („pobij tego i tego”). Jako zachętę odbierają tworzenie wokół jakiejś grupy tej szczególnej atmosfery – niechęci, oskarżeń, zagrożenia – czyli wskazanie palcem, kto inny, zły, kto wróg, kto obcy. Ale zachęca także atmosfera przyzwolenia, tego „mrugania okiem” jak w reklamie pewnej łódki o nazwie wódki. Że niby nie pochwalamy, no ale jakoś tak, po ludzku rozumiemy (np. Beata Mazurek po pobiciu działacza KOD w Radomiu).
I to wystarczy. Bandyci leją „innego” czy to z powodu koloru skóry, pochodzenia etnicznego, czy to religii lub orientacji seksualnej. I tego właśnie jesteśmy świadkami, nawet jeśli nie bezpośredniego zachęcania, to tworzenia atmosfery dla bandytów do rozprawy z przedstawicielami pewnej grupy. I oczywiście żaden polityk, który przecież atakuje samiutką „ideologię”, a nie konkretnych ludzi, nie przyzna, że jego słowa mogą zachęcać do przemocy. I oczywiście żaden ksiądz, który wzywa do obrony „wartości”, nie uważa, by wzywał do bicia bliźnich (czy może nawet do zabijania, jako rzecze Stary Testament – bo przecież za cytowanie „niewinnego” fragmentu o zabijaniu pracę stracił pracownik IKEA).

Odpowiedzialnych brak

Jakoś nie ma chętnych do przyznania się do związków z przemocą, więcej, przemoc nawet potępiamy. Mało? Zdecydowanie potępiamy! A może nawet przeciwko twierdzącym, że tworzymy klimat ułatwiający przemoc, wytoczymy działa prawne, jak to zrobiła Telewizja Polska, pozywając za rozważania na temat wpływu hejtu, który się lał z jej anteny na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, na wybór jego właśnie przez zabójcę.
A jeśli na świecie napiszą (ostatnio duży artykuł Ricka Noacka w „Washington Post”, przedrukowany także w „Independent”), że w Polsce rośnie fala nienawiści wobec osób LGBT, o których lider obozu rządzącego powiedział (w kwietniu we Włocławku, przed wyborami do Parlamentu Europejskiego), że wraz z ideologią gender „zagrażają naszej tożsamości, naszemu narodowi, jego trwaniu, a więc i państwu polskiemu”, to jest to przecież niesprawiedliwy atak – lewackich zapewne – mediów na Polskę i Polaków. Bo przecież to właśnie Polska i Polacy, jak uświadomiła dwa tygodnie temu europosłom ich koleżanka z ław parlamentarnych, była premier Beata Szydło, naprawdę szanują europejskie wartości.
Jednocześnie powinniśmy mieć świadomość, że burza medialna wokół wydarzeń w Białymstoku, Kielcach, Wrocławiu, wcześniej Lublinie, wywoduje wrażenie wszechobecności nienawiści i przemocy, a tak nie jest. Co więcej, badania pokazują, że co do zasady Polacy byli w ostatnich latach coraz bardziej tolerancyjni. W 2017 r. homoseksualizm był traktowany jak odstępstwo od normy, którego nie powinno się tolerować, przez niemal co czwartą badaną osobę (24 proc.). Kilkanaście lat temu tych osób było dwa razy więcej (zob. badania CBOS z listopada 2017 r. „Stosunek do osób o orientacji homoseksualnej i związków partnerskich”). Kiedy piszę ten tekst, wiemy już także, że w całym kraju organizowane są marsze i manifestacje solidarności z paradą równości w Białymstoku, z ofiarami przemocy. Sytuacja jest bardzo dynamiczna.

A co prawnicy na to?

No dobrze, ale dlaczego mnie to zajmuje na stronach czytanych głównie przez prawników? Bo, oczywiście, mamy w tej sprawie do odegrania ważną rolę jako prawnicy właśnie. Czym innym są spory światopoglądowe czy „ideologiczne”, jak się ostatnio znowu mawia, a czym innym ochrona prawna. Są wśród nas osoby o wszelakich poglądach, ale to, co nas łączy, to prawo. Z jego wartościami. I niezależnie od naszych osobistych poglądów na to i owo, wiemy, że jak mówi Konstytucja RP w art. 30, „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”. Tę godność ma i człowiek ukarany za odmowę druku plakatu dla organizacji LGBT, i jej członkowie, którzy poczuli się tym urażeni. Ma ją i zwolniony z IKEA pracownik, który dzielił się przemyśleniami na temat zabijania osób homoseksualnych zaczerpniętymi ze Starego Testamentu, i ci, którzy poczuli się zagrożeni. Mają ją uczestnicy parady równości i ci, którzy przeciwko paradzie protestowali. Europoseł Biedroń i minister Ziobro. Jako prawnicy powinniśmy moim zdaniem o tym przypominać, odróżniać poglądy od naruszeń prawa i do prawa się odwoływać.
Od sporów nie uciekniemy, są naturalne, i po to mamy prawo i procedury, by te spory przynajmniej częściowo rozwiązywać.

Druk drukowi nierówny

Spójrzmy na przykład na dwie sprawy łączone czy nawet zrównywane w dyskursie. Wspomniany już drukarz odmówił wykonania usługi. Został za to ukarany na podstawie kodeksu wykroczeń (art. 138: kto umyślnie bez uzasadnionej przyczyny odmawia świadczenia, do którego jest obowiązany…). Sprawa drobna, a przeszła przez wszystkie instancje, od sądu rejonowego do Sądu Najwyższego. Drukarza uznano za winnego, od ukarania odstąpiono. Sądy zadziałały, obywatelom wysłano sygnał: jeśli świadczysz publicznie usługi, nie możesz wybierać sobie klientów po uważaniu i dyskryminować tych, którzy ze względu na posiadaną obiektywnie cechę ci nie odpowiadają. Chciałbym też napisać, że i Trybunał Konstytucyjny zadziałał (uchylił tak rozumiany przepis jako niekonstytucyjny), ale mam wątpliwość, której tu rozwijać nie będę, sprawa była zresztą omawiana wielokrotnie (także przeze mnie i także na tych łamach).
I druga sprawa. Tygodnik zapowiada druk naklejek o treści „Strefa wolna od LGBT”. Księgarnie Empik i stacje benzynowe BP zapowiadają odmowę dystrybucji. Medialna burza, ostre dyskusje o ograniczaniu wolności słowa, protesty. Ale już po kilku dniach (w ostatni czwartek) postanowienie zabezpieczające wydaje sąd, nakazując wydawnictwu wycofanie z dystrybucji dodatku w postaci naklejki (postanowienie Sądu Okręgowego w Warszawie z 24 lipca 2019 r., sygn. akt IV Co 130/19). Prawo zadziałało (warto wspomnieć, że wnioskodawcę reprezentowali pro bono adwokaci z inicjatywy Wolne Sądy).
Obie te sprawy są uważane za przejaw jednego problemu, a przecież my wiemy, jak są różne. Drukarz oferował publicznie swoje usługi, zlecono mu druk plakatu (roll-up), który zawierał informacje o inicjatywie organizacji społecznej LGBT Business forum, żadnych wezwań do zachowań niezgodnych z prawem. Czy adwokat i radca mogą odmówić reprezentowania klienta z powodu jego orientacji seksualnej? A drukarz?
A czym są naklejki „Strefa wolna od LGBT”? Może nie wszyscy obywatele wiedzą, ale te litery oznaczają konkretnych ludzi (L to lesbijki, G to geje, B to osoby biseksualne, a T to osoby transpłciowe).
To może taką naklejkę powiesi sobie adwokat czy radca prawny przy wejściu do kancelarii? Albo prezes sądu? Takie naklejki to zachęta właśnie do eliminowania z usług i – szerzej – z publicznej przestrzeni części obywateli z uwagi na ich obiektywną cechę osobistą. Zabrania tego wyraźnie konstytucja (art. 32: „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”). Jest to wreszcie element tworzenia wrogiej atmosfery, wskazywanie przeciwnika, o czym pisałem wyżej.
Wolność słowa to ogromna wartość, różnie chroniona na świecie. W USA, póki nie zachęcamy do przemocy bezpośrednio, chroni nas konstytucja (słynna pierwsza poprawka). W wolności słowa częściowo mieści się więc także mowa nienawiści. W Europie jest nieco inaczej, z powodu dramatycznych doświadczeń z totalitaryzmami zakazujemy mowy nienawiści szerzej. Nawoływanie do nienawiści nie musi oznaczać amerykańskiego, konkretnego „idź i bij, zniszcz”. Według Rady Europy mowa nienawiści to „wszystkie formy ekspresji, które rozpowszechniają, podżegają, wspierają lub usprawiedliwiają nienawiść rasową, religijną, ksenofobię, antysemityzm lub inne formy nienawiści wynikające z nietolerancji, łącznie z nietolerancją wyrażoną za pomocą agresywnego nacjonalizmu i etnocentryzmu, dyskryminacją i wrogością wobec przedstawicieli mniejszości, imigrantów i osób obcego pochodzenia” (Rekomendacja R [97]20 Komitetu Ministrów Rady Europy nt. mowy nienawiści) . O znieważaniu lub nawoływaniu do nienawiści mówi także kodeks karny (art. 256, choć zawęża ochronę jedynie do pewnych grup). Osobiście bliższe mi jest podejście europejskie.

W poszukiwaniu sankcji

Dyrektywy antydyskryminacyjne Unii Europejskiej stanowią, że sankcje za dyskryminację powinny być skuteczne/efektywne, proporcjonalne i odstraszające (effective, proportionate and dissuasive sanctions). Nasze prawo pracy i prawo cywilne nie w pełni te zapisy wdrożyły. Specjalny akt prawny (skądinąd o przedziwnej, nieznanej naszej tradycji nazwie), czyli ustawa z 3 grudnia 2010 r. o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania, wprowadza (w art. 13) nowe roszczenie: „Każdy, wobec kogo zasada równego traktowania została naruszona, ma prawo do odszkodowania”, odsyłając jednocześnie do kodeksu cywilnego. Czy zatem roszczenie na podstawie ustawy ogranicza się do odszkodowania za szkodę materialną, czy może zawierać także zadośćuczynienie? Jest to kwestia sporna, także dla sądów. Jednak z pewnością nasze sankcje nie mają charakteru odstraszającego, punitywnego. Taki charakter miał art. 138 kodeksu wykroczeń – uznany przez TK za niekonstytucyjny. A zatem w dostępie do usług sankcję ograniczono.
Mamy rzecz jasna przepisy karne penalizujące różne zachowania (w uproszczeniu: przestępstwa z nienawiści), lecz i w tej dziedzinie nie mamy się czym chwalić. Po pierwsze przepisy kodeksu karnego nie obejmują (mimo wielokrotnych projektów prób zmiany tego stanu rzeczy) aktów nienawiści z powodu orientacji seksualnej, a po drugie, kilka raportów opublikowanych przez organizacje społeczne pokazało, że polskie organy ścigania nie zawsze traktują te sprawy odpowiednio poważnie. Polecam także opracowanie RPO „30 przykładów spraw «mowy nienawiści», w których działania prokuratury budzą wątpliwości” wydane po zabójstwie prezydenta Pawła Adamowicza (dostępne na stronie Biura Rzecznika).

A co na to władza?

Warto zatem zachęcać naszego prawodawcę i władzę wykonawczą do przyjrzenia się problemowi. I skoro prokurator generalny z takim animuszem reprezentuje łódzkiego drukarza, to może także zaproponowałby odpowiednie zmiany prawa służące ochronie przed dyskryminacją czy mową nienawiści. A może mniej umarzał? To za rządów obecnego ministra sprawiedliwości (choć i wcześniej bywały z tym problemy) prokuratura umorzyła na przykład takie sprawy, jak postępowanie w sprawie transparentu na stadionie Legii, w którym była mowa o szubienicach dla konkretnych osób (2016 r.), postępowanie w sprawie znieważenia, naruszenia nietykalności cielesnej, pobicia grupy kobiet protestujących 11 listopada przeciwko rasistowskim hasłom wznoszonym przez uczestników marszu niepodległości (2017 r.) czy wydania przez Młodzież Wszechpolską politycznych aktów zgonu w stosunku do 11 prezydentów miast (jednym z nich był właśnie zamordowany później prezydent Adamowicz).
Politycy, jak my wszyscy, poglądy mają różne, kiedy rządzą, oczywiście starają się je wdrażać. Tyle że granicę musi stanowić prawo. Władza jest dla wszystkich, nie może szczuć jednych obywateli przeciwko drugim. Nie może odmawiać czy ograniczać grupie obywateli prawa do funkcjonowania w przestrzeni publicznej, nie może tworzyć atmosfery wrogości wobec jakiejś grupy (zobacz powyższą definicję Rady Europy). Ma gwarantować nam bezpieczeństwo. A nasza władza wydaje się mieć – tu znów odrobinę psychologizowania – jakąś obsesję na punkcie osób LGBT. Oczywiście rację mają moim zdaniem ci, którzy twierdzą, że temat ten jest traktowany instrumentalnie, pokazywanie wroga to element opisanej już dawno strategii politycznej. Wrogami są prawnicze kasty, uchodźcy, teraz przyszła kolej na osoby nieheteroseksualne. Ale zacietrzewienie, z jakim mamy do czynienia, świadczy o jakimś głębszym problemie. Media podają, że już w około 30 samorządach różnego szczebla (głównie ze ściany wschodniej) radni przyjmują uchwały, stanowiska, deklaracje, że ich samorządy są wolne od LGBT czy „ideologii LGBT”. Jak to się ma do cytowanego wyżej art. 32 Konstytucji RP? Jak czują się mieszkańcy tych społeczności o odmiennej orientacji, jaki sygnał wysyłamy tamtejszej młodzieży? Poza tym, co to jest „ideologia LGBT”? Jak wszyscy, ludzie nieheteroseksualni mają różne poglądy. Jeżeli nie zgadzamy się z konkretnymi postulatami konkretnych środowisk, do czego mamy prawo, to rzecz jasna możemy to wyrażać, ale tworzenie konstruktu „ideologii LGBT” służy napiętnowaniu ludzi. Jeśli chodzi, jak podkreślają niektórzy, o legalizację związków partnerskich, małżeństw osób jednej płci czy adopcję dzieci, to także w tych sprawach poglądy wśród osób nieheteroseksualnych są różne. Mówmy zatem o konkretach, a nie strefach wolnych od grupy obywateli.