Prezes Fundacji Batorego, politolog Aleksander Smolar o podłożu warszawskich zamieszek w Święto Niepodległości

"To konfrontacja, która miała swoją dynamikę. Hasła radykalnie prawicowe, rasistowskie, które zostały złagodzone w zeszłym roku, wywołały reakcję przede wszystkim młodzieży po stronie liberalno-lewicowej. To z kolei napędzało prawicową część sceny politycznej - publicystów, by okazywać solidarność w imię obrony, że tak powiem, wartości prawicowych.

Ten mechanizm wzajemnego napędzania się, który w tym roku osiągnął dodatkowy szczebel - poprzez zaangażowanie elementów z zagranicy - to zjawisko oczywiste, ale przypuszczam, że można by nad nim zapanować przy pomocy środków prawnych - przez odpowiednią separację, wyłapywanie cudzoziemców, którzy angażują się w te polskie spory itd.

Są jednak problemy głębsze i ciekawsze. Ten spór w jakimś sensie w tej zbarbaryzowanej formie reprezentuje spór fundamentalny, z którym mamy do czynienia od co najmniej dwudziestu lat - dotyczący wyboru drogi jaką poszła Polska.

Mamy tu wybór Unii Europejskiej - to wybór antynacjonalistyczny, wybór ograniczenia państwa narodowego, wraz z cedowaniem pewnych funkcji państwa narodowego na rzecz wspólnoty - to można powiedzieć wybór liberalno-lewicowy i części demokratycznej prawicy. Z drugiej strony mamy bardzo silnie zakorzeniony w polskiej historii i tradycji wybór na rzecz państwa narodowego, obrony przed zalewem obcości i utraty części suwerenności.

To konfrontacja, z którą mamy do czynienia we wszystkich krajach, które można by nazwać peryferyjnymi, które próbują dołączyć do metropolii rozwiniętego świata. W tych demokracjach tutaj przyjmuje ona postać uproszczoną, zredukowaną i cokolwiek karykaturalną - dodatkowo ideowo zamazywaną przez udział, zwłaszcza w tym patriotycznym pochodzie, elementów gangsterskich, kibolskich.

Jest jednak wymiar, który łączy Polskę z tym co dzieje się gdzie indziej i równocześnie radykalnie przeciwstawia te wydarzenia.

Z jednej strony to radykalizacja populizmu prawicowego, z tym że on interesująco przyjmuje odmienną formę, niż jeszcze do niedawna. Był antyislamski i antyimigracyjny. Teraz na północy Europy staje się coraz bardziej antygrecki i antywłoski, ponieważ północ nie chce płacić i wobec tego oskarża południe o lenistwo i utracjuszostwo. Ci na południu oskarżają północ o kolonizację, o imperialne tendecje, o narzucanie siłą środków ograniczających wybór wewnętrzny.

Z drugiej strony mamy Ruch Oburzonych - lewicowy ruch w imię sprawiedliwości społecznej

Mamy więc podział ze względu na problemy ekonomiczne i finansowe. U nas ten element nie występuje. Główny konflikt, który my obserwujemy, największy konflikt publiczny, dotyczy sfery polityki wartości i tożsamości - sposobu obchodzenia 11 listopada, definicji narodu i patriotyzmu.

Kryzys, o którym władze zaczynają mówić i do którego zaczynają przygotowywać społeczeństwo, zapowiedź niewątpliwych reform, od których ten rząd odżegnywał się parę lat - społeczeństwo ciągle nie jest tego świadome. Sytuacja w Polsce jest relatywnie dobra, ludzie nie mają takich reakcji, jakie zazwyczaj w kryzysie występują, bo Polacy wydają dużo i nie widać ograniczeń - wobec tego w centrum uwagi nie są problemy, które dzielą, organizują debatę publiczną i konfrontacje uliczne gdzie indziej. Pod tym względem Polska jest krajem dość wyjątkowym.

W Polsce dwuplemiennej mobilizują się ludzie należący do tego samego plemienia

Ten wybór prawicowy w Polsce nie jest bardzo silny. On mobilizuje z roku na rok więcej ludzi, ale myślę, że nie ze względu na popularność nawet idei - w Polsce dwuplemiennej mobilizują się ludzie należący do tego samego plemienia, (...) to mobilizacja części prawicy przeciwko temu, co postrzegają jako zagrożenie lewicowe. Moim zdaniem to nie świadczy o jakimś wzroście prawicy, pokazały to wybory.

Mobilizowanie się stosunkowo wąskich aktywistycznych grup jest oderwanym zjawiskiem od wyboru Polaków w skali całego społeczeństwa, ale gdy mówimy o ewentualnym powtarzaniu się tego typu manifestacji, wzrostu brutalizacji, elementach przemocy - tego nie można wykluczyć.

Moim zdaniem tu jest istotna rola państwa, przy pewnej samokontroli elementów najbardziej umiarkowanych i oficjalnych z dwóch stron tej politycznej i ideowej barykady - że niezależnie od ich poglądów, to jest niebezpieczne także dla nich. Wzrost przemocy np. prawicowej może mieć wpływ na spadek wpływów prawicy, bo duża część społeczeństwa, która pragnie spokoju i bezpieczeństwa, będzie się tego obawiała. Podobnie na lewicy.

Natychmiastowa reakcja prezydenta i premiera dobrze świadczą o świadomości takiego niebezpieczeństwa: że będzie próba zapobiegania temu zarówno na poziomie prawnym, jak i służb porządkowych. Wydaje mi się, że nad tym można zapanować. Ważne, by politycy tego nie eksploatowali i nie podhajcowywali i żeby państwo uczyło się radzenia sobie w takich sytuacjach.

Nie sądzę, by w Polsce były głębokie pokłady agresji i niechęci, które mogą poszerzać to zjawisko. Mogą w obu ruchach pojawić się natomiast silne wątki związane z sytuacją gospodarczą i społeczną w związku z bardzo niestety możliwym pogorszeniem się koniunktury - wzrostem bezrobocia, pewnym poczuciem niesprawiedliwości. To może doprowadzić do pojawienia się nowych zjawisk ulicznych tego typu - konfrontacji i przemocy na ulicach".