Zgoda dla Francji na nadmierny deficyt to utrata wiarygodności Unii. Kara – to nowa recesja
Rozjeżdżające się motory strefy euro / Dziennik Gazeta Prawna
Unijne reguły budżetowe przegrywają w starciu z kulejącą gospodarczą rzeczywistością. Dziś w Berlinie ministrowie finansów oraz gospodarek Niemiec i Francji – Wolfgang Schaeuble, Sigmar Gabriel, Michael Sapin i Emmanuel Macron – będą szukać kompromisu w sprawie nadmiernego francuskiego deficytu budżetowego. Problem w tym, że nie ma dobrego rozwiązania, bo albo Unii Europejskiej grozi nawrót recesji, albo utrata wiarygodności.
Zgodnie z przesłanym w środę do Brukseli projektem francuskiego budżetu na 2015 r. Paryżowi ponownie nie uda się zejść z deficytem poniżej maksymalnego dozwolonego poziomu 3 proc. PKB. Sapin planuje, że stanie się to dopiero w 2017 r., czyli dwa lata później, niż zakładano, choć już na ten dotychczasowy termin uzyskał prolongatę. Komisja Europejska prawdopodobnie nie zaakceptuje projektu i nakaże Francuzom go poprawić, choć ci nie mają na to wielkiej ochoty. – Komisja Europejska nie ma prawa odrzucić czy cenzurować budżetu. Tu suwerenność należy do parlamentu – mówił w zeszłym tygodniu Sapin. Co jednak nie jest prawdą – zgodnie z przyjętym w czasie kryzysu zadłużeniowego paktem stabilności i wzrostu, którego Francja była zresztą współtwórcą, Komisja ma prawo kontrolować budżety państw członkowskich, domagać się poprawek i nakładać kary.
W czwartek o konieczności przestrzegania reguł przypomniała Angela Merkel. – Wszystkie, podkreślam jeszcze raz, wszystkie państwa członkowskie muszą w pełni respektować zasady paktu stabilności i wzrostu. Tylko wtedy pakt może spełnić swoją funkcję jako centralny element stabilności i zaufania do strefy euro – przekonywała. Ten problem nie dotyczy zresztą tylko Francji, ale także Włoch.
Merkel jest jednak w swojej determinacji coraz bardziej osamotniona. Ekonomiści zaczynają kwestionować niemiecki punkt widzenia, że najważniejsza w przełamywaniu kryzysu jest walka z deficytem budżetowym, bo jej ubocznym skutkiem jest załamanie się wzrostu gospodarczego. To samo stałoby się w przypadku Francji i Włoch, gdyby zostały zmuszone do dalszych cięć. Kraje te już teraz albo notują minimalny wzrost (Paryż), albo są w recesji (Rzym). A jednoczesne wpadnięcie w recesję drugiej i trzeciej co do wielkości gospodarki strefy euro niemal na pewno oznaczałoby, że rozprzestrzeniłaby się ona na całą unię walutową. Szczególnie że jej główny motor, czyli Niemcy, też wcale nie mają przed sobą świetlanych perspektyw – w zeszłym tygodniu rząd oficjalnie ściął tegoroczną prognozę wzrostu z 1,8 do 1,2 proc. PKB.
Z drugiej strony trudno odmówić słuszności niemieckiemu stanowisku, że notoryczne łamanie reguł finansowych nie sprzyja budowaniu zaufania do strefy euro i nikt nie będzie poważnie traktował zobowiązań, jeśli się okaże, iż można ich nie przestrzegać. Poza tym przymknięcie oka na francuski deficyt rodziłoby pytania, czy w Unii na pewno wszyscy są traktowani równo. Kraje, które w zamian za pomoc finansową musiały wprowadzać ostre oszczędności, na żadne ustępstwa liczyć nie mogły.
Według nieoficjalnych źródeł możliwy kompromis mógłby wyglądać tak, że Niemcy uruchomią program inwestycji infrastrukturalnych, co oznacza, że nie będą miały nadwyżki budżetowej w przyszłym roku. Za to program może rozruszać ich gospodarkę, a w konsekwencji pozostałe w strefie euro. W zamian za to Francja i Włochy jednak poszukają w swoich budżetach dodatkowych oszczędności, choć nie będą one aż tak duże, by już w przyszłym roku zejść z deficytem poniżej 3 proc. Pytanie tylko, czy to wystarczy, aby uspokoić rynki finansowe.