Encyklopedyści to szlachetna grupa. Jej nieszlachetna odmiana to Myśliwi. Mamy jeszcze Hobbystów, Retorów i Charakterystycznych. No i Asystentów.
Wchodzę na stronę kancelarii. W zakładce po prawej „Zespół”: adwokat, radca prawny i trzech aplikantów. W zakładce po lewej „Zakres usług”. Dwadzieścia dwie pozycje, od klasyków typu: prawo cywilne, prawo rodzinne, poprzez prawo konkurencji, nieruchomości, autorskie, pracy, aż po wisienki na torcie, czyli prawo medyczne, farmaceutyczne i turystyczne. Jak ci dwaj z tą trójką, w piątkę, dają radę? Moim zdaniem to gatunek prawników, który nazwałabym „Encyklopedyści”. Nie specjalizują się w niczym dogłębnie, tylko w odpowiedzi na zadane pytanie sięgają, do „encyklopedii”, czyli w punkt do danego przepisu kodeksu, danego fragmentu komentarza i do koniecznej dawki wiedzy, np. na temat jakiegoś rodzaju utworów, o które chodzi w sprawie z zakresu prawa autorskiego. Czy do specjalistycznej usługi, jeśli chodzi o prawo medyczne. Ta kategoria prawników nie musi wiedzieć, za to musi wiedzieć, gdzie szukać. Ilustracją tego podejścia jest taka historyjka o sklepikarzu.
Wchodzi klient.
– Potrzebuję dwa charty.
– Mam ostatnie dwa. Ale tanie nie są.
– Mogę zapłacić maksymalnie 200.
– 200? Pan żartuje. Za tyle nie sprzedam.
– No dobrze, a ostatecznie za ile?
– Za 400.
– A ładne są?
– Zachowałem na koniec najładniejsze!
– No to biorę.
– Dostarczę po południu.
Klient wychodzi, a sklepikarz zagląda na zaplecze do wspólnika i pyta:
– Nie wiesz czasem, co to są charty?
Encyklopedyści to szlachetna grupa. Jej nieszlachetna odmiana to Myśliwi. Oni ustrzelą ofiarę, zainkasują ryczałt i najchętniej zamknęliby sprawę. Z kwaśną miną chodzą – bo muszą – do sądu. Albo wysyłają aplikanta, który ma szczęście, jeśli dostanie polecenie wcześniej niż godzinę przed rozprawą. A jeszcze większe, jeśli uda mu się z grubsza dowiedzieć, choćby w sprytnie toczonej rozmowie z klientem, o co chodzi w sprawie i na jakim jest etapie. To ten typ nieszczęśliwców, którzy zapytani przez sąd o stanowisko, wstają i mówią: „Jak w pozwie, wysoki sądzie”. Gdyby ten gatunek prawnika przymierzyć do przytoczonego dowcipu, to dowcip musiałby zostać pozbawiony puenty, w której jednak sklepikarz zadaje sobie nieco trudu, żeby dowiedzieć się „co to są charty”.
Kolejne dwa gatunki prawników, to Hobbyści i Retorzy. U Hobbystów, jeśli na stronie internetowej kancelarii wyświetla się zespół trzech prawników, to wyświetlają się także trzy specjalizacje. Na przykład: nieruchomości, autorskie, farmaceutyczne. To oznacza, że każdy z tych prawników, oprócz wiedzy ogólnej w zakresie prawa, zna od deski do deski prawo w danej specjalizacji, wraz z orzecznictwem, glosami i komentarzami, z umiejętnością płynnego porównywania rozbieżnych stanowisk doktryny. Jeśli to nieruchomościowiec, to siedząc przed salą sądową i czekając na rozprawę, czyta „Nieruchomości”, a do obiadu „Eurobuilda”. Zna bieżące ceny nieruchomości w porównaniu z tymi sprzed roku o tej samej porze i wie jakie są najnowsze trendy w produkcji okien. Jeśli go ktoś zapyta o to, jak się załatwia rozwód, odpowie ze spokojem ducha: „nie wiem”. Ludzie często się denerwują, że prawnik czegoś może nie wiedzieć na temat prawa. Na przykład tak prostego, jak kwestia rozwodu czy mandatu za niewłaściwe parkowanie.
Hobbyści nie rozszerzają wiedzy, tylko ją pogłębiają. I nie krępują się powiedzieć, że jako prawnicy czegoś nie wiedzą. Ba! Nie chcą się dowiedzieć i nie obsłużą. Dyrektor gabinetu monet w Wiedniu, Valentino Duval, bibliotekarz cesarza Franciszka I, zwykł odpowiadać na pytanie kierowane do niego w kwestiach naukowych lakonicznym „nie wiem”. – Cóż to znaczy – oburzył się któryś z pytających, gdy usłyszał taką odpowiedź – Przecież cesarz płaci panu za to, aby wiedzieć. – Mylisz się pan – odrzekł bibliotekarz. – Cesarz płaci mi tylko za to, co wiem. Gdyby chciał mi płacić za to, czego nie wiem, nie wystarczyłoby mu pieniędzy całego świata” (Wojciech Wiercioch, „Księga anegdot świata”, Chorzów 2007, s. 131).
Kolejny gatunek prawników to Retorzy, czyli ci, którzy bez względu na to, czy mają coś do powiedzenia, czy nie, robią to pięknie. Są skuteczni, ponieważ jeśli mają argumenty, potrafią je przedstawić klarownie; a jeśli ich nie mają, potrafią to ukryć w przekonującej wypowiedzi. Pierwszy przypadek, dobrze ujętej racji, można zilustrować opowieścią o Abrahamie Lincolnie z czasów, kiedy był adwokatem i bronił farmera, który zakłuł psa widłami. Lincoln dowodził, że farmer zrobił to w obronie własnej. Na co adwokat właściciela psa przerwał mu, pytając, dlaczego farmer nie bronił się przed psem tępą stroną wideł. Na co Lincoln odpowiedział: „A dlaczego pies nie zaatakował mojego klienta swoją tępą stroną?” (Wojciech Wiercioch, „Księga...”, op. cit. s. 15). Drugi przypadek, ukrywania faktów w zgrabnym opakowaniu, można zilustrować tłumaczeniem nieudolnego szachisty, którego zapytano o wynik. Odpowiedział: „Pierwszej partii nie wygrałem, drugiej partii nie przegrał mój przeciwnik, a trzecią chciałem uznać za nierozegraną, ale on się na to nie zgodził” (Wojciech Wiercioch, „Księga...”, op. cit. s. 119).
Dawno temu przyglądałam się rozprawie, którą zapamiętałam tak: naprzeciwko siebie stanęli dwaj giganci krakowskiej palestry. Jeden bronił straconej sprawy, ale mówił barwnie i sugestywnie. Drugi słuchał z uśmiechem i podziwem. Kiedy wypowiedź się skończyła i sąd udzielił mu głosu, wstał, z widocznym uszanowaniem pochwalił doskonale zaprezentowaną mowę końcową adwersarza, pointując ją zdaniem: „...jednakże wywiedziona argumentacja, choć brzmi niezwykle przekonująco, jest całkowicie pozbawiona podstaw prawnych”. To antidotum na urok i skuteczność Retora.
Ostatnie dwa gatunki prawników to Asystenci i Charakterystyczni. Łączy ich jedno: zasadnicza część ich pracy polega na tym, że pojawiają się na sali sądowej. Tylko tyle i aż tyle. Na tym podobieństwa się kończą, ponieważ prawnik z gatunku Charakterystyczny to taki, który, jeśli pojawia się na sali sądowej lub w kancelarii na negocjacje, to słychać w ciszy bezgłośne brawa. Wszyscy wiedzą, kim jest, jak działa i dlaczego jest skuteczny. I czekają na jego wystąpienie jak na monodram słynnej aktorki, gdy przeciwnicy czują się jak wypuszczeni do nierównej walki gladiatorzy.
Natomiast prawnik z gatunku Asystent to taki, który jedynie towarzyszy klientowi, bo klient albo świetnie sobie radzi, albo przynajmniej uważa, że sobie świetnie radzi i nie daje prawnikowi dojść do słowa. Jakiś czas temu byłam na takiej rozprawie, na której można się było przekonać, że sąd to teatr. Sędzia to reżyser i widz jednocześnie. Powód i pozwany to scenarzyści i zarazem główni aktorzy. A dowody to rekwizyty. Tego dnia na sali sądowej smutny młody adwokat, z gatunku Asystent, zapowiedział, że jego klient sam będzie pytał świadka. Zaczął się spektakl.
Powód:
– Zeznał pan, cytuję: „Była przerwa między przyjazdem tynkarzy, którzy układali te... te... te... płyty” – czyta ze stenogramu, a właściwie odgrywa scenę, głosem po aktorsku wypracowanym. To, że cytuje także jąkanie się świadka, wzmacnia efekt komiczny. Żąda okazania jakiegoś zdjęcia i wszyscy drepczą do stołu sędziowskiego.
– Co pan widzi na zdjęciu? – słyszy się, że na końcu języka ma gromkie: „szach i mat”.
– Sufit i ścianę.
– I?! – powód-aktor tryumfalnie zawiesza głos.
– No co, sufit jak sufit.
– Zeznał pan, że „ekipa zaczęła układać płyty”. Proszę je wskazać na zdjęciu! – słychać szczęknięcie zatrzaskującej się pułapki na myszy.
Świadek robi zdziwioną pauzę:
– Ale płyty były na tej drugiej ścianie, nie na tej.
– Pan kłamie! – powód w hamletowskim uniesieniu. Już chwytał świadka za słowo, a tu została mu w ręce jedynie czaszka Yoricka.
Sędzia reżyseruje:
– Proszę nie komentować odpowiedzi świadka.
Powód teatralnie puentuje:
– No, ale jak słyszę te bzdury, to mnie telepie!
Koniec sceny.
Wszyscy wracają na miejsca i powód, jak gdyby nigdy nic, rozpoczyna nowy wątek:
– Czy było tak, że przysłałem panu fachowca do wykonania poprawek, a pan go nie wpuścił?
Świadek:
– Tak nie było.
Powód:
– Ale mogło tak być?
Zerkam na sędziego. Zadaniem świadka jest relacjonowanie faktów, a nie gdybanie, więc sędzia powinien interweniować. Milczy. Jest wycofany, jakby obserwował postępowanie zza kotary. Jeszcze nie domyślam się, że to element przemyślanej strategii...
Powód kontynuuje:
– Czyli gdyby przyjechał fachowiec, żeby zrobić poprawki, to wpuściłby go pan, bez względu na okoliczności?
– To zależy, co pan ma na myśli, mówiąc „bez względu na okoliczności” – świadek węszy podstęp.
Powód próbuje z innej strony:
– Czy doręczono mi protokół końcowy?
– Wydaje mi się, że został wysłany.
– Ale czy był doręczony?
– Nie pytaj pan, czy był doręczony. Jak pan dostał, to pan ma! Durne pytania pan zadaje.
– To pan daje durne odpowiedzi! Czy był pan świadkiem wyrywania mi protokołu na odbiorze?
– Ja nic nie wyrywałem! To pan wyrywał! Byłem zdenerwowany, bo pan był ordynarny!
Powód tryumfuje. Wyprowadził świadka z równowagi.
Sędzia obserwuje scenę zza swojej „kotary”.
Powód:
– Dokonywał pan odbioru tynków?
– Tak. Źle były zrobione. Miejscami było grubiej, gdzie indziej cieniej.
– Mierzył pan? Gdzie był kątownik na budowie? Co pan pił, że kątownik pan widział!
Sędzia (spokojnie):
– Proszę nie komentować.
Powód (nieskruszony):
– Przepraszam. Zapytam tak: na jakiej podstawie pan stwierdził, że tynk był źle położony?
– Bo brzydko wyglądał! – ze złośliwym naciskiem na „brzydko”.
– I to ma być kryterium inżynierskie?!
Sędzia (cierpliwie):
– Świadkowi zadaje się pytania, a nie dyskutuje się z nim.
Strategię powoda widać teraz jak na dłoni: zażądał stenogramu z poprzedniej rozprawy i pod kamuflażem nowych pytań zadaje te same, żeby wyłapywać i nagłaśniać drobne różnice w odpowiedziach. Ale to nie chwyci. Doświadczony sędzia wie, że świadek sformułuje spostrzeżenie raz tak, raz inaczej. Podejrzane byłoby zresztą, gdyby recytował identycznie.
Powód:
– Ile butli gazu szło dziennie do grzania pomieszczenia?
– Jedna albo dwie.
– To jedna czy dwie? – Powodowi wyraźnie podobały się w amerykańskich filmach fragmenty z krzyżowym ogniem pytań.
– Różnie.
– A dlaczego kiedy są robione tynki, nie może być innych prac wykonywanych w pomieszczeniu?
– Młotek może komuś wypaść – cedzi świadek.
– Nie tynkuje się młotkiem, tylko papierem.
– Ale młotek zawsze musi być! – świadek już nie ukrywa, że drwi.
Bareja wykorzystałby te dialogi do swoich „Misiów”.
Zmęczyli się. Skończyli. Wyznaczony kolejny termin. „Do widzenia” i ruszają do drzwi. Sędzia, zamykając akta, niby od niechcenia, rzuca:
– A nie przewidują panowie ugody?
Zatrzymali się w pół kroku. Już zdążyli stracić czujność, odłożyli animusz do teczek z papierami i teraz stali jak nadzy.
Nagle łapię, na czym polegała strategia sędziego „zza kotary”. Nie strofował powoda, tańczącego niczym Richard Gere, musicalowy adwokat w „Chicago”. Chciał dać mu się wygadać. To szykowało grunt pod zadanie tego jednego pytania, nieoficjalnie i „mimochodem”.
Skupił ich uwagę, rozwija nitkę dalej:
– Nie wiem, jaki będzie wyrok, ale załóżmy, że pan wygra – zwraca się do powoda, który jest rzeczywistym adresatem tej strategii. – Potem być może jeszcze apelacja. Nie lepiej dogadać się? Wyznaczyłbym termin, jeszcze przed kolejną rozprawą, taki mobilizujący.
Powód, odsączony z emocji, wysłuchany za wszystkie czasy, potwierdza. Chce się dogadywać. Sędzia zza kotary wysunął dyskretnie dłoń i otworzył nowe drzwi dla zwaśnionych. Adwokat z gatunku Asystent, twardo milczy. Po cóż przeszkadzać klientowi, sędziemu, przeciwnikowi procesowemu klienta, skoro sami tak sobie dobrze radzą?
Co by było, gdyby na jego miejscu był inny gatunek adwokata? Gdyby to był Encyklopedysta, to spróbowałby ingerować w przedstawienie, aby poszczególne akty zamykać jakąś, mającą znaczenie prawne, sentencją. Myśliwy w ogóle by nie przyszedł na rozprawę. Hobbysta udowodniłby klientowi przed rozprawą, że wie o budowlance co najmniej tyle samo, co sam klient, a lepiej wie, jak to wykorzystać pod względem prawnym. Retor nie pozwoliłby odebrać sobie głównej roli w spektaklu. Charakterystyczny przygotowałby sprawę zgodnie ze swoim modus operandi i sam wyreżyserowałby to przedstawienie, pozwalając klientowi na odegranie kluczowej roli. A co by zrobił Asystent – widzieliśmy. Jest wiele gatunków prawników. Średni i gorszy prawnik jest przedstawicielem tylko jednego gatunku. Dobry i najlepszy prawnik potrafi przechodzić metamorfozy międzygatunkowe, zależnie od potrzeb sprawy. Ciekawa teza? Tak. Czy prawdziwa? Nie wiem.
Gdy Charakterystyczny pojawia się na sali sądowej lub w kancelarii na negocjacje, to słychać w ciszy bezgłośne brawa. Wszyscy wiedzą, kim jest, jak działa i dlaczego jest skuteczny. I czekają na jego wystąpienie jak na monodram słynnej aktorki
Kolejny gatunek prawników to Retorzy, czyli ci, którzy bez względu na to, czy mają coś do powiedzenia, czy nie, robią to pięknie. Są skuteczni, ponieważ jeśli mają argumenty, umieją przedstawić je klarownie; a jeśli ich nie mają, potrafią to ukryć w przekonującej wypowiedzi