Przenosiny premiera do Brukseli to dla PO zarówno szansa, jak i zagrożenie
Utrata lidera może się okazać – paradoksalnie – olbrzymim atutem PO. Jedno z najważniejszych unijnych stanowisk dla lidera formacji może pomóc partii w odwróceniu niekorzystnego trendu w sondażach. Już po pierwszych reakcjach widać, że wybór Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej jest traktowany jako sukces. Lider opozycji trzymający kciuki za szefa rządu to nieczęsty obrazek.
Przygotowania na wypadek przenosin Tuska zaczęły się już w ubiegłym roku. Wówczas dokonano zmian w statucie PO i ustalono, że na wypadek rezygnacji szefa partii jego obowiązki przejmuje jego pierwszy zastępca. Także wybór Ewy Kopacz na to stanowisko (i Elżbiety Bieńkowskiej na wicepremiera) były interpretowane jako przetasowania na wypadek, gdyby premier miał się wybrać do Brukseli. Wówczas myślano jednak raczej o stanowisku szefa Komisji. Sprawę przekreślił ostatecznie pomysł wystawienia przez największe partie w eurowyborach lokomotyw wyborczych, które automatycznie miały się stać kandydatami na szefa KE. Zgłoszenie startu oznaczało konieczność dymisji z funkcji szefa rządu.
Temat wyjazdu Tuska do Brukseli wrócił poważnie na lipcowym szczycie UE. Wówczas było widać, że popierana przez Francję i Niemcy Włoszka Federica Mogherini ma coraz większe szanse na zostanie szefową unijnej dyplomacji. A ponieważ szefem Komisji będzie Luksemburczyk, szefem Parlamentu Europejskiego jest Niemiec, a Hiszpan jest prawdopodobnym szefem eurogrupy, stawało się coraz bardziej wyraźne, że kolejne stanowisko powinno przypaść komuś z naszej części kontynentu. Tu najmocniejszą kandydaturą był Tusk.
Już w lipcu Tusk od wielu premierów usłyszał słowa poparcia. Mówiła o tym Angela Merkel, wprost powiedział Viktor Orbán. Po szczycie podjęto decyzję, by zacząć ostrożne starania o nominację. Polska grała jednocześnie na Radosława Sikorskiego jako szefa unijnej dyplomacji i Tuska – przewodniczącego Rady Europejskiej. Tyle że o ile starania o Sikorskiego były głośne i prowadzone kanałami dyplomatycznymi, to w tych na rzecz Tuska uczestniczyło jedynie kilka osób.
Kluczowa była rozmowa z Davidem Cameronem na początku ubiegłego tygodnia. Wówczas okazało się, że Brytyjczycy przełamali dotychczasową niechęć wobec Polaka. Jednocześnie dotychczasowy szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy pytał szefów unijnych państw o ich typy. Z tych rozmów wynikało, że Tusk może mieć duże poparcie. Premier zadeklarował wówczas, że będzie kandydował tylko wówczas, gdy decyzja w jego sprawie będzie jednomyślna. Van Rompuy odbył jednak jeszcze jedną serię konsultacji telefonicznych, po których stało się jasne, że premier ma zwycięstwo w kieszeni. Gdy zaczęły się sobotnie obrady Rady Europejskiej, jej dotychczasowy szef poprosił Tuska, by poczekał, aż pozostali jej członkowie wypowiedzą się swobodnie na jego temat. Gdy po chwili Tusk wszedł na salę, dowiedział się, że został nowym „prezydentem Europy”.
Dla PO, której największym zmartwieniem było do tej pory nie przegrać z PiS, może być to szansa na odzyskanie inicjatywy. – Na razie obowiązuje strategia zero strat, czyli nie stracić stanu posiadania – mówi osoba związana z PO. Ostrożność jest wskazana, bo Platformie grozi wojna o schedę po premierze. Może się ona zacząć, gdyby do rządu trafiła Ewa Kopacz. Wówczas do obsadzenia będzie stanowisko marszałka Sejmu. Do rywalizacji o ten fotel może stanąć Cezary Grabarczyk, co nie będzie się podobało stronnictwu Grzegorza Schetyny.
Wciąż nie wiadomo też, czy premier pozostanie szefem PO. Traktat lizboński nie jest tu jednoznaczny. Na pewno Donald Tusk miałby trudności z łączeniem funkcji szefa partii z działalnością szefa Rady Europejskiej. Jednak gdyby zrezygnował z kierowania PO, mogłaby się zacząć presja na przeprowadzenie nowych wyborów na szefa partii. A to oznacza, że podczas wyborczego maratonu w tym i przyszłym roku PO byłaby narażona na ostrą rywalizację wewnętrzną, co odbiłoby się na jej notowaniach.
– Rozmawiałem z dużą częścią szefów regionów i nie było takich oczekiwań. Sytuacja jest stabilna. Rok temu były wybory w PO, rozstrzygnięcia zapadły zarówno w centrali partii, jak i regionach i nie ma powodu do przewartościowań – podkreśla Cezary Grabarczyk. To oznacza dwa wyjścia. W obu Tusk będzie rządził partią z tylnego siedzenia. Pierwsze, bardziej prawdopodobne, przewiduje, że nowy szef Rady Europejskiej pozostaje liderem PO, ale jego obowiązki na bieżąco wykonuje Kopacz. W drugim Tusk rezygnuje, a Kopacz formalnie przejmuje jego obowiązki do wyborów nowego szefa partii. A te będą odwlekane tak długo, by nie zaszkodzić wyborczym wynikom PO.
Po wyborze premiera pojawiły się także spekulacje, że PO – uskrzydlona sukcesem Tuska – zechce przyspieszyć wybory. Zdaniem jednego z koalicyjnych polityków możliwy jest wariant samorozwiązania Sejmu i przeprowadzenia wyborów parlamentarnych razem z pierwszą turą prezydenckich. – To dobry scenariusz dla PO, która zyska na popularności Komorowskiego. PiS albo się zgodzi na skrócenie kadencji Sejmu, albo zagłosuje przeciw. Żadna decyzja nie jest dla nich dobra – zauważa polityk. Na razie jednak ten scenariusz nie budzi entuzjazmu w PO. Czołowi politycy go nie przekreślają, ale zwracają uwagę, że byłby on niekorzystny dla ludowców. PSL nie ma na ogół dobrych wyników w wyborach prezydenckich, więc mogłoby być przeciwne takiemu rozwiązaniu.

201 tylu posłów ma obecnie Klub Parlamentarny PO

32 tylu posłów liczy obecnie Klub Parlamentarny PSL

307 tylu posłów musi zgodzić się na uchwałę o skróceniu kadencji Sejmu, by odbyły się przyspieszone wybory