Niezależność i konkrety – tyle mieliśmy zapamiętać z tego exposé. Ewa Kopacz zdała swój pierwszy poważny egzamin jako premier, bo wystarczyło jej 45 minut na sejmowej mównicy, by wybić się na niepodległość.
Donaldzie, ja tu rządzę – zwróciła się wczoraj do Donalda Tuska i tym zręcznym chwytem przecięła spekulacje, czy będzie marionetkowym premierem sterowanym z tylnego siedzenia. Po słabym starcie, jakim była prezentacja rządu na Politechnice Warszawskiej, wczoraj w Sejmie wystąpił polityk pewny siebie i z wielkimi ambicjami. – To, co planowano osiągnąć w trzy lata, ten rząd zrobi w 12 miesięcy – ogłosiła Kopacz i nakreśliła plan tak konkretny, że łatwo mogłaby się na nim przewrócić. Mogłaby, gdyby nie jeden szczegół – większość przedstawionych przez nią pomysłów już jest w realizacji.
Trzy kampanie (samorządowa, prezydencka i parlamentarna) w ciągu 12 miesięcy zmuszają do pewnych priorytetów. Pewnie dlatego premier zaprezentowała bardziej socjalną twarz. Ale to dobrze, bo trudno zanegować którąkolwiek z jej propozycji: więcej żłobków, dzienne domy opieki dla seniorów, bezpłatne porady prawne, urlopy rodzicielskie dla wszystkich rodziców i ochrona górnictwa. Dla przedsiębiorców – szybkie prace nad nową ordynacją podatkową, rekompensaty dla firm dotkniętych embargiem Rosji i więcej pieniędzy na kredyty inwestycyjne. Kopacz nie zapowiada rewolucji, ona nie będzie premierem reform, wzmożenia i szarpnięcia cuglami. W tym jednym przypomina Donalda Tuska, premiera od ciepłej wody w kranie. To przemyślany ruch, bo z tych konkretów może być rozliczana. Także w kampaniach.
Dawno nie słyszeliśmy premiera, który tak często w exposé używałby słowa „my”. To wielka zmiana, także dla Platformy, która choć Obywatelska w nazwie, dawno zagubiła ducha wspólnoty.