Platformersi i ludowcy kontrolują wspólnie blisko 600 spółek skarbu państwa, przedsiębiorstw państwowych, agencji oraz państwowych jednostek budżetowych. Wśród spółek-łupów są największe tłuste koty z warszawskiego parkietu, takie jak PKN Orlen, PZU, KGHM czy PGNiG. Jak podaje Money.pl prezesi-rekordziści zarabiają po kilka milionów złotych rocznie. Do tego dochodzą stołki w administracji państwowej i samorządach. - Skala politycznych zmian w spółkach Skarbu Państwa pod rządami PO-PSL była porażająca - grzmią politycy opozycji.

- Klucz partyjny był używany do obsady stanowisk. Im wyższa pozycja w partii albo im wyżej postawiony mentor, tym lepsze stanowisko można było dostać - mówi Money.pl Marek Suski, poseł PiS zasiadający w komisji skarbu państwa. - Swego czasu zadałem pytanie Donaldowi Tuskowi: ile z tego tytułu pieniędzy wpływa na konto PO. Mimo jawności życia publicznego i finansów partii odpowiedzią było ukaranie mnie przez komisję etyki poselskiej za cytowanie instrukcji finansowej PO podpisanej przez Mirosława Drzewieckiego, który był wtedy skarbnikiem partii - dodaje.

70 procent dla Platformy, 30 dla PSL

Rząd nadzoruje obecnie 25 przedsiębiorstw państwowych, 236 jednoosobowych spółek skarbu państwa oraz 59 spółek z jego większościowym udziałem. Do tego dochodzi jeszcze blisko 500 spółek, w których państwo posiada co prawda mniejszościowe udziały, ale zachowało wpływ na obsadę części stanowisk.

Pod nadzorem Ministerstwa Rolnictwa pozostaje ponad 40 agencji, ośrodków doradczych i różnego rodzaju fundacji oraz instytucji. Do największych z nich z nich należą Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Agencja Rynku Rolnego, Agencja Nieruchomości Rolnych czy Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (KRUS).

10 procent miesięcznego wynagrodzenia

Instrukcja, zatwierdzona przez zarząd krajowy Platformy Obywatelskiej w 2007 roku, którą poseł Suski przekazał Money.pl, mówi, że członkowie PO, którzy sprawują funkcje publiczne, są zobowiązani do płacenia do 10 procent miesięcznego wynagrodzenia z tytułu zajmowanego stanowiska na konto partii.

- Jako członek Sejmowej Komisji Skarbu Państwa monitorowałem zmiany personalne w spółkach Skarbu Państwa i obsadzanie tych stanowisk przez działaczy Platformy Obywatelskiej bądź PSL. Odnotowywaliśmy tego typu zmiany i informowaliśmy o nich opinię publiczną. Skala politycznych zmian w spółkach Skarbu Państwa pod rządami PO-PSL była porażająca. Niestety, nie wzbudzało to zbyt wielkiego zainteresowania mediów, aż do wybuchu tzw. afery taśmowej PSL - mówi Dawid Jackiewicz, poseł PiS, wiceprzewodniczący Komisji Skarbu Państwa.

Paweł Olszewski, rzecznik klubu parlamentarnego PO pytany o to, ile osób należących do Platformy albo z nią powiązanych może obecnie piastować różne funkcje w zarządach i radach nadzorczych spółek skarbu państwa odpowiedział nam krótko: Nie mam zielonego pojęcia. Szczególnie jeśli chodzi o kluczowe miejsca, czyli zarządy spółek, to zawsze były postępowania konkursowe. Nie umiem ocenić ile osób jest w jakikolwiek sposób związana z Platformą - powiedział Olszewski.

Rządzący mają decydujący wpływ na obsadę blisko 8 tysięcy stołków

W sumie we wszystkich spółkach i instytucjach całkowicie kontrolowanych przez rząd lub takich, w których Skarb Państwa ma udziały, pracuje ponad 200 tysięcy ludzi. Z danych Ministerstwa Skarbu Państwa wynika, że tylko w zarządach i radach nadzorczych, rządzący mają decydujący wpływ na obsadę blisko 8 tysięcy stołków. Około 30 procent tych stanowisk - jak wynika z szacunków opozycji - obsadzili ludowcy, cała reszta to łupy PO.

Ludzie z Platformy lub przez nią popierani skolonizowali finanse i na przykład branżę górniczą. Ludowcy i osoby przez nich popierane, dominują przede wszystkim w spółkach i agencjach związanych z rolnictwem i z energetyką.

W takich instytucjach, jak Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa czy Agencja Nieruchomości Rolnych, PSL jest praktycznie monopolistą. Zarobki w tych instytucjach znacznie przewyższają średnią krajową i wahają się od blisko 4 tysięcy złotych brutto do blisko 8 tysięcy złotych.

To jednak tylko ułamek tego, co zgarniają kierujący największymi instytucjami. W zarządach i radach nadzorczych spółek z WIG20, kontrolowanych przez państwo, koalicjanci podzielili między siebie ponad 120 foteli. Pensje wahają się w nich od kilkudziesięciu tysięcy do ponad 6 mln złotych rocznie. Na przykład Alicja Kornasiewicz w 2011 roku, jako prezes Banku Pekao SA, zarobiła łącznie ponad 6,2 mln złotych. Kornasiewicz jeszcze w latach 90. była działaczką Unii Demokratycznej, a później Unii Wolności.

Z kolei Andrzej Klesyk, prezes zarządu PZU, w ubiegłym roku zarobił ponad 2,148 mln złotych. Nie sposób nie zaobserwować jego dobrych związków z Donaldem Tuskiem. Od blisko dwóch lat prezes Klesyk jest członkiem Rady Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów.

Kolejnym przykładem może być prezes KGHM Herbert Wirth, który zarobił w sumie 1,87 mln zł. Krytycy prezesa podkreślają, że swoją pozycję i niezatapialność na fotelu prezesa miedziowego giganta zawdzięcza poparciu Grzegorza Schetyny, niepodzielnie władającego dolnośląską Platformą, na której terenie znajduje się siedziba koncernu. Wreszcie prezes spółki, o której ostatnio było szczególnie głośno, czyli Jerzy Marciniak, szef Zakładów Azotowych w Tarnowie-Mościcach S.A. Zanim stanął na czele nawozowego potentata, był doradcą w gabinecie politycznym ministra skarbu Aleksandra Grada.

- Nie ma oczywiście pełnego katalogu nazwisk działaczy i osób powiązanych z partiami koalicyjnymi usadowionych w spółkach skarbu państwa i różnych agencjach państwowych, ale to są setki, a nawet tysiące nazwisk - twierdzi Marek Suski. Platforma próbuje oczywiście skrzętnie ukryć swoje wpływy.

Osoby zidentyfikowane przez posła Suskiego to działacze partyjni, radni samorządowi, członkowie rodzin. - Generalnie ta choroba, która teraz wykryto przy okazji Elewarru, można powiedzieć była bardzo zakaźna i dotyczyła PO w większym stopniu niż PSL, tyle że ludowcy jako koalicjant dostali mniej w ramach podziału kompetencji, przez co zagęszczenie ich działaczy w spółkach i agencjach było większe niż w przypadku ludzi związanych z PO - mówi.

Ludzie Schetyny i Grada odchodzą, a wprowadzani są ci powiązani z Bieleckim i Budzanowskim

- Teraz po zmianie ministra skarbu, gdy odszedł Aleksander Grad - następuje zmiana ekip. Ludzie Schetyny i Grada odchodzą, a wprowadzani są ci powiązani z Bieleckim i Budzanowskim, o którym mówi się, że jest człowiekiem Gowina - dodaje Suski. Według niego np. spółka Azoty Tarnów jest właśnie obsadzona przez ludzi poprzedniego ministra skarbu.

Car Aleksander

- O Gradzie mówią w Tarnowie, który jest jego zapleczem finansowym - car Aleksander - mówi. Polityk zwrócił się z interpelacją do ministra Budzanowskiego, żeby wymienił wszystkich członków Platformy i ich rodzin w spółkach skarbu państwa oraz od kiedy i gdzie są zatrudnieni. - Zobaczymy czy odpowie. W czasach SLD złożyłem podobne pytanie o przekazywanie pieniędzy na fundacje, to SLD dało informacje o fundacji żony Kwaśniewskiego. Wili się wili, ale dali. Zobaczymy, co odpowie PO, która zasłania się tajemnica handlową - dodaje.

Poseł relacjonuje też sytuację, która zdarzyła się na początku poprzedniej kadencji w spółce Ton Agro. - Nazwa spółki sugerowała związek z rolnictwem, więc objęli ją działacze PSL. Jednak kiedy okazało się, że spółka zarządza gruntami w Warszawie, PO odebrała ja koalicjantowi. Tam była bardzo zacięta walka - relacjonuje.

Ludzie do wyrzucenia

Suski mówi też o listach osób do wyrzucenia mianowanych za czasów PiS, które pojawiły się po przejęciu władzy przez PO. - Na innych listach byli swoi - do zatrudnienia. Takie listy przychodziły faksami, co wyszło przy okazji afery hazardowej, gdy za pomocą faksu zatrudniano się w spółkach skarbu państwa. Kuriozalne było to, że listy zawierały nazwisko i kwotę, ile ma zarabiać dana osoba. Nie było ważne gdzie, tylko minimum tyle i tyle tysięcy złotych - dodaje Suski.

Do konfitur w postaci stanowisk w spółkach, przedsiębiorstwach i rządowych agencjach trzeba dodać stanowiska w administracji państwowej i samorządowej. W sejmikach wojewódzkich radach miejskich czy gminnych, zarządach powiatów, najczęściej rządzą lokalne koalicje PO-PSL.

Według Głównego Urzędu Statystycznego w urzędach wojewódzkich, ministerstwach, służbie cywilnej oraz samorządach pracuje blisko 440 tys. ludzi. Samych resortów jest teraz 18. Trzy - rolnictwa, pracy i gospodarki - kontrolują ludzie Waldemara Pawlaka. Reszta to domena Platformy. Pracujący tam urzędnicy mogą liczyć na spore profity. Średnio zarabiają blisko 7 tysięcy złotych i jest ich ponad 15 tysięcy.

Do ministerstw dochodzi 16 rozbudowanych urzędów wojewódzkich, oczywiście kontrolowanych przez ludowców i PO. Pracuje tam ponad 10 tysięcy osób, zarabiając miesięcznie, średnio 4 tysiące złotych brutto.

PO i PSL współrządzą też we wszystkich 16 sejmikach samorządowych, przez co decydują o obsadzaniu kontrolowanych przez nie stanowisk oraz decydują o wydawaniu wielomiliardowych kwot. W samorządach pracuje blisko 256 tys. urzędników. Zarabiają średnio 3,6 tys. złotych brutto.

Do tego dochodzą kancelarie prawne, firmy doradcze i PR-owskie

To jeszcze nie wszystko. Spółki i agencje kontrolowane przez koalicję są oplecione przez różnego rodzaju kancelarie prawne, firmy doradcze i PR-owskie, które obsługują je często tylko dlatego, że mają powiązania z rządzącymi politykami.

Ustawa kominowa tylko na papierze. PO betonuje wpływy

Pazerność polityków miała hamować tak zwana ustawa kominowa. Obowiązujące przepisy ograniczają pensje prezesów firm, w których Skarb Państwa ma ponad 50 proc. udziałów, do sześciokrotnej średniej krajowej. Jednak te zapisy są często omijane. Na przykład prezesi spółek zasiadają w kilku radach nadzorczych spółek zależnych albo podpisuje się z nimi odrębne kontrakty.

- Od samego początku kiedy w 2008 roku Aleksander Grad jako nowy minister skarbu zapowiedział w świetle reflektorów i błysku fleszy wprowadzenie nowych, transparentnych i odpolitycznionych zasad doboru ludzi do rad nadzorczych i zarządów spółek Skarbu Państwa, przeczuwaliśmy że jest to tylko szumna akcja propagandowa. Grad zapowiedział, że dla zachowania przejrzystości tego procesu powoływane będą komisje konkursowe, których celem będzie obiektywny dobór kandydatów na te stanowiska - mówi Dawid Jackiewicz z PiS.

Jego zdaniem komisje były fasadowe, bo po pierwsze powoływał je sam minister, co nie dawało żadnej gwarancji, że będą apolityczne. Po drugie, zasiadali w nich zazwyczaj ludzie z gabinetu politycznego, asystenci, dyrektorzy departamentów w resorcie, czyli bardzo bliscy współpracownicy ministra. Jako koronny argument poseł PiS podaje to, że kiedy minister Grad dostawał tzw. krótką listę osób, które przeszły selekcję, to i tak ostatecznie samodzielnie podejmował decyzję o wyborze kandydata na dane stanowisko.

- Tak więc były to tak naprawdę kosmetyczne zmiany, a koniec końców i tak decydował minister na podstawie opinii wyrażonej przez jego politycznych współpracowników. Dzisiaj, kiedy na jaw wychodzą kolejne afery związane z politycznymi nominacjami do rad nadzorczych i zarządów spółek skarbu państwa, okazuje się jak wielką fikcją i propagandą był proces tzw. odpolityczniania spółek - podkreśla Jackiewicz.

Kolejna zasłona dymna

Przed rokiem pojawiła się kolejna koncepcja - ustawa o nadzorze właścicielskim, autorstwa Platformy a tak naprawdę Jana Krzysztofa Bieleckiego, która przewiduje powołanie komitetu nominacyjnego. - To kolejna zasłona dymna, bo po raz kolejny mówi się o odpolitycznieniu i transparentnym procesie wyboru ludzi na stanowiska, a w rzeczywistości proces wskazywania kandydatów na prestiżowe funkcje w spółkach Skarbu Państwa zostanie zarezerwowany dla środowiska politycznego związanego z Platformą Obywatelską. Komitet nominacyjny ma być bowiem powoływany przez premiera na okres 5 lat, czyli dłużej niż trwa kadencja Sejmu - mówi Jackiewicz.

- Jeśli ta ustawa przejdzie i premier w sposób uznaniowy powoła taki 10-osobowy komitet nominacyjny będziemy mieli do czynienia z sytuacją, w której ludzie z kręgów Platformy Obywatelskiej będą mieli wyłączność na podejmowanie decyzji personalnych w spółkach Skarbu Państwa - dotychczasowe polityczne decyzje zostaną zabetonowane na kilka lat po ewentualnej zmianie władzy. Jesteśmy przekonani, że jest to kolejna akcja propagandowa, której jedynym efektem będzie dalsze utrwalanie tej patologii która się dzieje teraz - przekonuje Jackiewicz.

Paweł Olszewski z PO odpowiedział, że pomysł by wprowadzić komitet nominacyjny, który będzie decydował o obsadzie stanowisk w państwowych spółkach jest pomysłem z poprzedniej kadencji. Na zarzuty opozycji wskazującej, że desygnowanie przez premiera członków komitetu nie uczyni go apolitycznym odparował: Absolutnie nie. Sam fakt powoływania danych osób nie jest równoznaczny z tym, że się upolitycznia. W projekcie były bardzo jasno i jednoznacznie określone kryteria doboru osób, które mogłyby w komitecie zasiadać. To mają być osoby o niezwykłych kwalifikacjach, dorobku zawodowym, osoby desygnowane przez uczelnie wyższe, więc kryteria doboru jednoznacznie wykluczają możliwość podejmowania decyzji o charakterze politycznym - podkreślił.

Rzecznik klubu PO nie zgadza się także z zarzutami opozycji dotyczącymi długości kadencji komitetu, która jest dłuższa niż kadencja parlamentarna. - Ideą tego komitetu jest to, żeby to było ciało całkowicie niepolityczne i żeby jego kadencja nie pokrywała się czasowo z kadencjami parlamentu. Zupełnie naturalne jest, żeby zapewnić apolityczność komitetu nie uzależnia się kadencji od wyborów o charakterze politycznym - tłumaczy Olszewski.

Źródło Money.pl