Zmorą polskiej polityki są partie, które jak tygrysy ludojady zasmakowały w tkance państwa - przekonywał w sobotę w Krakowie kandydat na prezydenta PD i SdPl prof. Tomasz Nałęcz.

Prof. Nałęcz był gościem "śniadania politycznego", zorganizowanego przez szefową Partii Demokratycznej, Brygidę Kuźniak.

Nałęcz zapowiedział, że chciałby, aby jego kampania wyborcza była przestrogą przed coraz większym zawłaszczeniem Polski przez partie polityczne. "Trzeba w tej kampanii uwrażliwiać Polaków na coraz większe niebezpieczeństwo, jakie im grozi ze strony coraz bardziej zachłannych i żarłocznych partii politycznych" - wyjaśnił.

"Nie ma demokracji bez partii politycznych, tak jak nie ma pięknej puszczy tropikalnej bez tygrysów. Ale przekleństwem takiej puszczy są tygrysy ludojady, które zasmakowały w ludzkim mięsie. Moim zdaniem nasze wielkie partie polityczne coraz bardziej są tygrysami, które nie tyle zasmakowały w ludzkim mięsie, co w państwowym mięsie; partie coraz bardziej brutalnie zawłaszczają państwo" - podkreślił Nałęcz.

"Nawet obrażony na cały świat minister RP nie może mówić o kraju, który mu ofiarował najwięcej co może, czyli godność ministra, że to dziki kraj"

Według niego, najlepszym przykładem tego jest afera hazardowa, z której przebija "bezczelne przekonanie kilku ludzi z najwyższego piętra władzy, że można w interesie indywidualnym zrobić wszystko, i że nie ma granicy między prywatnym interesem i aktywnością publiczną".

Oceniając wypowiedź Mirosława Drzewieckiego dla TVN24, w której b. minister sportu stwierdził m.in., iż jest "dowodem na to, że Polska jest w dalszym ciągu dzikim krajem", Nałęcz powiedział: "To było niedopuszczalne zachowanie. Nawet obrażony na cały świat minister RP nie może mówić o kraju, który mu ofiarował najwięcej co może, czyli godność ministra, że to dziki kraj".

Nałęcz ocenił, że gdyby Drzewiecki był ministrem w USA i tamtejsze media ujawniłyby choć jedną dziesiątą niedopuszczalnych związków ministra z biznesem, to "nie starczyłoby mu mysiej dziury, żeby się schować". "Moim zdaniem, pan Drzewiecki strzelił sobie tym wywiadem w podbrzusze, a Platformie - w stopę" - uznał polityk. Według Nałęcza, Drzewiecki "niczego z tego nie zrozumiał, on się czuje ofiarą".

"Trzeba w tej kampanii na głowie stanąć, żeby nie dopuścić do wyboru prezydenta z PiS"

Jako kolejny przykład zachłanności, Nałęcz wymienił "bezczelne zawłaszczenie mediów publicznych przez dwie partie, które jeszcze udają, że się nic nie stało". "Chodzi o zawłaszczenie mediów przez PiS i SLD" - dodał.

W opinii Nałęcza, kampania prezydencka, w której startuje, "jest ważna, niezależnie od efektów" i wyniku, bo jest szansą wyartykułowania zagrożeń dla społeczeństwa i państwa ze strony partii politycznych.

"Trzeba w tej kampanii na głowie stanąć, żeby nie dopuścić do wyboru prezydenta z PiS. To nam, całe szczęście, mało grozi, ale chyba Pan Bóg jest i po naszej stronie, bo wszystkie możliwe głupstwa ta formacja czyni" - powiedział kandydat PD i SdPl.



"Pewnym niebezpieczeństwem jest też prezydent z Platformy"

"Pewnym niebezpieczeństwem jest też prezydent z Platformy" - ocenił Nałęcz, choć jak podkreślił: "zagrożenie to PiS, Platforma to rywal, jak w pojedynku rycerskim".

Nałęcz zasugerował, że gdyby przyszło mu rozstrzygać, kto lepiej rokuje jako przyszły prezydent, to bliżej mu do Bronisława Komorowskiego niż Radosława Sikorskiego. "Pana Sikorskiego mało znam. Bronisław Komorowski to osoba, przy całej konkurencyjności mojej z nim w polityce, której wyjeżdżając na wakacje można oddać nie tylko psa na przechowanie, ale także upoważnienie do dysponowania kontem i na pewno ani jedna złotówka nie zostanie sprzeniewierzona" - stwierdził.

"Nie chciałbym kandydata, który najpierw powie, potem pomyśli; który na przykład byłby ministrem spraw zagranicznych, a potem psy wieszał na prezydencie, z którym na co dzień powinien współpracować, niezależnie jaki to jest prezydent" - dodał.