To miał być bat na polski rząd. Ale niefortunna poprawka może sprawić, że zapłacą także samorządy.
Uzależnienie wypłaty unijnych funduszy od tego, czy państwo przestrzega rządów prawa, uderzy we władze województw. Możliwe, że będą one musiały płacić beneficjentom z własnej kieszeni.
Wszystko za sprawą nieprecyzyjnej poprawki, wprowadzonej do unijnego rozporządzenia, którą poparła m.in. polska opozycja.
Wypłata środków europejskich może być zawieszona, gdy wobec jednego z krajów członkowskich zostanie stwierdzone naruszenie praworządności – tak zakłada projekt rozporządzenia, które jest efektem m.in. sporu Warszawy z Brukselą. Europosłowie nie chcieli jednak, by za grzechy rządu odpowiadali bezpośredni odbiorcy unijnych środków. Dlatego zaproponowali, by to „państwo członkowskie” wykładało pieniądze z własnej kieszeni.
DGP
Przepis w obecnym kształcie jest jednak na tyle nieprecyzyjny, że w przypadku naszego kraju może to oznaczać nie tylko rząd, ale też samorządowe władze wojewódzkie. A te wdrażają ok. 40 proc. funduszy przyznanych Polsce na lata 2014–2020. I faktycznie to one mogą zostać zmuszone do wypłacania pieniędzy beneficjentom aż do momentu wyeliminowania problemów z praworządnością (to zaś może potrwać długie miesiące, jeśli nie lata).
– Zdajemy sobie sprawę, że ta zasada, tak nieprecyzyjnie zapisana, może dotknąć samorządy województw – przyznaje DGP Jan Olbrycht, europoseł PO. – To bardzo realny scenariusz, bo sformułowanie „member state” może być różnie rozumiane. A za fundusze w Polsce odpowiadają instytucje zarządzające, czyli także władze regionalne – zwraca uwagę Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku i szef Unii Metropolii Polskich.
Problem dostrzega również MSZ. – Rzeczywiście projekt rozporządzenia przewiduje w swoich zapisach możliwość nałożenia na jednostki rządowe, ergo państwo członkowskie, obowiązku dokonania płatności na rzecz ostatecznych odbiorców lub beneficjentów. Projektowane przepisy są jednak na tyle niejasne, że wiele państw członkowskich podnosi konieczność ich doprecyzowania – usłyszeliśmy w resorcie.
Polski rząd najchętniej zablokowałby rozporządzenie w całości, powołując się na opinię Rady UE kwestionującej zgodność mechanizmu z unijnymi traktatami. Taki scenariusz jest jednak mało prawdopodobny, bo rozporządzenie popiera większość krajów członkowskich.
Możliwość zawieszenia wypłat unijnych funduszy dla krajów będących na bakier z praworządnością przewiduje projekt rozporządzenia 2018/0136 (COD) przygotowanego przez KE. Parlament Europejski dodał do niego poprawkę mającą chronić beneficjentów unijnych środków, np. firmy, uczelnie, samorządy itp., która nakłada obowiązek dokonania na ich rzecz płatności (do czasu przywrócenia praworządności) przez rząd lub państwo członkowskie. A państwo członkowskie może być rozumiane nie tylko jako rząd i skarb państwa, ale też jako wszystkie instytucje zarządzające funduszami z UE. W takiej sytuacji, w ramach zawieszenia wypłat, nasz rząd mógłby stwierdzić, że z państwowej kasy będą dokonywane płatności tylko wobec tych programów, które zarządzane są centralnie. Za pozostałe niech płacą ich faktyczni zarządcy, czyli samorządy. Poprawka została dodana, aby uwzględnić kraje, których regiony mają silną autonomię, w tym kompetencje legislacyjne, więc prawo przez nie stanowione też może łamać zasady praworządności. W Polsce takich uprawnień nie ma żaden szczebel samorządu. Ale tego rozróżnienia w rozporządzeniu już nie ma. Stąd obawy – także po stronie opozycji, która sama lobbowała za poprawką – że odpowiedzialność za wyrównywanie strat beneficjentom spadnie nie tylko na rząd, ale i lokalne władze.
– Samorządy wojewódzkie nie mają z czego płacić, takie rozwiązanie mogłoby spowodować bankructwo regionów. Obawiam się, że nawet budżet państwa tego nie udźwignie – mówi Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku i szef Unii Metropolii Polskich.
Marszałek woj. mazowieckiego Adam Struzik (PSL) uważa, że w rozporządzeniu i tej poprawce w domyśle chodziło o wskazanie Skarbu Państwa jako odpowiedzialnego za ewentualne wypłaty, a nie samorządów. – Ale nie jest to wprost napisane – przyznaje marszałek. Jego zdaniem poddanie się tego typu procedurom byłoby dramatem dla Polski. – Wtórne jest to, czy chodzi o pieniądze budżetu państwa czy samorządów, bo przecież generalnie chodzi o środki publiczne. Trzeba zrobić wszystko, by uniknąć tej procedury. Pokazać UE, że Polska wraca na drogę praworządności – dodaje Struzik.
Jakie straty trzeba byłoby wyrównać beneficjentom środków unijnych? W grę wchodzą niebagatelne kwoty. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że tylko w maju 2019 r. transfery pieniężne z UE do Polski wyniosły ok. 1,3 mld euro (559 mln w ramach polityki spójności, 554 mln ze Wspólnej Polityki Rolnej i ponad 150 mln w ramach instrumentu „Łącząc Europę”).
Zajmujący się budżetem unijnym europoseł Jan Olbrycht z PO podkreśla, że rozporządzenie w obecnym brzmieniu to wstępna propozycja. – Ono jest w toku prac legislacyjnych. Nie jest dopracowane – przyznaje. – Na dalszym etapie trzeba będzie to poprawić, by nie było problemów z interpretacją. Jeżeli to samorząd województwa jest tym, który dzieli pieniądze i otrzymuje fundusze w ramach programów operacyjnych, to w tym przypadku jest pytanie, czy właśnie on nie będzie objęty tego typu działaniami – zwraca uwagę europoseł i przyznaje, że rozmija się to z pierwotnym pomysłem. – Odpowiedzialność powinni ponosić ci, którzy tworzą prawo łamiące zasady praworządności – zaznacza Olbrycht.
Projekt rozporządzenia z poprawką został przyjęty w przyspieszonym trybie. Europarlament chciał przyjąć stanowisko przed końcem poprzedniej kadencji. Teraz ruszą uzgodnienia pomiędzy nim a krajami członkowskimi w Radzie UE. Rozporządzenie będzie jednym z elementów pakietu okołobudżetowego, który – w odróżnieniu od całego budżetu UE – będzie przyjmowany nie jednomyślnie, lecz większością kwalifikowaną.
Nie bez znaczenia jest, że przewodnictwo w Radzie UE po Rumunii przejęła Finlandia, która stawia sprawę praworządności jako priorytet. Źródło w kancelarii premiera mówi DGP, że fińska prezydencja chce maksymalnie przyspieszyć prace nad powiązaniem unijnych funduszy z praworządnością. Nie uzyskaliśmy jednak odpowiedzi, czy kontrowersyjną poprawkę czeka korekta.
– Na obecnym etapie negocjacji projektu mamy do czynienia z dużymi rozbieżnościami w opiniach państw członkowskich, włączając w to kwestie samej celowości proponowanego instrumentu i jego zgodności z traktatami – przekonuje Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju.
Osoba w rządzie mówi DGP, że Polska nie miałaby nic przeciwko wprowadzeniu warunkowości, gdyby system był oparty o obiektywne kryteria, które miałyby źródło w prawie UE, a nie „arbitralną opinię politycznego organu, jakim jest Komisja”. Nasz rozmówca powołuje się na opinię służb prawnych Rady UE, która podniosła wątpliwości dotyczące m.in. sposobu głosowania odwróconą większością kwalifikowaną (jeśli głosujący nie odrzucą jej odpowiednią większością głosów przechodzi), co jest rozwiązaniem w świetle traktatów dziwnym. Rząd liczy, że KE przygotuje nową wersję rozporządzenia.
Europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk liczy na nowe otwarcie w sporze o praworządność. – Te sprawy zaczną się na nowo, gdy wybrani zostaną komisarze i będzie wiadomo, kto za co odpowiada. Wtedy zobaczymy, co jest podtrzymywane, a co nie – mówi. W jego ocenie wypowiedzi nowej szefowej KE Ursuli von der Leyen, już po wyborze, „dają nadzieję na racjonalność”. – Gdyby nie prawica, nie zostałaby wybrana. Ona to chyba zrozumiała, dlatego teraz mówi, że trzeba brać pod uwagę racje wszystkich krajów – zaznacza polityk PiS.