Politycy i muzycy rockowi mają tę wspaniałą łatwość formułowania prostych prawd o życiu. Haseł, które rozniecają wyobraźnię, a przy ostatnich akordach wprawiają ciała w ruch. Dobrych muzyków od złych polityków różnią tylko uczucia, z jakimi powracamy do ich starych utworów.
Przypomniało mi się to w zeszłym tygodniu, przy okazji sentymentalnej podróży do słów Kurta Cobaina, w kolejną rocznicę jego urodzin: – Wolę, żeby mnie nienawidzono za to kim jestem, niż mnie kochano za to, kim nie jestem. To może być jedna z tych prawd trudnych do pojęcia dla polityków. To, co decyduje, że na wspomnienie inspirujących wystąpień Tuska, Kaczyńskiego czy Millera w Sejmie krzywimy się po latach, a na wspomnienie Rock Festival w Hollywood 93 do dziś promieniejemy.
Polecam myśli Cobaina wszystkim partiom przerzucającym się w ofertach przedwyborczych. Obietnicach nie tylko oderwanych od realiów, ale także od swoich wyborców. Jak choćby miliard na świadczenia socjalne z pieniędzy zabranych nam ze składek OFE, co PO wpisała sobie do zadań na ten rok. Albo SLD-owski plan zrównania wszystkich przywilejów emerytalnych sprzeczny z tym, co lewica od lat obiecywała górnikom, wojskowym i policjantom. Ani PO nie odbije lewicy głosów najbardziej roszczeniowych wyborców, ani SLD nie odbierze PO głosów liberałów. Ot kolejna prawda nieżyjącego rockandrollowca: – Chcąc być kimś innym, co najwyżej stracisz tych, którzy ufali temu, którym byłeś.