Oburzeni przemaszerowali w ostatni weekend ulicami miast Europy. Protestują wciąż na Wall Street. Są wściekli, bo mają wrażenie, że na szczytach władzy mało kto interesuje się przeciętnym zjadaczem chleba. Bo kiedy masowo rośnie bezrobocie, członkowie zarządów wielkich światowych korporacji otrzymują sowite bonusy, choć prowadzone przez nich firmy przynoszą straty.
Protestują też przeciw reformom oszczędnościowym wprowadzanym przez rządy krajów, które znalazły się w tarapatach. Siłą rzeczy sprowadzają wszystkie problemy dzisiejszego świata do wspólnego mianownika. A to nadmierne uproszczenie.
Czym innym bowiem jest sprzeciw wobec niemoralności ludzi, którzy bogacą się mimo ogromnych strat prowadzonych przez siebie instytucji, a czym innym sprzeciw wobec reform, które są jedynym sensownym antidotum na kryzys. A ten nie wziął się z niczego. Szczególnie obecnej jego fazie głównie winni są politycy. Przede wszystkim ci, którzy obiecywali przez lata obywatelom swoich krajów, że można żyć ponad stan, że kraj może w nieskończoność wydawać więcej, niż zarabia, i że najlepszym regulatorem gospodarki jest państwo. Nie jestem zwolennikiem tezy, że rynek w sposób perfekcyjny wszystko wyreguluje, są bowiem obszary gospodarki, gdzie nie działa on w sposób doskonały, czego najlepszym przykładem jest system ochrony zdrowia. Ale przekonanie, że państwo wszystko załatwi, o wszystko zadba, jest wciąż obecne. W Polsce po doświadczeniach komunizmu jest znacznie mniej zwolenników wiary w wielką moc sprawczą państwa niż na południu Europy. W Polsce komunizm doprowadził kraj do bankructwa, a najkrótszą drogą do lepszego świata była emigracja. Dlatego u nas sprzeciw wobec kapitalizmu nie jest tak silny jak w Grecji czy w Hiszpanii.
Hasło „nie będziemy płacić za ich kryzys” jest typowym uproszczeniem, bardzo chwytliwym zresztą. Kryzys jest wspólny. Oczywiście denerwujące jest to, że bogaci zarządcy kapitału lądują na cztery łapy, a przeciętni pracownicy tracą pracę. Problemy te należałoby jednak potraktować rozdzielnie. Po kolei. Wypłaty premii dla zarządzających instytucjami finansowymi powinny być uzależnione od wyników spółek i powiązane nie tylko z wynikiem finansowym w danym roku, ale także w dłuższym czasie. Najlepszym rozwiązaniem byłaby wypłata w akcjach, których zbycie jest odroczone w czasie. Tego typu rozwiązania są rzadko stosowane. Niestety zamiast realnych rozwiązań mamy wciąż tylko hasła. W duchu „nie będziemy płacić za ich kryzys” wystąpił ostatnio szef Komisji Europejskiej. Zaproponował, aby do kodeksu karnego wpisać również manipulację rynkową. Ciężko będzie jednak zdefiniować, co jest, a co nie jest spekulacją. Czy zakup waluty dzisiaj, aby nie płacić więcej za tydzień, przy użyciu bardziej skomplikowanych instrumentów finansowych jest spekulacją, czy już nie? Czy zakup instrumentów pochodnych na polskie obligacje dzisiaj w oczekiwaniu na przyszłe umocnienie kursu walutowego jest spekulacją, czy też nie? O ile wprowadzenie podatku od wszelkich transakcji nierzeczowych było technicznie możliwe (ale nie wiadomo, czy skuteczne), to propozycja zakwalifikowania całej reszty transakcji jako kryminalnych nie będzie skuteczna. Trudno będzie odróżnić, która transakcja zakupu instrumentu CDS zabezpieczającego przed niewypłacalnością kraju jest zawarta wyłącznie w celu takiego zabezpieczenia, a która ma charakter czysto spekulacyjny. Niestety takie postulaty, i to zgłaszane przez szefa Komisji Europejskiej, sprzyjają wierze w to, że postawienie spekulantów za kratkami stworzy lepszy świat i rozwiąże dzisiejsze problemy. Jednak kłopoty dzisiejszego świata nie wynikają z niedoskonałości rynków finansowych. Rynki je po prostu odzwierciedlają. Kryzys, w którym jesteśmy, wziął się z braku reform, z niekonkurencyjności gospodarek, z życia ponad stan, ze zbyt daleko idących obietnic polityków.
Na tym polega paradoks. Demonstracje oburzonych przybierają najostrzejszy obrót w krajach, gdzie najwięcej obiecywano. Bo przecież głównym problemem krajów Południa było życie ponad stan, na kredyt, życie w iluzji, że tak będzie już zawsze. W Grecji regulacje nałożone przez państwo na gospodarkę doprowadziły do tego, że liczba zawodów, do których dostęp był regulowany, była jedną z najwyższych w Europie. To, co niby miało służyć pracownikom i pomóc im zachować wysokie wynagrodzenia, ograniczając konkurencję, doprowadziło do tak wysokich kosztów gospodarki, że Grecja przestała być konkurencyjna. Utrata konkurencyjności doprowadziła do wyhamowania wzrostu, następnie recesji i wzrostu bezrobocia. I dlatego w krajach Południa jest najwyższy odsetek bezrobotnych wśród najmłodszych uczestników rynku pracy! Trudno jest pokazywać tego typu zależności na wykładach teoretycznych, teraz jednak mamy konkretne doświadczenia, które powinny być przestrogą dla innych.
O tym wszystkim należałoby pamiętać. Protesty są zrozumiałe. Ważne jest jednak, aby propozycje rozwiązań odnosiły się do realnych problemów. Łatwo jest bowiem ulec pokusie prostych chwytliwych nibyrozwiązań. To nie jest tak, że jak rozprawimy się ze światem bankierów, to bezrobotni w Hiszpanii znajdą pracę. Bez reform, przeciwko którym protestują oburzeni, świat na prostą nie wyjdzie.