Słuchać się tego, proszę państwa, nie da. Intelektualna waga owych argumentów jest ujemna, rozumowanie nie dość, że samo w sobie błędne, to jeszcze na błędnych założeniach oparte, a więc przeklęte zanim się w ogóle rozpoczęło; ich siła wyłącznie retoryczna, ich celem nie przekonanie, ale wywołanie emocji, a przede wszystkim wysłanie sygnału swojej własnej grupie, że się z nimi argumentujący zgadza, że ich, tylko ich popiera, że oni są jego ziomkami po wsze czasy, a cała reszta jest zła i głupia.
Magazyn okładka 22 września / Dziennik Gazeta Prawna
O jakich argumentach mówię? No przecież, że pewnie o tych płynących z prawej strony sceny politycznej, krystalizujących się z ciężkich oparów jej nacjonalistyczno-maryjno-wyklętego skrzydła. To oni są przecież autorami intelektualnych konstrukcji w stylu „Dopiero wypisując się z Unii Europejskiej, pokażemy, że naprawdę jesteśmy w Europie”. Albo „Media finansowane przez Niemców dążą do zniszczenia Polski, chyba że akurat pracuje w nich ktoś o nazwisku Karnowski, wtedy nie”. Inne kwiatki, które należy natychmiast umieścić w podręczniku do logiki w rozdziale pod tytułem „Chłopie/kobito, no co ty?!”: „Stopniowy rozpad komisji smoleńskiej i jej wymowna cisza są żywym świadectwem tego, że jesteśmy coraz bliżej Prawdy”, „Wpuszczenie kilku tysięcy uchodźców syryjskich spowoduje całkowity rozkład polskiej tożsamości narodowej, która jest tak silna, że przetrwa wszystko”, a także, w tym samym duchu, „Kobieta powinna przede wszystkim rodzić dzieci; nie możemy więc przyjąć ludzi z zacofanej kultury, gdzie kobietom narzucane są tradycyjne role”.
Owszem, daleka prawa strona jest kopalnią takich cudów logiki, które nie są wcale argumentami, tylko rytualnym mieleniem ozorem dla zamarkowania uzasadnień dla własnego poglądu, porwania tłumu i uspójnienia własnej grupy interesu. Tak wam (słusznie) z oburzeniem powie każdy szanujący się progresywny liberał i demokrata.
Także i ja, jako szanujący się progresywny liberał i demokrata, chciałabym się przyłączyć do tego chóru potępienia prawicowej głupoty i nielogiczności. O niczym innym w istocie nie marzę, jak tylko o tym, by śmiać się pustym śmiechem z palcem wycelowanym w „Gazetę Polską”. Tak właśnie wyglądają moje wyśnione wakacje, ale jakoś nie mogę się na nie z czystym sumieniem udać, bo jeśli miałabym organizować ten seans intelektualnej pogardy w stylu mniej lub bardziej fair play, to musiałabym wziąć ze sobą pod namiot też jakiś jeden z drugim „Newsweek” czy inne medium z założenia przeznaczone progresywnym liberałom i demokratom. Moi ziomkowie polityczni też z uporem maniaka bowiem używają argumentów słabych, głupich i służących wyłącznie do sygnalizowania czystości duszy, nie do przekonywania nieprzekonanych. O nich też, nie tylko o prawicy, jest więc pierwszy akapit tego tekstu.
Najczęstszym takim słabym argumentem strony liberalnej, nad którym chcę się popastwić, bardzo zresztą użytecznym, bo można go wygłaszać z wyrazem twarzy świadczącym o moralnej wyższości, jest argument „z drabiny”. Ma on służyć słusznej sprawie, konkretnie propagowaniu nastrojów prouchodźczych, i jest skierowany przeciwko tym, którzy są przeciwni wpuszczaniu do Polski uciekinierów wojennych, „bo terroryzm”. Brzmi on następująco: „Nie bądź głupi! Jeśli miałbyś jakiekolwiek pojęcie o świecie, to wiedziałbyś, że większe jest prawdopodobieństwo, że zginiesz, spadając z drabiny niż w wyniku ataku terrorystycznego”. Argument ten ma wiele postaci (oprócz drabin występują w nich cegłówki spadające na głowę, tropikalne choroby czy ataki wściekłych zwierząt) i pojawia się nawet w wypowiedziach osób skądinąd bardzo inteligentnych i przeze mnie szanowanych, nazwisk nie wymienię.
Co tu jest nie tak? Nie tylko to, że w podobny sposób można by wołać o zarzucenie badań nad leczeniem bardzo rzadkiej odmiany raka (jeśli i tak mamy większą szansę na bach z drabiny, po co się w ogóle tym przejmować?), ale też nieadekwatne użycie statystyki, bo porównuje się w nim zdarzenia, które mają zupełnie inne rozkłady. Za słusznie prawiącym Nicholasem Talebem: są zdarzenia, które łatwo przewidujemy, wnioskując z przeszłych danych – liczba wypadków samochodowych na A2 w przyszły weekend, liczba zakupionych majtek kąpielowych w Decathlonie u progu następnego lata, upadki z drabiny w tygodniu przedświątecznym. Są też zdarzenia, dla przewidzenia których używać przeszłych danych jest zupełnie bez sensu – np. atak na World Trade Center, trzęsienie ziemi w Polsce, które zdarzy się w 2035 r., wpłynięcie do Wisły odważnego wieloryba, brexit. Wypadki drabinne rozkładają się dość równo, ataki terrorystyczne zaś nie bardzo. Porównaj takie niewspółmierne rodzaje ryzyka, a wyjdzie ci, że nie powinieneś się bać największego w historii huraganu, za to masz omijać drabiny. Niby jest w tym jakaś treść, ale kompletnie bezużyteczna – zważcie, że trzy największe huragany w historii zdarzyły się przez ostatnie 12 lat. Kto by to przewidział? Na pewno nikt, kto mozolnie zliczał huragany 12 lat temu i wyciągał z nich huraganią średnią na następny rok.
A przecież mamy tyle świetnych argumentów za przyjmowaniem uchodźców. Prawa człowieka. Chrześcijańskie tradycje naszego kraju. Stosunki międzynarodowe i nasza pozycja w Unii Europejskiej. Jakie jest prawdopodobieństwo ataku terrorystycznego w Polsce? Nie mamy zielonego pojęcia, naprawdę nie, dlatego po prostu róbmy swoje i nie bądźmy świnie.
Dlaczego się tak zżymam na ten Bogu ducha winny argument? Po pierwsze dlatego, że dopiero co po raz setny usłyszałam go w radiu. Po drugie dlatego, że nie jest jedyny, wiele mamy po naszej stronie fatalnych argumentów i musimy się, w imię przyszłego zasłużonego zwycięstwa naszej wspólnej sprawy, bez wstydu nawzajem analizować i nie ustawać w wysiłkach autokorekcyjnych. A po trzecie dlatego, że ja, jak każdy zagubiony człowiek, potrzebuję wreszcie jakiegoś porządku w tym całym bałaganie. Muszę wiedzieć, że wróg jest głupi, my jesteśmy mądrzy, oni kłamią, my mamy rację, oni prości, my wyrafinowani. Bo wtedy będę mogła wreszcie bez wyrzutów sumienia wyciągnąć się na leżaku z tą „Gazetą Polską” w ręku i prychać, śmiać się oraz z udawanym niedowierzaniem kręcić głową. Każdemu należy się jakiś spokój ducha.