Mimo zwiększenia planu finansowego NFZ o 4 mld zł, napięcie w ochronie zdrowia nie maleje. Choć prezes Andrzej Jacyna twierdzi, że większość dodatkowych środków, które trafią do lecznic, będzie przeznaczona na wzrost wynagrodzeń, pracownicy nie wierzą, że rzeczywiście otrzymają te pieniądze. A dyrektorzy szpitali przekonują, że minister zdrowia składa obietnice bez pokrycia.
Spór toczy się o podwyżki. Część grup zawodowych (m.in. lekarze i pielęgniarki) w zeszłym roku zwarła z ministrem porozumienia płacowe i środki dla nich idą odrębnym strumieniem – dyrektorzy nie mogą przeznaczyć ich na inne cele. Podobnych gwarancji chcieliby przedstawiciele innych zawodów (m.in. fizjoterapeuci, diagności czy psycholodzy).
Resort zdrowia jednak pieniędzy dać im nie chce – za to podwyższa wyceny świadczeń i przekonuje, że z tych dodatkowych środków ich szefowie powinni sfinansować podwyżki. Dlatego fizjoterapeuci na początku maja podjęli protest. W tym tygodniu, wspólnie z diagnostami, rozpoczęli głodówkę. Zapowiadają też wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w związku z nierównym traktowaniem.
Wczoraj minister Łukasz Szumowski i prezes Jacyna poinformowali, że z dodatkowych 4 mld zł w planie NFZ na zmiany wycen od 1 lipca br. przeznaczonych będzie 900 mln zł. Szef NFZ wyraził nadzieję, że uda się je uruchomić jeszcze w maju. Jak mówił, będą do dyspozycji dyrektorów i powinny zostać przeznaczone głównie na zmiany wynagrodzeń.
Tymczasem dyrektorzy alarmują, że to za mało. Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych zwraca uwagę, że obiecana przez ministra podwyżka dla fizjoterapeutów, których w szpitalach pracuje ok. 25 tys., kosztowałaby 648 mln zł, a analogiczna podwyżka dla diagnostów laboratoryjnych, których w szpitalach jest ok. 11 tys., to 285 mln zł. Daje to łącznie 933 mln zł rocznie – tylko dla tych dwóch grup, bo wyliczenia te nie uwzględniają farmaceutów ani innych zawodów medycznych, pracowników administracyjnych, technicznych oraz wszystkich pozostałych.
– Oświadczamy, że szpitale nie dysponują taką kwotą, a odsyłanie pracowników po podwyżki do dyrektorów, zwłaszcza mając świadomość bardzo trudnej sytuacji finansowej szpitali, jest wyłącznie zabiegiem socjotechnicznym, który oceniamy jako nieuczciwy – przekonuje OZPSP.