Przez nasz kraj przetaczają się wojny i rewolucje, zmieniają ustroje, a podział na Polskę A i B ma się dobrze. Ale wybory prezydenckie pokazały, że na tej mapie pojawiają się ogniska zmiany. I za parędziesiąt lat rozniosą ten podział w puch.
Polska pęka wzdłuż linii Wisły. Na wschód od niej królują poglądy konserwatywno-socjalne i zaczyna się kraina Kaczyńskiego. Na zachód liberalne, tu zwycięża Komorowski. Na razie. Bo społeczeństwo to żywa tkanka, która – choć powoli, niezauważalnie ciągle się zmienia. – Ludzie migrują z jednego końca kraju na drugi, poszczególne regiony bogacą się albo biednieją. Te procesy mogą wyborczą mapę Polski całkiem przemieszać – mówi socjolog profesor Włodzimierz Pańków.

Pociąg do cywilizacji

Podlasie to tradycyjnie bastion poglądów konserwatywnych. Jeszcze w poprzednich wyborach prezydenckich Lech Kaczyński zdobył tam 63 proc. głosów. W niedzielę znowu bezapelacyjnie wygrał tutaj kandydat PiS, uzyskując ponad 57 proc. poparcia. Jednak nie w całym regionie wyniki były tak oczywiste, bo w samym Białymstoku zwycięzcą (52 proc.) jest Bronisław Komorowski.
To tylko jeden z przykładów zmian, jakie zachodzą na mapie preferencji wyborczych Polaków. – Powoli, ale wyraźnie widać, jak pojedyncze powiaty czy miasta zaczynają zmieniać swój polityczny profil – tłumaczy Pańków.
I tu Białystok jest idealnym przykładem. Wraz z bogaceniem się miasta, napływem studentów, rozwojem przedsiębiorczości zwiększa się w nim liczba elektoratu liberalnego. Wystarczy porównać: jeszcze pięć lat temu poparcie dla Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska w samym mieście rozkładało się niemalże idealnie po połowie. Teraz zwyciężył liberał.
Politolodzy i socjolodzy mówiąc o politycznych podziałach Polski, od lat odwołują się do mapy zagęszczenia sieci kolejowej. A historycy wciąż powołują się na granice dawnych zaborów. – I wszyscy mają rację – mówi Andrzej Olszewski, prezes TNS OBOP. – Kiedyś rozwój sieci kolejowej odzwierciedlał rozwój gospodarczy. A ten odpowiada w znacznej części za poglądy polityczne – dodaje Olszewski.
I tak: Wielkopolska, Pomorze, czyli dawny zabór pruski, są gęsto pokryte kolejami. Mazowsze, Podlasie, Mazury, czyli Kongresówka – wciąż szczątkowo. Trochę lepiej jest w Małopolsce i na Podkarpaciu – w starej Galicji.



– Podział wyborczy Polski bierze się z podziału ekonomicznego. Centrum i zachód tradycyjnie były bardziej uprzemysłowione, zaawansowane ekonomicznie, a co za tym idzie, także edukacyjnie i urbanistycznie – potwierdza politolog profesor Kazimierz Kik.
Ale nie sam banalny podział na Polskę bogatą i Polskę biedną tłumaczy taką sytuację. – Przecież Małopolska w żadnym wypadku nie jest zacofana, a jednak od lat wygrywa tam prawica. To kwestia galicyjskiej tradycji – podkreśla Kik. Generalnie – zawiniły rozbiory.
Poszczególne regiony Polski rozwijały się osobno tak długo i w tak ważnym dla tworzenia się poglądów politycznych okresie, że choć od końca rozbiorów mija blisko wiek, to wciąż te podziały nie tylko istnieją, ale determinują poglądy i styl życia ludzi. – Cały XIX wiek to był moment powstawania poczucia wspólnoty narodowościowej. U nas rozwinęło się kilka różnych. Na wschodzie jest taka bardziej romantyczno-kontestatorska. Na zachodzie pozytywistyczna – tłumaczy Pańków. I to lokalne poczucie wspólnoty poglądów na życie, gospodarkę, rolę państwa przetrwało aż do dziś. – Kolejny przykład: coraz bogatsze i mimo to nadal konserwatywne Podkarpacie. To taka nasza polska Bawaria – dodaje Pańków.
Polska A i Polska B to nie tylko podział na wschód i zachód, ale także na Polskę miejską i Polskę prowincjonalną. Doskonale widać to, gdy popatrzymy na mapę preferencji. We wschodnim morzu poparcia dla Kaczyńskiego wyłaniają się samotne wyspy Komorowskiego: Warszawa, Kielce, Łódź czy Kraków.
Jedynym miastem, w którym udało się wygrać Kaczyńskiemu, jest Lublin – i to tylko o włos, stosunkiem 50,25 proc. do 49,75. Kaczyńskiemu zaś jeden z lepszych wyników (54 proc.) udało się zdobyć w wiejskiej gminie Sierakowice w Pomorskiem, choć to kandydat PO w całym województwie miał zdecydowanie lepszy wynik. Tu znowu wytłumaczenie ma podłoże społeczne. Na wsiach silniejsze są więzy religijne i rodzinne.
Większe wpływy ma też tam Kościół katolicki: mieszkańcy częściej są praktykujący i, w przeciwieństwie do miast, nie są anonimowi. Silna jest kontrola rodzinna, sąsiedzka, parafialna. Tam trudno wychylić się z odmiennymi poglądami i zagłosować wbrew wspólnocie.

Zabójcza emigracja

Podział na Polskę A i B utrwaliły jeszcze dodatkowo przesiedlenia po drugiej wojnie światowej. Np. na zachód trafili Kresowiacy. Choć tradycyjnie konserwatywni, to wyrwani z naturalnego środowiska przeszli szybką metamorfozę.
Zaczęli emigrować za pracą na Zachód, otworzyli się na inne poglądy. – Proszę pamiętać, że dziś wciąż z Wrocławia (zwanego polskim Lwowem) jest bliżej do Berlina niż do Warszawy – tłumaczy Olszewski z TNS OBOP.
Politolog dr Wojciech Jabłoński tłumaczy, że to z tego właśnie powodu mieszkańcy Wielkopolski czy Dolnego Śląska głosują tak masowo na partie proeuropejskie, a jako taka postrzegana jest Platforma Obywatelska.
Tymczasem po drugiej wojnie światowej takie województwa, jak świętokrzyskie czy podkarpackie, pozostały pod względem demograficznym nienaruszone. – Ludzie są mało mobilni, nie porównują się do sąsiadów zza granicy, dlatego tam wygrywa konserwatyzm lub ultrakonserwatyzm – dodaje Jabłoński.
– Hasła z kampanii, że jest jedna Polska, że nie ma Polski A i B, można między bajki włożyć – konkluduje Jabłoński. – Zlikwidowanie podziału? To jest robota na pokolenia – potwierdza profesor Kik. Eksperci są pewni: to, że jeden czy drugi polityk pojawi się na wiecu w regionie niechętnym jego opcji, nie ma szans przełożyć się na wyniki wyborów. Zmiana tych ugruntowanych podziałów będzie pochodną zmian gospodarczych, i to zmian, które mogą zająć jeszcze lata. W Stanach Zjednoczonych podział na liberalną Północ i konserwatywne Południe zakończył się dopiero pod koniec XX wieku. Dziś liberalne są nowoczesne, pełne emigrantów wybrzeża, a konserwatywne jest centrum USA. Tam tak wyraźne zmiany polityczne zajęły pół wieku. U nas może to trwać o wiele dłużej.