Po tym, jak amerykański koncern ujawnił kolejną usterkę w swoich maszynach, nasze linie mające je w swoich flotach twierdzą, że ich sprawa nie dotyczy. PLL LOT podtrzymuje nawet chęć zakupu zamówionych 737 MAX.
Amerykański producent ostrzegł, że samoloty pasażerskie typu 737, w tym także czasowo wycofane z eksploatacji 737 MAX, mogą mieć wadliwy element skrzydła, istotny podczas startu i lądowania. Boeing odkrył takie nieprawidłowości w ponad 300 maszynach na całym świecie.
PLL LOT, który ma w swojej flocie 12 samolotów Boeing 737, deklaruje, że nie mają one wspomnianej wady. – W związku z uziemieniem pięciu MAX-ów, celem realizacji zaplanowanych w rozkładzie rejsów firma pozyskała w formule ACMI od linii GetJet dwa boeingi 737-400 oraz dwa boeingi 737-300. Będą zasilały flotę przynajmniej do 15 września. Te samoloty również są bezpieczne, czyli problem ze skrzydłami ich nie dotyczy – zapewnia Jakub Piotr Panek z biura komunikacji korporacyjnej w PLL LOT.
Enter Air, który używa 20 boeingów 737-800 (i dwóch 737 MAX), także informuje, że nie będzie musiał uziemiać samolotów z powodu ujawniania nowej usterki.
To dobra wiadomość, szczególnie że wkrótce rusza sezon urlopowy. Odstawienie kolejnych samolotów mogłoby oznaczać dodatkowe koszty. Z powodu uziemienia MAX-ów przewoźnicy są zmuszeni wypożyczać inne maszyny, by realizować połączenia. Eksperci zwracają uwagę, że PLL LOT boryka się jeszcze z innym problemem. W związku z trwającą weryfikacją silników Rolls-Royce’a z floty LOT-u jeszcze przez kilka tygodni wyłączone będą trzy z 13 samolotów boeing B787 Dream liner, które też musi zastępować innymi.
Obie polskie firmy podtrzymują deklaracje ubiegania się od amerykańskiego koncernu o odszkodowanie za zaistniałą sytuację. Czekają jednak na powrót maszyn na rynek, by móc podliczyć wszystkie wydatki. – W sprawie ewentualnych odszkodowań sytuacja jest na bieżąco przez nas monitorowana, cały czas pozostajemy w kontakcie z producentem silników i samolotów. Na razie szerzej tego nie komentujemy – mówi Jakub Piotr Panek.
Mimo kłopotów Rafał Milczarski wykluczył rezygnację z zamówionych wcześniej przez polską firmę samolotów Boeing 737 MAX. Ma ich zamówionych siedem. Taka deklaracja ze strony szefa linii lotniczej to ostatnio na świecie rzadkość. Po dwóch katastrofach tych samolotów w Indonezji w 2018 r. i w Etiopii w marcu tego roku popyt na ten najlepiej sprzedający się model produkowany przez amerykańską firmę zdecydowanie spadł. Wiele linii lotniczych na całym świecie zrezygnowało z zapowiadanych wcześniej umów na zakup nowych samolotów, a niektóre nawet wycofały się z tych, które były w trakcie realizacji. Zdaniem Milczarskiego, jeśli jakiś przewoźnik jest gotów anulować zamówienie z powodu tego, co się stało, to jest to decyzja bardziej emocjonalna niż racjonalna. Prezes LOT dodał, że jego zdaniem Boeing będzie musiał dokonać sporego wysiłku, aby odzyskać wiarygodność na rynku, ale z pewnością mu się to uda. Natomiast dziś, jeśli regulatorzy rynku nie znajdą powodów uzasadniających rezygnację z wcześniejszych zamówień, on sam takich powodów nie dostrzega.
Samoloty Boeing 737 MAX, które po marcowym wypadku w Etiopii decyzjami organów państwowych zostały uziemione praktycznie na całym świecie, nadal nie latają i nic nie wskazuje na to, aby to się miało szybko zmienić. Spółka właśnie wykryła nowe nieprawidłowości, które potencjalnie mogą powodować niewłaściwe działanie niektórych elementów skrzydeł. FAA, czyli amerykańska Federalna Agencja Lotnicza, w swoim komunikacie informuje, że przyczyną problemu mogą być błędy w czasie procesu produkcyjnego. W efekcie elementy skrzydła, które pełnią istotną funkcję przy startach i lądowaniach, mogą być mniej trwałe i odporne, niż powinny. Części są produkowane przez jednego z poddostawców Boeinga, ale nie zmienia to faktu, że to kolejna sprawa, która dodatkowo pogarsza sytuację koncernu. Spółka musi teraz sprawdzić wszystkie egzemplarze 737 MAX, usunąć wszystkie źle wykonane części i zastąpić je nowymi. To oznacza wyłączenie z użytkowania kolejnych samolotów i wydłużenie uziemienia MAX-ów. Wcześniej szacowano, że może to potrwać jeszcze kilka miesięcy, bo tyle zajmie zatwierdzanie przez amerykańską agencję do spraw lotnictwa nowego, poprawionego oprogramowania. Jednak decyzja amerykańskich urzędników nie będzie automatycznie oznaczać takich samych decyzji nadzorów w Unii Europejskiej czy Chinach. Już dziś istnieją różnice w podejściu do sprawy w różnych państwach. Na przykład nadzór amerykański uważa, że piloci mogą się nauczyć nowego oprogramowania na tabletach, a nadzór kanadyjski chce, aby szkolenia odbywały się przy użyciu symulatorów lotu.
Po odzyskaniu zaufania państwowych regulatorów Boeing będzie musiał jeszcze powalczyć o zaufanie pasażerów. W maju w sondażu przeprowadzonym na lotniskach w Europie i USA wśród ponad 1700 klientów linii lotniczych aż 52 proc. odpowiadających twierdziło, że mając do wyboru Boeinga 737 MAX i jakikolwiek inny samolot, woli polecieć (wszystko jedno dokąd) tym innym. Prawie połowa respondentów twierdziła, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy nie ma zamiaru latać tym modelem Boeinga.