Nigdy dotąd tak bardzo nie wierzyliśmy w to, że nasze dochody nadal będą rosnąć. Ale to przekonanie ma skutki uboczne. Nie zawsze dobre.
DGP
Dobre nastroje widać przede wszystkim w badaniach koniunktury konsumenckiej, jakie systematycznie co miesiąc robi GUS. Ich lipcowa edycja przyniosła kolejny rekord wskaźnika ocen zmian sytuacji finansowej gospodarstw domowych. Optymistów było w lipcu o 8,9 proc. więcej niż pesymistów. Tak dobrego wyniku GUS jeszcze nie notował.
Skąd się bierze to przekonanie? Zapewne z tego, że rząd obiecał znaczne rozszerzenie transferów socjalnych. Mamy więc wypłatę dodatków 500 plus już na pierwsze dziecko, dopiero co uchwalone 500 plus dla niepełnosprawnych, można też równolegle składać wnioski o 300 zł wyprawki szkolnej. Oprócz tego dopiero co padła propozycja dużej podwyżki płacy minimalnej, o 200 zł, do 2450 zł brutto w przyszłym roku. Z punktu widzenia konsumentów dobrze wyglądają też plany obniżenia PIT z 18 do 17 proc. – rządowi się z tym spieszy i zmiana ma wejść w życie już od października tego roku, podobnie jak wyraźne zwiększenie kosztów uzyskania przychodów. Ministerstwo Finansów wylicza, że dzięki temu każdy, kto dziś zarabia minimalną pensję, zyska rocznie ponad 470 zł, a u osób ze średnim wynagrodzeniem zostanie 732 zł w ciągu roku. Do tego dochodzi jeszcze wprowadzenie zerowego PIT dla młodych.
Przeświadczenie, że dochody będą się zwiększać, może mieć też podstawy w tym, co się dzieje na rynku pracy. Co prawda w czerwcu płace rosły wolniej, niż oczekiwali ekonomiści – bo o 5,3 proc. w skali roku, a nie o 7 proc., na co wskazywały prognozy – ale nadal idą w górę. Podobnie jak zatrudnienie. Na to nakładają się napływające zewsząd informacje o rozpędzonej polskiej gospodarce, odpornej na spowolnienie za granicą (zwłaszcza w strefie euro), co też ma pozytywny wpływ na nastroje społeczne. Na tyle mocny, że duży wzrost cen żywności w ostatnich miesiącach, zwłaszcza wieprzowiny i niektórych warzyw, tych nastrojów nie pogarsza.
To, że gospodarstwa domowe uważają, iż ich sytuacja finansowa będzie dobra w najbliższym roku, dobrze rokuje konsumpcji prywatnej i perspektywom wzrostu PKB. Ale ma też kilka skutków ubocznych, z których jeden jest nieco ryzykowny. To rosnąca skłonność do zadłużania się na duże kwoty, na co wskazują najnowsze dane Biura Informacji Kredytowej. Wynika z nich, że w I półroczu, przy niewielkiej zmianie liczby kredytów gotówkowych, wyraźnie zwiększyła się ich wartość. O ile liczba udzielonych takich kredytów wzrosła o 1,7 proc., o tyle łączna kwota o blisko 8 proc. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy Polacy pożyczyli na konsumpcję ponad 38 mld zł w porównaniu do 35,4 mld zł rok wcześniej.
Waldemar Rogowski, główny analityk kredytowy BIK, zwraca uwagę, że największe wzrosty zarówno pod względem liczby, jak i kwoty udzielonych kredytów występują w przypadku pożyczek udzielanych na największe kwoty, powyżej 30 tysięcy. W obu ujęciach jest ich o ponad 10,5 proc. więcej niż przed rokiem.
– Na pewno jeden z powodów to rosnące aspiracje klientów. Kredyt to konsumowanie przyszłych dochodów, a więc może to również wynikać z prób szybszego podnoszenia standardu życia – uważa Waldemar Rogowski.
Nakłada się tutaj kilka zjawisk. Banki nie mogąc zaliczyć dochodów z transferów do wyliczania zdolności kredytowej – ale wiedząc, że te dochody kredytobiorca uzyskuje – proponują kredyt o długim terminie zapadalności i wysokiej kwocie. Dzięki temu miesięczna rata jest niska, a kwota całego kredytu – od której bank kasuje prowizję – wysoka. Spłata zaś następuje znacznie szybciej niż w ciągu okresu zapisanego w umowie. Właśnie dzięki tym dodatkowym pieniądzom z transferów. To sytuacja „win-win”, korzysta bank, a kredytobiorca może pożyczyć więcej i jest w stanie szybciej spłacić dług. Na przykład: przy średnim okresie 44 miesięcy spłaty wpisanym do umowy rzeczywista spłata następuje przeciętnie już po 22 miesiącach.
Haczyk, to oprocentowanie takiego kredytu. Wcześniej, przy kredytach udzielanych na 3–4 lata, banki często stosowały oprocentowanie stałe, bo taki kredyt dość szybko rotował. Ale dziś, gdy terminy umowne wyraźnie się wydłużyły (są oferty kredytów gotówkowych udzielanych nawet na 10 lat), odsetki naliczane są na podstawie stopy zmiennej. Dziś to niewielki problem, bo stopy procentowe są rekordowo niskie. Ale nie zawsze tak musi być. Jeśli dojdzie do gospodarczego spowolnienia i dochody jednak przestaną rosnąć, za to oprocentowanie się zwiększy, to kredytobiorcy mogą mieć problem. Komisja Nadzoru Finansowego już od dawna zaleca bankom, by informowały dokładnie klientów, jakie ryzyko wiąże się z możliwością wzrostu stopy WIBOR (to on jest bazą do wyliczania odsetek).