Andrea Nahles ustąpiła wczoraj z funkcji przewodniczącej SPD. Traci też CDU, a na kryzysie koalicyjnym korzystają Zieloni.
Już katastrofalne wyniki Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) w eurowyborach zapowiadały partyjne trzęsienie ziemie. Tylko 15,8 proc. głosów to najgorszy rezultat w ponad 100-letniej historii ugrupowania. Krytyka za wyniki spadła głównie na szefową partii. Andrea Nahles od podpisania w ubiegłym roku umowy koalicyjnej konsekwentnie stawiała na wspólne rządy SPD z Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU). W opinii nie tylko lewicowego skrzydła socjaldemokratów oparta na ciągłych kompromisach współpraca z chadecją doprowadziła do utraty profilu.
Nahles próbowała jeszcze walczyć. Na wtorek zorganizowała głosowanie partyjnych delegatów w kwestii jej pozostania na funkcji przewodniczącej klubu parlamentarnego. Jeśli nie uzyskałaby większości, to w konsekwencji musiałaby zrezygnować również z prowadzenia partii. Jednak krytyka wewnątrz SPD była tak duża, że Nahles wczoraj przed południem wysłała do mediów oświadczenie, w którym oznajmiła, że zrzeknie się obu funkcji. Żegnająca się z przywództwem polityk zamierza także złożyć mandat poselski i zupełnie wycofać się z polityki. To wskazuje, jak brutalne są konflikty personalne, które stały się u socjaldemokratów codziennością.
Aż do momentu ogłoszenia nowych wyborów przewodniczącego partię może komisarycznie poprowadzić Malu Dreyer, która od 2013 r. jest premierem kraju związkowego Nadrenia-Palatynat. Na giełdzie nazwisk potencjalnych następców Nahles najczęściej wymienia się obecnego wicekanclerza i ministra finansów Olafa Scholza, Martina Schulza, który funkcję szefa partii sprawował już w latach 2017–2018, oraz Achima Posta, który jest liderem partii w mateczniku socjaldemokracji, kraju związkowym Nadrenii Północnej-Westfalii.
Bez względu na to, kto zostanie nowym szefem SPD, zaraz po przejęciu sterów będzie musiał odpowiedzieć na strategiczne pytanie: czy dalej trwać w rządzie? – Nikt nie chce kontynuacji dzisiejszej koalicji po 2021 r., ani obywatele, ani chadecja, a już na pewno nie my, socjaldemokraci – te słowa Olafa Scholza jasno wskazują, jak fatalne nastroje panują w SPD, które znalazło się między młotem a kowadłem. Za oparte na licznych kompromisach rządy z CDU partia masowo traci wyborców. Równocześnie właśnie z powodu wyborczych spadków partyjna góra boi się przedterminowych wyborów. Podobne nastroje panują zresztą w CDU.
Sobotni sondaż ośrodka Forsa wskazuje, że największym poparciem w Niemczech cieszą się obecnie Zieloni, na których głos chce oddać 27 proc. Niemców. Notowania koalicyjnych partnerów konsekwentnie spadają. Biorąc pod uwagę 12 proc. głosów na SPD i tylko 26 proc. na chadecję, należy zacząć mówić raczej o małej, a nie wielkiej koalicji, jak tradycyjnie nazywa się w Niemczech wspólne rządy dwóch największych obozów politycznych.
Zieloni znajdują się w niezwykle komfortowej sytuacji nie tylko z powodu kadrowych kłótni trawiących SPD, ale i chadecję, gdzie różne frakcje walczą o wpływy po szykującej się do odejścia z polityki Angeli Merkel.
Walka ze zmianami klimatycznymi zdominowała niemiecką opinię publiczną. Temat wywindowały protesty nastolatków i studentów „Fridays for Future”, które co piątek odbywają się w niemieckich miastach. Ich młodzi uczestnicy oraz ich rodziny to naturalna i wciąż rosnąca baza wyborcza Zielonych.