FBI ma dowody, że zagraniczni hakerzy dostali się do baz danych dwóch stanowych systemów wyborczych w USA - podał w poniedziałek serwis Yahoo News. Reuters dotarł do potwierdzającego to poufnego dokumentu FBI, w którym biuro zaleca lepsze zabezpieczenia.

Powołując się na źródła w organach bezpieczeństwa, Yahoo podaje, że chodzi o bazy danych wyborców zarejestrowanych w stanach Arizona i Illinois. W stanie Illinois władze zmuszone były zamknąć system rejestracji wyborców na dziesięć dni pod koniec lipca, gdy wyszło na jaw, że hakerzy ukradli dane nawet 200 tys. osób.

W przypadku Arizony atak miał bardziej ograniczony zasięg - złośliwe oprogramowanie hakerów pokonało istniejące zabezpieczenia, ale nie udało im się załadować żadnych danych.

Poufne ostrzeżenie z tym związane wydział cyberprzestępczości FBI ogłosił 18 sierpnia. Podano w nim, że doszło do ataków cybernetycznych, ale nie poinformowano, w jakich stanach. Federalni agenci wszczęli w tej sprawie dochodzenie. W dokumencie FBI pisze o ośmiu adresach IP, które posłużyły do ataków, i sugeruje, że oba ataki były ze sobą powiązane.

Służby wywiadowcze USA wyrażają poważne obawy, że hakerzy sponsorowani przez Rosję mogą próbować zakłócić wybory 8 listopada, podczas których Amerykanie będą wybierać prezydenta, kongresmanów i część senatorów.

Obawy te spowodowały, że minister bezpieczeństwa narodowego Jeh Johnson zwołał 15 sierpnia telekonferencję z udziałem przedstawicieli stanowych komisji wyborczych, podczas której zaoferował on pomoc swojego resortu w zabezpieczeniu systemów do głosowania. M.in. zaproponował, by federalni eksperci ds. cyberbezpieczeństwa wyszukali istniejące w systemach luki.

"To duża sprawa" - powiedział cytowany przez Yahoo ekspert ds. bezpieczeństwa w sieci z firmy ThreatConnect, Rich Barger. Zwrócił uwagę, że jeden z podanych przez FBI adresów IP pojawił się wcześniej na forum internetowym używanym przez rosyjskich hakerów. Jego zdaniem, metoda ataku przypomina wcześniejszą działalność hakerską przypisywaną Rosjanom.

Właśnie rosyjskich hakerów podejrzewają władze USA o przeprowadzenie ujawnionego w lipcu ataku na Komitet ds. kampanii wyborczych Demokratów (DCCC). Wcześniej ujawniono ataki na Krajowy Komitet Partii Demokratycznej (DNC), a także sztab odpowiadający za kampanię demokratycznej kandydatki do Białego Domu Hillary Clinton. Kreml stanowczo odrzucił te oskarżenia.

Amerykańskie służby badają teraz, czy ataki na stanowe systemy wyborcze mają podłoże polityczne i są powiązane z wcześniejszymi uderzeniami hakerów w Partię Demokratyczną, czy też są czysto kryminalne, a ich celem było zdobycie danych osobowych np. w celu wyłudzenia zwrotu podatków.

Yahoo pisze, że wykrycie tych dwóch ostatnich włamań hakerów przyczyni się do wzrostu presji na ministerstwo bezpieczeństwa narodowego USA, by stanowe systemy wyborcze uznać za "infrastrukturę o krytycznym znaczeniu", której należy się ochrona na szczeblu federalnym.

Z 50 stanów USA, w 40 głosuje się za pomocą wypełnianych ręcznie przez wyborców papierowych kart to głosowania, które są następnie skanowane przez elektroniczne maszyny. Tam groźba ataku hakerskiego, który może wpłynąć na wynik wyborów, jest mniejsza, gdyż głosy można przeliczyć ręcznie. Ale w sześciu stanach i w niektórych hrabstwach czterech kolejnych stanów głosuje się elektronicznie, wybierając odpowiednie pola na ekranach dotykowych. Tam ryzyko sfałszowania wyniku przez hakerów jest większe, a w razie potrzeby nie można wyniku zweryfikować licząc papierowe karty do głosowania. W dodatku coraz więcej stanów dopuszcza głosowanie internetowe dla Amerykanów mieszkających za granicą, co również zwiększa ryzyko ataku hakerów. (PAP)