Demokracja ma wiele zalet. Wszystko w niej jednak zależy od suwerena, czyli społeczeństwa. A ponieważ nie możemy sami znać się na większości problemów politycznych, gospodarczych i społecznych, musimy zdać się na naszych przedstawicieli – polityków.
Ci w demokracji mają dwa obowiązki: dobrze rządzić zgodnie z wolą ludu i pomagać społeczeństwu w rozumieniu ich decyzji oraz – szerzej – w rozumieniu świata. Wszyscy teoretycy demokracji zwracali uwagę na tę drugą funkcję, nazwijmy ją edukacyjną czy też – żeby nie było ani śladu protekcjonizmu – konsultacyjną. Innymi słowy, jakość demokracji zależy w olbrzymim stopniu od jakości polityków, partii i instytucji politycznych. A w całym zachodnim świecie jakość ta gwałtownie spada i mamy do czynienia ze zgłupieniem lub – jak kto woli – zdziecinnieniem demokracji. W Polsce od wiosny proces ten uległ nagłemu przyspieszeniu.
Na ostatnich zajęciach ze studentami w czerwcu (jeszcze przed II turą wyborów prezydenckich) zapytano mnie, jaka musi być minimalna liczba głosujących, by prezydent został legalnie wybrany w II turze. Dobrze by było, żeby było trzech – odparłem, bo będzie wtedy na pewno 2 do 1, czyli ktoś wygra. A do parlamentu? Moim zdaniem wystarczy jeden wyborca. Partia, na którą zagłosuje, uzyska 100 proc., ale wybory będą legalne. Oto problemy, jakie nękają studentów czwartego i piątego roku. Odmowa aktywności, uczestniczenia w demokracji staje się powszechna. Człowiek bowiem odruchowo lub świadomie broni się przed głupotą.
A mieliśmy do czynienia i będziemy mieli jeszcze co najmniej dwa miesiące z festiwalem głupoty czy zdziecinnienia. Opowiadano nam, jak to Polska będzie od morza do morza, ilu letnie dzieci mają iść do szkoły i że węgiel jest naszym skarbem narodowym. Mamy pierwsze oznaki kryzysu i ceny węgla spadają gwałtownie, a jakikolwiek plan naprawczy kopalń staje się iluzoryczny. Tak jest ze wszystkimi obietnicami. Przez osiem lat zrobiono wiele, ale niczego nam nie wytłumaczono. Co więcej, zrobiono też wiele błędów, które wynikają z zadufania polityków.
Kiedy widzę w telewizji posła, który wie, że dzieci sześcioletnie nie dadzą sobie rady w szkole, pytam – skąd wie? Ze swojej głowy i tyle. Podstawową oznaką głupoty jest niechęć lub nieumiejętność korzystania z rad. Teraz wśród polityków przyszła moda, by zajeździć Polskę i pytać ludzi. Potem powiadają, że to mądrość ludzi doda im skrzydeł. Sprawa skrzydeł jest beznadziejna. Dlaczego politycy, posłowie, senatorowie i tym podobni nie zadają pytań licznym w Polsce i bardzo kompetentnym instytucjom eksperckim czy też think tankom? Doskonale wiem, że w ogóle nie interesują się ich działalnością, bo jestem w dwóch takich wielkich instytucjach (Fundacja Batorego i Instytut Spraw Publicznych). Tylko człowiek zadufany i pyszny nie pyta o radę. Ileż było w okresie ostatnich dwu lat konferencji na temat Ukrainy, a tu prezydent ma swoje zdanie i dzięki swojej mądrości czyni głupstwa.
Czy politycy nie zdają sobie sprawy, że społeczeństwo przejrzało ich grę i że objazdowe konsultacje społeczne mogą doprowadzić do zwycięstwa wyborczego, ale dzięki odwołaniu się do najniższych uczuć wyborców, i że jest to sprzeczne z podnoszeniem jakości demokracji, więc działa na rzecz pogorszenia tej jakości? Niektórzy politycy to wiedzą, ale nie mają szansy się wycofać. Reszta cynicznie działa na takich zasadach, jakie okazują się skuteczne.
A skąd wiemy, że adresowanie do najniższych uczuć wyborców jest jedynie skuteczną metodą? Bo dzięki tej metodzie uzyskiwano zwycięstwo. Czyli należy nią operować, aż się dojdzie do dna. Jesteśmy już bardzo blisko. Przypatrzmy się na moment programom polityków i partii. Tylko dwa przykłady: musimy dać szansę młodym ludziom, by wrócili do Polski z emigracji zarobkowej, i musimy zasadniczo podnieść poziom polskiego szkolnictwa wyższego i nauki. Zgoda. Tylko dopóki nie mówi się, jak to zrobić, dopóty jest to klasyczne myślenie utopijne.
W pierwszej połowie XIX w. zwłaszcza we Francji rozwinął się nurt zwany socjalizmem utopijnym. Niektórzy jego przedstawiciele (Charles Fourier) wydawali książki, w których wyjaśniali, jak ma być urządzony świat. Uznali, że skoro tylko ludzie zrozumieją, jak mądry jest ten projekt, to natychmiast go zrealizują. Fourier następnego dnia po wydaniu książki wyszedł na ulice Paryża i był zdumiony, że jeszcze nie powstał system, który zaprojektował. Nie dbał o to, żeby powiedzieć jak, bo miało to wynikać z samej racjonalnej natury projektu. To klasyczna utopia. Ale nie trzeba sięgać tak daleko. Każda redakcja zna poczciwych ludzi, którzy przysyłają elaboraty na temat tego, jak wprowadzić wieczny pokój czy jak produkować energię z promieniowania księżyca. Czym się różnią projekty czy też programy polityczne od tych utopijnych? Rzecz w tym, że niczym.
A jednak po zgłoszeniu takich głupstw ludzie całkiem poważni zasiadają w telewizji i debatują, jakie konsekwencje będzie miało – na przykład – podwyższenie kwoty wolnej od podatku. Nie mam do nich pretensji o to, że się włączają w powszechny nurt ogłupienia, nie dlatego, że sami są nierozumni – przeciwnie – ale dlatego, że reagują na podsuwane im absurdalne projekty. Jak nie zareagować, jak ktoś mówi, że w Polsce nie będzie biedy albo że będą u nas stacjonowali żołnierze NATO? Odruchowo chcemy zawołać: dlaczego pan/pani mówi nonsensy?! I już jesteśmy wciągnięci w pułapkę zgłupienia i zdziecinnienia.
No dobrze, programy partii i polityków są utopijne lub szaleńcze, ale może moglibyśmy od nich oczekiwać, że zaproponują elementarne priorytety działania przyszłego rządu czy też powiedzą co, ich zdaniem, jest najważniejsze. Nie ma mowy. Politycy mądrzy może nie są, ale są cwani. Wiedzą, że wymienienie kilku priorytetów byłoby skrajnie ryzykowne, bo natychmiast konkurencja pokazałaby, że skoro wybrali takie priorytety, to znaczy, że innymi sprawami się nie przejmują. Trzeba więc o wszystkim: od lasów po suszę, od bezrobocia po kopalnie.
W 1989 r. priorytetem była odbudowa gospodarki i instytucji państwowych, ale potem już nikt żadnego priorytetu nie sformułował i nie zrealizował (ze strachu!) i w związku z tym mamy – na przykład – dramatyczną sytuację w energetyce, bo nikt nie odważył się powiedzieć, że bez prądu nic nie będzie działało. Sformułowanie priorytetów to wybór, a każdy wybór jest związany z ryzykiem. Ryzyka zaś żaden polityk nie chce ryzykować.
Dlaczego więc obywatel miałby głosować na kogokolwiek? Znalazł się w sytuacji, w której ma tylko dwa argumenty: albo lubi utopijne obietnice, albo nie lubi, czyli woli tych, którzy obiecują nieco mniej. Żaden rozsądny człowiek nie będzie brał pod uwagę argumentów, które słyszy, gdyż ich jakość jest na poziomie przedszkola. Oczekiwanie na to, że media czy specjaliści przyprą polityków do muru, jest beznadziejne. Nie jest to wina mediów, lecz wina natury formułowanych przez polityków obietnic. Ile razy można powtarzać, że sprawa wieku emerytalnego jest trudna i skomplikowana? Każdy normalny obywatel znakomicie to rozumie. Problem zatem nie tylko w tym, że mówi się głupstwa, ale i w tym, że się nas zwyczajnie oszukuje.
Oszustwo jest proste. Zupełnie takie samo, jakie stosuje pan, który telefonuje do mnie i oferuje komórkę za darmo. Tyle że jak doliczyć abonament za dwa lata, to wychodzi ponad 2 tys. zł. Jesteśmy atakowani przez takich oszustów ze wszystkich stron: od banków po firmy oferujące kursy językowe. Otóż politycy robią dokładnie to samo. Skoro takie oszustwa działają, dlaczego mieliby się nimi nie posługiwać. Zwiększymy panu kwotę wolną od podatku, ale za to (tego już się oczywiście nie mówi) zwiększymy inne podatki. Czasem tak, że nawet nie zauważymy. Będziemy domagali się potęgi od morza do morza, ale za to inni będą nas lekceważyli jako pozbawionych rozsądku (tego się nie mówi). Dostanie pan 500 zł na dziecko, ale za to zapłaci pan ZUS od umowy o dzieło (tego się nie mówi). Może nie zawsze ja, może sąsiad, ale ktoś zapłaci.
Oszustwa bankowe, telekomunikacyjne i tym podobne coraz częściej są ścigane przez prawo. Oszustwa polityczne są bezpieczne, bo politycy nie mogą być za nie ścigani. Powiada się, że w demokracji zostaną ukarani przez wyborców. Czy ktokolwiek w to wierzy? Bardzo prawdopodobne, że parlament i rząd, które wybierzemy w październiku, będą miały krótki żywot. Niektórych to cieszy. Ale z czego tu się cieszyć, gdzie są te nowe zastępy (jak mówił Piłsudski) robotników państwowych? Z politykami stało się dokładnie to samo, co z pracownikami rozmaitych instytucji, którzy dla skromnej pensji próbują nam coś wcisnąć. W końcu albo się całkowicie demoralizują, albo odchodzą z zawodu.
Polska ogłupiała i zdziecinniała – za co spotkał nas ten los? Możemy winić siebie, tradycję, lata komuny i cały świat, ale wina jest tylko jedna. Kompletny brak szacunku dla demokracji wyrażany już przez polityków odruchowo. Niewątpliwie PiS odegrał tu rolę inicjatywną, ale nie ma co zwalać wszystkiego na PiS. Wszyscy zgodzili się przyjąć zasady gry w trzy karty. Bez względu więc na osobiste sympatie, muszę jasno powiedzieć, że może być gorzej, że jak politycy będą tak ogłupiali i nas traktowali jak siebie samych, to podwórko Polski demokratycznej zostanie zamknięte. Pytanie brzmi: przez kogo i z jakimi konsekwencjami? Powoli nad moim całkowitym zniechęceniem górę zaczyna brać strach.