Pensje dla małżonków dyplomatów za pełnienie funkcji reprezentacyjnych to nie przywilej, a usankcjonowanie istniejącego stanu rzeczy z korzyścią dla żon i mężów ambasadorów, którzy dzięki temu będą mieli opłacane składki emerytalne - uważa Elżbieta Radziszewska.

Pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania jest bardzo zadowolona z decyzji Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w myśl której małżonkowie dyplomatów mogą być zatrudniani w ambasadach i otrzymywać wynagrodzenie za pełnienie funkcji reprezentacyjnych.

"Osoby, które wyjeżdżają ze współmałżonkiem na placówkę mają kilkuletnią przerwę w pracy zawodowej, a jednocześnie zajmują się wieloma istotnymi sprawami, biorą udział w rozmowach i spotkaniach dyplomatycznych itp. Usankcjonowanie tego i płacenie im za to pensji nie jest przywilejem, bo oni tam pracują" - powiedziała PAP Radziszewska w niedzielę.

"To, czym zajmują się żony i mężowie dyplomatów to jest praca"

Jak wyjaśniła, do tej pory dyplomaci dostawali tzw. zasiłek na niepracującego małżonka, ponieważ po wyjeździe na placówkę żony i mężowie ambasadorów nie mogą podjąć pracy zawodowej. Radziszewska podkreśliła, że dzięki temu, że będą dostawać wynagrodzenie za pełnienie funkcji reprezentacyjnych - czyli to, co i tak robią obecnie - znajdą się w korzystniejszej sytuacji, ponieważ będą mieli opłaconą składkę na ubezpieczenie i czas spędzony na placówce wliczał im się będzie do emerytury.

"To, czym zajmują się żony i mężowie dyplomatów to jest praca. Decyzja ministra Sikorskiego to krok w dobrą stronę, bardzo się z tego cieszę i popieram" - podkreśliła Radziszewska.

W polskiej dyplomacji szefowie placówek otrzymują dodatki na małżonkę lub małżonka w wysokości 22 proc. wynagrodzenia ambasadora. MSZ zdecydował, że małżonkowie szefów placówek mogą ubiegać się o zatrudnienie na pół etatu w ambasadach jako referenci ds. organizacyjno-protokolarnych.