- Z telefonu zwierzchnika sił zbrojnych Polski wydzwoniono kilkanaście złotych i to jest niska szkodliwość społeczna. To nieprawdopodobne! Nie wiem kiedy odwołanie zostanie złożone, ale mam nadzieję, że natychmiast - tak informacje o korzystaniu z telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego tuż po katastrofie smoleńskiej skomentował na antenie TVP Info rzecznik PiS Adam Hofman.

O sprawie manipulowania przy telefonie Lecha Kaczyńskiego po katastrofie smoleńskiej napisał Nasz Dziennik. Zdaniem gazety aparat uruchamiano tuż po katastrofie - 10 kwietnia 2010 r. o g. 10.46 oraz dzień później o g. 12.40 i 16.20.

ABW ustaliła, że w grę wchodziło odsłuchiwanie nagrań poczty głosowej, zaś prokuratura wojskowa uznała, że można tu mówić jedynie o dzwonieniu na cudzy koszt (Kancelarii Prezydenta), a nie o wykradaniu informacji i przekazała sprawę cywilnym śledczym. Ostatecznie stwierdzono, że nie doszło do popełnienia przestępstwa - stwierdza "NDz".

- My wszyscy powinniśmy chcieć, by śledczy się tym ponownie zajęli. Nawet przy tych niskich standardach to, co się stało bardzo dziwi. Jeśli telefon prezydenta, zwierzchnika sił zbrojnych kraju, który jest członkiem NATO był - jak rozumiem przez Rosjan – używany, a prokuratura umarza postępowanie tłumacząc, że była niska szkodliwość społeczna, bo wydzwoniono tylko kilkanaście złotych – to jest śmiech przez łzy. To znaczy, że taki telefon nie jest odpowiednio chroniony, że nie bada się okoliczności, dlaczego tak szybko byli tam Rosjanie i złamali zabezpieczenie - oburzał się na antenie TVP Info rzecznik PiS.

Według Hofmana każdy prokurator po takiej decyzji powinien podać się do dymisji.

W podobnym tonie na swoim blogu wypowiedział się eurodeputowany PiS Janusz Wojciechowski. - Nie wierzę w aż taki poziom zidiocenia prokuratury, żeby włamanie do prezydenckiego telefonu uznać za znikomo szkodliwe. (...) Wiele prokuratorskich głupot znam, ale nie aż takich - napisał

- Przecież to może być ślad szpiegostwa na szkodę Rzeczypospolitej, to może być ślad zamachu, to może być ustalenie wywracające do góry kołami cała nasza niewiedzę na temat okoliczności katastrofy! Bo przecież nie grzebały w prezydenckim telefonie dzieci, krasnoludki, ani zbieracze grzybów w smoleńskim lesie. Chyba, że brzoza, nie tylko urwała skrzydło, ale i przy telefonie majstrowała swoimi gałązkami - komentował polityk.

- A może... a może o 10.46 czasu rosyjskiego samolot jeszcze leciał, a Prezydent Lech Kaczyński jeszcze żył i to on odsłuchiwał pocztę? Może katastrofa nastąpiła później, tak jak poczatkowo mówiono o 8.56 – w takim razie kto i po co sfałszował czas katastrofy w czarnych skrzynkach? - podsumował Janusz Wojciechowski.