Ważny komisarz to dziś w ustach ważnych polityków PiS pojęcie kluczowe. Wicepremier Jacek Sasin w rozmowie z TVN24 zapewniał, że Polska zabiega o takie stanowisko. Deputowany Parlamentu Europejskiego Joachim Brudziński w wywiadzie dla wPolityce.pl również.
Jeszcze przed wyborem szefowej Komisji Europejskiej w rozmowie z DGP przekonywał o tym też wicepremier Jarosław Gowin, precyzując, że chodzi o tekę energii, rolnictwa lub gospodarki, finansów, podatków oraz ceł.
Od tego, czy takie stanowisko zajmie Polak – zależy ostateczna ocena dokonań PiS w najnowszym rozdaniu kadrowym w UE. Z perspektywy kilku tygodni wyraźnie widać, że partia – mimo spektakularnego zwycięstwa w wyborach do Parlamentu Europejskiego – do tej pory nic w tym obszarze nie uzyskała. Sensowny, dobrze wykształcony i doskonale orientujący się w parlamentarnych układankach kandydat na wiceszefa PE Zdzisław Krasnodębski został upokorzony, uzyskując w ostatniej turze głosowania zaledwie 85 głosów w liczącej 751 deputowanych izbie. Była premier Beata Szydło dwukrotnie próbowała startować na stanowisko szefowej komisji zatrudnienia i spraw społecznych. Przegrała mimo interwencji prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który miał rozmawiać o niej z wysłannikami CDU (w powtórzonym głosowaniu Szydło uzyskała nawet mniej głosów). Jeśli obietnica teki „ważnego komisarza” okaże się fikcją, bilans PiS w unijnej grze będzie ujemny.
W partyjnych sygnałach dnia na razie obowiązuje narracja, że już sama obecność Ursuli von der Leyen na czele KE jest korzystna dla Polski, bo reprezentuje ona ugodowe stanowisko w kwestii praworządności. Niemka w wywiadzie udzielonym europejskim mediom 19 lipca sygnalizowała, że zarówno migracja, praworządność, jak i nieprzestrzeganie zasad dyscypliny budżetowej przez państwa takie jak Włochy wymagają nowego podejścia. Von der Leyen mówi o konieczności „wysłuchania” takich państw jak Polska czy Węgry. – Musimy się wszyscy nauczyć, że pełne rządy prawa są naszym celem. Ale nikt nie jest doskonały – komentowała, formułując swoją „doktrynę empatii”. Zaproponowała również roczny przegląd stanu praworządności dla wszystkich krajów członkowskich, tak by nie powstało wrażenie, że poszczególne państwa są nierówno traktowane. Czy można z tego wyciągnąć wniosek, że Warszawa dostanie taryfę ulgową? Wątpię. Nasze poparcie dla von der Leyen ułatwi jej zalegalizowanie komisyjnej procedury oceny praworządności, która dziś jest kwestionowana przez Polskę jako pozatraktatowa i naruszająca zasadę przyznania (mówi ona o tym, że KE może podejmować tylko te działania, które zapisane są w unijnych traktatach). Również jej ugodowość na poziomie retorycznym może być fikcją. Podobnie było w Komisji Jeana-Claude’a Junckera. Pochodzący z Luksemburga polityk był stale skłonny do kompromisów. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” – tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego – wybił opozycji najsilniejszy argument, przekonując, że nie wierzy w polexit. Co chwilę zgłaszał wolę porozumienia z władzami w Warszawie. A równocześnie jego zastępca Frans Timmermans konsekwentnie pchał do przodu postępowanie przeciw Polsce w kwestii praworządności. Podobnie jest teraz. W dniu, w którym von der Leyen w wywiadzie prasowym prezentowała swoje plany, Timmermans – jako jej zastępca odpowiedzialny za praworządność – zapewniał, że w tym obszarze nie należy spodziewać się zmiany kursu. A Francja i Niemcy, z których pochodzi nowa szefowa KE, zawnioskowały na posiedzeniu Rady ds. Ogólnych, by po wakacjach zorganizować kolejne wysłuchanie dotyczące Polski.
Z wypowiedzi polityków PiS wynika, że w partii panuje wiara w zmianę polityki Brukseli wobec Warszawy. Wydaje się ona tak samo naiwna jak przekonanie, że w kolejnym starciu o stanowisko szefowej komisji zatrudnienia i do spraw społecznych PE mogłaby zwyciężyć Beata Szydło.