Obrona tezy, że heteroseksualiści są w Polsce szykanowani, wymaga ekwilibrystyki, która wiceministrowi raczej nie przystoi.
Co może cieszyć bardziej niż świadomość, że ludzie u władzy, wiceminister sprawiedliwości na przykład, są wrażliwi na krzywdę, oczytani, znają historię i interesują się światem? Że potrafią z wydarzeń przeszłych i współczesnych, choć dalekich od polskich granic, wyciągnąć lekcję, by nam, polskiemu społeczeństwu, oszczędzić błędów innych? Taki budujący obraz być może wyłonił się czytelnikom „Rzeczpospolitej” z 16 lipca, z lektury tekstu „Terroryzm w białych rękawiczkach” wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego.
Śladem wielu mediów, tradycyjnych i społecznościowych, pan wiceminister pochylił się nad prawami polskiej rodziny na kanwie głośnej sprawy zwolnionego pracownika Ikei w Krakowie. Jak przystało na wiceministra sprawiedliwości, odwołuje się do wartości konstytucyjnych – otóż według niego wewnętrzny dokument firmy „…wprowadza sprzeczną z polskim prawem definicję rodziny”. Jak rozumiem, chodzi mu o zasadę ochrony rodziny z art. 18 konstytucji („Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”). Pan wiceminister pomija przy tym wątpliwości, jakie powzięły m.in. polskie sądy czy Komitet Nauk Prawnych PAN, czy aby z ochrony małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny na pewno wynika zasada, że inne związki nie zasługują na uznanie prawne (patrz uzasadnienie do wyroku WSA w Warszawie, sygn. akt IV SA/Wa 2618/18) i czy tak pojmowane małżeństwo i rodzina powinny być traktowane jako tożsame (patrz: opinia KNP).
Pan wiceminister to jednak człowiek otwarty, za przedstawicielami innych modeli życia (które, opatrując cudzysłowem, nazywa nieheteronormatywnymi, dając dowód obycia również z dorobkiem współczesnych studiów antropologicznych) też się ujmuje. Według niego bowiem „nakaz rozmawiania o partnerach życiowych nieheteroseksualnych pracowników bardzo zbliża się do znamion molestowania seksualnego”, którego chce owym pracownikom oszczędzić. Z równą jak o rodzinę troską myśli też o zarządzaniu pracownikami w Ikei i ich potencjalnym nierównym traktowaniu w razie (niezgodnego oczywiście z prawem) stwierdzenia, że nie są heteroseksualni („Czy podczas zebrań pracowniczych lub drogą e-mailową bądź w jakikolwiek inny sposób osoby zatrudnione w Ikei były pytane o samoklasyfikację w ramach skonstruowanej nie tak dawno, a przeczącej dorobkowi nauk biologicznych skomplikowanej siatki płci i preferencji (…)” i „(…) czy odmawiano im poszanowania praw pracowniczych?”). Pan wiceminister zadaje w ten sposób kłam plotce stugębnej, według której prawa mniejszości władzom polskim na sercu nie leżą.
Autor tekstu (opublikowanego zresztą w rubryce „Rzecz o prawie”) nie wychodzi z roli osoby postawionej na warcie przy przestrzeganiu prawa właśnie. To – znowu – budujące, że nie twierdzi, że doszło do złamania prawa pracy. „Nie przesądzając, jakie będzie orzeczenie w tej sprawie, należy oczywiście zauważyć, że nie podano żadnych faktów ani dowodów, które uzasadniałyby zaistnienie którejkolwiek z tych okoliczności, no, chyba że przyznanie się do wiary katolickiej powoduje automatyczną utratę zaufania szefostwa krakowskiej Ikei. Byłoby to bardzo smutne, ale przede wszystkim w myśl kodeksu pracy nielegalne” – pisze i oczywiście ma rację w kwestii nielegalności, bowiem wyznawana religia nie może być powodem szykan lub zwolnienia z pracy na podstawie art. 183a kodeksu pracy. Że w tym samym artykule wspomina się również o zakazie nierównego traktowania ze względu na orientację seksualną, pan wiceminister nie mówi. A przecież mógłby dodać, że w Ikei dyskryminowani mogą się czuć pracownicy heteroseksualni. Ten argument explicite mógł się przecież pojawić w części, w której autor pisze o wymuszeniu sposobu określania osób bliskich pracowników. „Dlaczego osoba pozostająca w legalnym związku małżeńskim miałaby w rozmowach między pracownikami być określana mianem «partnera» (…)?” – pyta. Ale sądem za dyskryminację jednak nie straszy, choć mógłby.
Prawa człowieka leżą wiceministrowi na sercu. I to jest piękne.
„Każdy pracownik w Polsce ma prawo uznawać, że akt homoseksualny jest obrzydliwością w oczach Boga” – przypomina krakowskiej Ikei i zapewne innym pracodawcom, którzy chcieliby na podstawie tego obrzydzenia pracownika zwolnić. Nie wspomina, że nie za to przekonanie „pan Tomasz” – jak go pięknie, po ludzku, a nie np. imieniem z inicjałem nazwiska, jak to robią ludzie mniej wrażliwi (np. z Ordo Iuris) nazywa – został zwolniony, tylko za wyrażenie go publicznie, na komunikatorze. Wyrażenie, co zauważa pan wiceminister, w „literacko pięknej formie”. Przypomnę zatem, że Tomasz K. wplótł w swoją wypowiedź cytat o owej obrzydliwości właśnie i o karaniu jej śmiercią. Konkretnie: „Akceptacja i promowanie homoseksualizmu i innych dewiacji to sianie zgorszenia. Pismo Święte mówi: «biada temu, przez którego przychodzą zgorszenia, lepiej by mu było uwiązać kamień młyński u szyi i pogrążyć go w głębokościach morskich». A także: «Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, a ich krew spadnie na nich»”. Wrażliwość literacką ma pan wiceminister (podobnie jak Tomasz K.) najwyraźniej inną niż moja, nie o literaturze powinniśmy jednak dyskutować, lecz o ewentualnych konsekwencjach użycia tego cytatu w kontekście choćby art. 119 par. 2 kodeksu karnego. Oczywiście wiem, że nasze prawo (poza prawem pracy) nie widzi w orientacji seksualnej przesłanki antydyskryminacyjnej i projekty nowelizacji w tym względzie nie znalazły uznania legislatywy. Pan wiceminister uważa jednak najwyraźniej, że to pracownicy (obywatele) heteroseksualni są w Polsce traktowani gorzej. A ponieważ oprócz sprawy Tomasza K. i innych dowodów, że „w samej Ikei proceder trwa od kilku lat” znajduje tylko „głośny incydent we wrocławskiej fabryce Volvo” – a może nie chce narażać i tak narażonych innych szykanowanych z powodu niechęci do „kultury włączania środowisk LGBT” na szykany – powołuje się na przykłady zagraniczne. By nie została nam „coraz bardziej desperacka ochrona przestrzeni publicznej przed zwolennikami agresywnej ideologii”, pokazuje upadek cywilizacji w Wielkiej Brytanii. Tam bowiem pewien chłopiec został wyrzucony ze szkoły za twierdzenie, że istnieją dwie płcie, a 10-letnia dziewczynka „była trzymana przez kilka godzin w osobnej sali (…) za sprzeciw wobec uczestnictwa w zajęciach z okazji «miesiąca dumy gejowskiej»”. Śmiem twierdzić, że w Polsce im to nie grozi, a dzięki osobom takim jak pan wiceminister i np. małopolska kurator oświaty grozić jeszcze długo nie będzie.
Na koniec mój ulubiony argument. Z Murzyna, bitego zresztą. Wszyscy pamiętają klasyczny sofizmat, prawda? Pan wiceminister też.
„Skąd taka inicjatywa władz Ikei w postaci dokumentu reedukującego pracowników? Być może to kalka kulturowa ze Szwecji lat 40. – wiadomo, powszechnie, że założyciel Ikei był sympatykiem partii wysyłającej homoseksualistów do obozów koncentracyjnych” – zastanawia się pan wiceminister. W Polsce w 2019 r. można pisać o tym, że akt homoseksualny jest obrzydliwy i jego uczestnicy zasługują na śmierć, ale w Szwecji był w latach 40. przedsiębiorca, który sympatyzował z nazizmem. No to chyba nas usprawiedliwia!
No tak, „a u was Murzynów biją”. Nie, wcale nie biją! Już przestali, a może nawet chcieliby upowszechnić postawę niezgody na bicie (wysyłanie do obozów, szykanowanie w miejscu pracy, wykluczanie z rozmów o weekendzie z partnerem itd.)? Tak więc, rozliczając Ikeę z postawy jej założyciela, pan wiceminister jednocześnie zarzuca jej, że się tej niechlubnej tradycji pozbyła, ba!, zmieniła ją w jej własne przeciwieństwo.
– Publicystyka i tyle – może ktoś odpowiedzieć. Otóż nie. To nie Marcin Romanowski się wypowiedział, tylko wiceminister sprawiedliwości. Pan wiceminister sam sugeruje, że nie jest to jego prywatne zdanie. „Ministerstwo Sprawiedliwości dostrzega…”, „Ministerstwo Sprawiedliwości monitoruje…” – pisze jako tegoż ministerstwa przedstawiciel. I jako taki przyklaskuje kontroli „pod kątem bezpieczeństwa pracy, zawierania i rozwiązywania stosunków pracy oraz badań lekarskich i szkoleń BHP”, jaką podjęła PIP w krakowskim oddziale Ikei. I ma nadzieję, że „takie kontrole będą wszczynane w każdym tego rodzaju rażącym przypadku”. Zapewne nie można tego traktować jak straszenia kontrolą każdego pracodawcy, który chciałby iść w ślady Ikei. Ministerstwo Sprawiedliwości po prostu cieszy się, że PIP sprawdza, czy w firmach przestrzega się przepisów BHP. A że chodzi o przedsiębiorstwa, które resortowi podpadły...
Panu wiceministrowi doradzam przyjrzenie się także innym ewentualnym naruszeniom i reakcjom na nie organów państwa. Choćby proklamowaniu przez samorządy „stref wolnych od LGBT” i nagrodom od wojewody lubelskiego dla ich „twórców”. A może nawet sprawdzenie, czy prawnie dopuszczalne jest rozpowszechnianie i praktyczne stosowanie wlepek o takichże strefach. I nawoływanie do niewpuszczania do lokali użytkowych niektórych obywateli.