Przed warszawskim sądem rejonowym rozpoczął się proces Sławomira Nowaka. Były minister transportu jest oskarżony o składanie niezgodnych z prawdą oświadczeń majątkowych. Chodzi o zatajenie zegarka o wartości ponad 20 tysięcy złotych. Posłowi grozi kara do pięciu lat więzienia.

Przepisy nakazują wpisywać do oświadczenia przedmioty warte co najmniej 10 tysięcy zł. Przed sądem zgodziło się zeznawać troje świadków - rodzice i żona byłego ministra.

On sam do winy się nie przyznaje i tłumaczy, że zegarek był prezentem od najbliższej rodziny, a on nie miał świadomości, iż tak osobista rzecz, jak zegarek, powinna się znaleźć w oświadczeniu. "Nie uważałem, że takie rzeczy jak zegarek czy komputer osobisty powinny być wpisywane do oświadczenia majątkowego" - mówił.

Sławomir Nowak przekonywał sąd, że nigdy nie chciał niczego ukrywać i zapewniał, iż przez całe życie kierował się uczciwością. Zdaniem byłego ministra, wierzą w to jego wyborcy z Pomorza. Sławomir Nowak mówił, że proces dotyczy tego, czy jest uczciwym człowiekiem. - Mam wrażenie, że sadzi się moje całe dorosłe życie - podsumował były minister.

Polityk do sądu przyjechał w towarzystwie rodziców i żony, którzy są świadkami w sprawie. Sąd na rozprawę przewidział cały dzień. Nowakowi za składanie oświadczeń majątkowych niezgodnych z prawdą grozi do trzech lat więzienia.

Śledztwo w tej sprawie wszczęto w maju zeszłego roku z zawiadomienia jednego z posłów opozycji, powołującego się na doniesienia "Wprost". Tygodnik pisał, że Nowak wymieniał się zegarkami z jednym z biznesmenów zarabiającym na kontraktach z państwowymi firmami.