Ukraina wstrzyma dostęp do przetrzymywanych w swoich więzieniach Rosjan, dopóki przedstawiciele OBWE nie odwiedzą ukraińskich jeńców na Donbasie - poinformowano oficjalnie w Kijowie.

Decyzję ogłosiła Iryna Heraszczenko, wiceprzewodnicząca ukraińskiego parlamentu oraz członkini trójstronnej Grupy Kontaktowej ds. konfliktu w Donbasie.

Polityk podkreśliła, że chodzi przede wszystkim o ukraińskich jeńców więzionych w obwodzie ługańskim, do których separatyści nie dopuszczają przedstawicieli organizacji takich jak Czerwony Krzyż, czy OBWE.

Przedstawiciel OBWE i koordynator w podgrupie humanitarnej trójstronnej grupy kontaktowej ds. Donbasu Tony Frisch, planuje pojechać do Donbas w kwietniu.

„Może ta decyzja wreszcie zmobilizuje ich do działań" - powiedziała PAP Wiktoria Iwańczuk, żona ukraińskiego jeńca.

„Odkąd mój mąż trafił do niewoli ani razu nie było u niego przedstawicieli międzynarodowych organizacji. Oświadczenie Heraszczenko wyraża poziom naszej desperacji. Jesienią zeszłego roku odbyło się spotkanie Tony'ego Frischa i rodzin jeńców. Obiecywał nam wtedy, że odwiedzi mojego męża i innych Ukraińców przetrzymywanych w Ługańsku. Ale Frisch nie dotarł do jeńców, wciąż nie wiemy co się z nimi dzieje” - mówi Iwańczuk, podkreślając, że nie wierzy już w obietnice organizacji międzynarodowych.

Mąż Wiktorii, major ukraińskich sił specjalnych Serhij Iwańczuk, jest w niewoli w tzw Ługańskiej Republice Ludowej (LNR) od 5 lutego 2017 roku. Od tego czasu rodzina nie miała z nim żadnego kontaktu, nie wiadomo też w jakim jest stanie. Jeniec jest trzymany w izolatce, nie ma prawa do przyjmowania paczek, pisania listów. Według relacji innych jeńców nie udzielano mu też pomocy lekarskiej.

Przedstawiciele wspieranych przez Rosję separatystów oskarżają Iwańczuka o terroryzm, za co - według praw tzw. LNR - grozi mu nawet dożywocie.

„Zwracaliśmy się z prośbami do OBWE i do Czerwonego Krzyża by chociaż przychodzili na posiedzenia sądu w sprawie męża. Bez rezultatów. Odpowiadano nam, że proces toczy się przy drzwiach zamkniętych i nikt nie może tam wejść. Nie rozumiem po co te organizacje mają biura w Ługańsku i udają, że coś robią, skoro do niczego się nie przydają” - uważa Wiktoria.

Żona jeńca zaznacza też, że przedstawiciele LNR w trójstronnej mińskiej grupie kontaktowej nie reagują na jej prośby i odmawiają rozmowy o sytuacji Iwańczuka.

„Moje córeczki nie słyszały głosu ojca od dwóch lat. Nie prosimy już nawet o to by pozwolono nam z nim porozmawiać, chcemy tylko wiedzieć w jakim jest stanie” - wyjaśnia Wiktoria.

Innego zdania w sprawie tej decyzji władz jest Olha Reszetyłowa, koordynatorka ukraińskiej organizacji Inicjatywa Medialna na rzecz Praw Człowieka.

„ W ten sposób Ukraina zniża się do metod okupantów. Ukraińscy politycy nie powinni decydować o dopuszczaniu kogoś do Rosjan lub nie, ponieważ jesteśmy zobowiązani do przestrzegania międzynarodowego prawa i roli OBWE” - zauważa.

Olha Reszetyłowa podkreśla, że dotychczas przedstawiciele OBWE nie mieli żadnych problemów z dostępem do 25 uwięzionych na Ukrainie Rosjan, którzy brali udział w konflikcie na Donbasie. Co więcej, warunki w jakich są oni przetrzymywani nie różnią się od warunków, w których przebywają zwykli ukraińscy więźniowie, a czasem są nawet lepsze. Nie ogranicza się też ich praw do kontaktu z rodzinami.

„Tego typu desperackie kroki to efekt nieskuteczności działań trójstronnej grupy kontaktowej w Mińsku. Ich zebrania zamieniają się we wzajemne szantażowanie się. Dlatego obrońcy praw człowieka od dawna apelują by zmienić formułę rozmów o jeńcach. Proponujemy stworzyć inną platformę niż Mińsk, taką na którą nie będą wpływać żadne polityczne procesy. Negocjacje powinny się odbywać z udziałem obrońców praw człowieka oraz światowych autorytetów, które miałyby jakiś wpływ na obie strony. W tym momencie to jest droga do nikąd” - oświadczyła Olha Reszetylowa w rozmowie z PAP.

Z Kijowa Monika Andruszewska (PAP)