Scenograf Allan Starski w oscarowym wyścigu kibicuje "Incepcji". Fim Christophera Nolana zachwycił go swoją wielowymiarowością, jednak - zdaniem rozmówcy PAP - film w walce o Oscara startuje z gorszej pozycji, bo premierę miał w pierwszej połowie roku.

Czy ogląda pan i głosuje na tegorocznych kandydatów do Oscara?

Allan Starski: Tak, z dużą przyjemnością. A ponieważ jestem członkiem Akademii obejrzenie ich to także rodzaj obowiązku. Wszystkie filmy dostaję na płytach i oglądam. Ale nie zdradzę, jak głosowałem.

Co w takim razie zachwyciło pana w minionym roku?

A.S.: Olbrzymie wrażenie zrobiła na mnie "Incepcja". Ten film zasługuje na to, żeby członkowie Akademii go dostrzegli, niestety zdarza się - i tego się boję - że filmy, które pokazywane są w pierwszej połowie roku, są mniej zauważalne niż te, które trafiają do kin później. Przepadają w tej całej gorączce oscarowej. "Incepcja" startuje więc troszeczkę z gorszej pozycji. Uważam, że to fantastyczny film.

Dlaczego?

A.S.: Dla mnie zawsze szalenie istotna jest strona wizualna filmu. Lubię filmy, które zaskakują mnie nowym obrazem i pokazują coś, czego wcześniej nie widziałem, a tak jest w przypadku "Incepcji". Zafascynowała mnie wielowarstwowość tego snu. Gdy szedłem do kina, wszyscy mówili, że się pogubię, ale według mnie jest to ciekawie i przede wszystkim czytelnie pokazane. Wspaniałe jest to, że każda z tych warstw ma inny rytm czasu i im głębiej się wchodzi w te sny - tym bardziej ten czas się rozciąga. Dzięki świetnemu montażowi zabawa była fascynująca.

Których jeszcze scenografów może pan pochwalić?

A.S.: Bardzo podoba mi się też scenografia do "Jak zostać królem". W zasadzie jest klasyczna, ale ma bardzo dużo fajnych scenograficznych rozwiązań. Mieszkanie nauczyciela, który uczy króla, jak się nie jąkać, świetnie podkreśla klimat epoki. Czuję się wręcz rozdarty między "Incepcję" a "Jak zostać królem".

W filmach takich jak "Incepcja" czy trójwymiarowa "Alicja w Krainie Czarów" duże znaczenie ogrywają efekty generowane komputerowo. Co na to scenograf?

A.S.: Przede wszystkim trzeba się tego nie bać. Kiedyś troszeczkę umniejszałem znaczenie 3D i mówiłem, że jest to jeszcze jedno narzędzie pracy scenografa. Jeśli się wie, gdzie i jak chce się tego użyć, to jest to jedynie kolejny element układanki i nie należy się go obawiać. Natomiast w tej chwili patrzę na obraz tworzony komputerowo jak na kreację artystyczną. Jeśli się 3D polubi i zrozumie, jak używać, to pewne pomysły stają się bogatsze.

Kiedyś, jeśli budowałem jakąś dekorację, to obraz tworzony komputerowo był tylko jej uzupełnieniem. Tak jak chociażby w filmie "Olivier Twist". Było wiadomo, że katedry św. Pawła w Londynie raczej nie zbuduję, więc jej kopułę widoczną w perspektywie zbudowanej dekoracji dorysowaliśmy w 3D. Ale "Incepcja", tak samo jak wcześniej "Avatar", pokazały, że to może stać się bodźcem do robienia filmów jeszcze bardziej spektakularnych i pokazujących zupełnie nowe przestrzenie. Ale tak jak z każdym środkiem artystycznym - trzeba obrazu komputerowego używać mądrze. Za fantastyczne wykorzystanie tej techniki uważam film "Dziwne przypadki Benjamina Buttona", w którym pokazane jest, jak bohater przeobraża się ze staruszka w noworodka. Zadałem sobie nawet trud, żeby dokładnie przyjrzeć się, jak zostało to zrobione. Muszę przyznać, że specjaliści od 3D wykonali imponującą pracę.

Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla scenografa?

A.S.: Nawet jeśli powstały dwa czy trzy filmy, w których aktorzy grali otoczeni greenscreenami i właściwie nie było tam scenografii, to na koniec to, co powstanie, ktoś o zdolnościach artystycznych i dobrej wyobraźni musiał wymyślić i narysować. Scenograf też najpierw rysuje i projektuje dekoracje, a później zastanawia się, w jaki sposób zostanie to zbudowane. Musi powstać pomysł przestrzeni, w której porusza się aktor, a pomysł tej przestrzeni to w dużej mierze rola scenografa.

Czyli póki nie ma sztucznej inteligencji, to komputery nie pozbawią scenografów pracy?

A.S.: Myślę, że nie. Ale może się zdarzyć, że część scenografów zostanie kreatorami wirtualnej scenografii. Ale kino klasyczne dobrze się trzyma i myślę, że będzie tak jeszcze przez wiele lat. Zmienia się rodzaj zapisu. Coraz więcej filmów jest - po pierwsze - rejestrowana na nośnikach elektronicznych, a - po drugie - też są odtwarzane z nośników elektronicznych. Ale dla widza nie ma to - moim zdaniem - aż takiego znaczenia. To, co jest ważne dla widza, to fakt, czy film, który ogląda, jest poruszający i ciekawy w warstwie wizualnej. Podobnie z obrazem stworzonym komputerowo - inteligentny widz pomyśli, że tego nie dało się zbudować naprawdę, więc widocznie twórcy skorzystali z jakiejś technologii.

Panu zdarzyła się sytuacja odwrotna. Prawdziwa scenografia uznana została za wytwór komputerowy...

A.S.: To jeden z milszych dla mnie komplementów. Istvan Szabo pomyślał, że ruiny Warszawy, które zbudowałem do "Pianisty" zostały całkowicie wygenerowane komputerowo. To tylko może mnie cieszyć. Ale tak zawsze bywało. Gdy wiele lat temu robiłem scenografię do "Smugi Cienia" Andrzeja Wajdy, to zbudowałem wnętrze XIX-wiecznego żaglowca w studio, a później jury Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni (wtedy jeszcze odbywał się w Gdańsku) pomyślało - cóż scenograf kręcił w prawdziwym wnętrzu historycznego żaglowca. Ta ocena umniejszała moją rolę w tym filmie. Ale zawsze, kiedy udaje się przekonać widza, że to, co widzi, jest prawdą, to mamy do czynienia z sukcesem scenografa. Obraz filmowy zawsze stara się przekonać widza, że uczestniczy w spektaklu pokazującym realny świat. Nawet jeśli ten świat jest science fiction, to też musi wyglądać realistycznie.

Czy łatwiej zbudować przestrzeń historyczną czy futurystyczną?

A.S.: Zawsze bardziej kusząca jest sytuacja, kiedy scenograf ma większe pole do popisu albo większą możliwość kreacji, czyli tworzy nieistniejący jeszcze świat. Ale z drugiej strony mądre interpretowanie historycznego filmu jest też szalenie fascynujące. Nie mogę też powiedzieć, żebym był specjalistą od filmów futurystycznych. Ten, który zrobiłem ("Fear of Flying") sprawił mi olbrzymią frajdę. Natomiast robiąc filmy historyczne, staram się zrobić je w taki sposób, żeby moja interpretacja epoki była dosyć czytelna. Żeby wydobyć z tego okresu to, co jest ważne dla filmu i jego dramaturgii. Każdy okres historyczny daje wystarczające pole do popisu. Myślę, że jedynym hamulcem czy ograniczeniem dla scenografa jest rzecz bardzo przyziemna - budżet filmu. Jeśli są wystarczające środki, żeby móc zrealizować marzenia reżysera i swoje pomysły, to wtedy każdy film jest ciekawym doświadczeniem.

Czy tańszą alternatywą nie są wtedy naturalne krajobrazy?

A.S.: Może, ale w filmie historycznym nie jest to wcale takie proste. Wydaje się, że jeśli wychodzimy w plener i nie ma w nim współczesnych elementów, to pozostaje krajobraz. Tymczasem podczas pracy nad "Olivierem Twistem" znalazłem przepiękne krajobrazy, bardzo podobne do tych angielskich, ale zlokalizowane w Czechach i największy problem miałem z żywopłotami, które dzielą angielskie pola, a które trzeba było odtworzyć i pokazać. Więc nie do końca jest tak, że krajobraz jest łatwy do interpretowania.

Jakie miejsce wywarło na panu największe wrażenie?

A.S.: Jeśli jeżdżę w poszukiwaniu krajobrazu do filmu, to wtedy staram się swoje podróże podporządkować konkretnemu filmowi. Wspaniałe są krajobrazy Walii. Zafascynowały mnie te tak zwane "wichrowe wzgórza" z ciągle istniejącymi farmami i zamczyskami porozrzucanymi w fantastycznym krajobrazie. Bardziej niż samym krajobrazem zachwycam się architekturą. Mam scenograficzne skrzywienie i jeśli wchodzę do domu, zamku czy pałacu, w którym widzę ciągle te same okna czy podłogę co 250 lat temu, to wprowadza mnie to w ekscytację. Mogę wtedy zobaczyć, jak rzemiosło wyglądało 200-300 lat temu. Robię rysunki i zdjęcia, a potem często w tych miejscach, które mnie tak zafascynowały, robię film. Gdy wchodzę do jakiegoś domu, to proszę właściciela, żeby pokazał mi piwnicę lub strych. To są miejsca, które najdłużej bronią się przed modernizacją. Szukam też starych mebli i rekwizytów. Patrzę, jakie książki się uchowały. To są ciekawe rzeczy, które pomagają w odkryciu historii danego miejsca. Ostatnio byłem w Paryżu, wyjrzałem przez okno hotelu i zobaczyłem naprzeciwko dach z kamiennym kominem, na którym wykuta była data 1780 rok. Pomyślałem: "no proszę, ten komin stoi tak długo i nikt go do tej pory ani nie przeremontował, ani nie rozwalił...

...ani nie nakręcił. A nad czym pan obecnie pracuje, bo chyba na brak propozycji pan nie narzeka?

A.S.: Nie do końca tak jest. Teraz w Polsce - nad czym boleję - jest coraz mniej filmów kreacyjnych, wysokobudżetowych, więc dla scenografa, który ma jeszcze ambicję coś zbudować, stworzyć dekoracje czy mieć w filmie możliwość realizacji własnych pomysłów, sytuacja nie jest łatwa. W tej chwili przygotowuję się do dwóch filmów historycznych. To duże produkcje. Mam szansę zbudować dla potrzeb filmu duży, XIX-wieczny żaglowiec. Byłaby to dla mnie jeszcze jedna, nowa przygoda filmowa.

Allan Starski (ur. 1943) jest autorem scenografii do wielu filmów Andrzeja Wajdy (m.in. "Człowiek z marmuru", "Danton", "Pan Tadeusz") i Romana Polańskiego ("Pianista", "Olivier Twist"). W 1993 roku wraz ze scenografką Ewą Braun został laureatem Oscara za scenografię do filmu "Lista Schindlera" Stevena Spielberga.