Nie ma na świecie spisku bardziej przerażającego niż istnienie Mikołaja. Rozmach bożonarodzeniowej konspiracji szokuje liczbami. Osoby aktywnie biorące udział w zaciemnianiu prawdy to w zasadzie dorośli en bloc – z wyjątkiem nielicznych cynicznych wujów, którzy specjalnie zakładają krzywo brodę z waty, i tych kuzynów hipsterów, którzy w brutalnym pozbawianiu dziatek magii upatrują ich koniecznej antykapitalistycznej i duchowej emancypacji, przy czym sami konfrontację z konkluzywnymi badaniami o nieszkodliwości glutenu uznaliby za akt nieuprawnionej agresji ideologicznej i powód do płaczu za choinką.
Populacja skutecznie utrzymywana w stanie fałszywej świadomości zaś to wszelkie dziecięta, nawet do 10. roku życia, prócz tych kilku nieznośnych mądrali niewyposażonych przez Bozię w organ metafizyczny i z uporem maniaka zadających pytania w rodzaju: jeśli w samej Polsce jest sześć milionów dzieci, to jak jeden Mikołaj może obsłużyć wszystkich w momencie pokazania się pierwszej gwiazdki? Nie wiem, smarkaczu, oglądaj telewizję.
Chce się zadać pytanie: dlaczego? Skąd taki zasięg spisku, taka doń lojalność? Jak zawsze, odpowiedzią są meandry logiki kultury. Jak w każdej konspiracji, mamy tu przede wszystkim do czynienia z potężnymi interesami ideologicznymi, a raczej antyideologicznymi. Bo Mikołaj, jakim go znamy i lubimy – nie czyniący cuda święty z III wieku, ale gruby facet w czerwonym z worem prezentów krzyczący „Ho, ho, ho” – jest całkowicie wyzuty z konotacji religijnych i moralnych. I tylko dzięki temu może stanowić odpowiednio dawkowane i bezpieczne opium dla zsekularyzowanych i zróżnicowanych społeczeństw Zachodu. To mała pigułka ibuprofenu utrzymująca na akceptowalnym poziomie wielki kulturowy brak. Tak jak głód fizyczny zwykle przynosi przewroty i rewolucje, tak całkowity głód wspólnej magii może prowadzić do odrzucenia dominującej ideologii postoświeceniowej i trzymającego nasze systemy w kupie szalonego konsumeryzmu. Żeby neoliberalny świat parł do przodu, trzeba uśmierzyć nieobecność bogów, zmartwychwstań i kosmicznych celów. A więc dajcie masom Mikołaja, to im wybije ze łba Wielkie Ideologie i zamiast na jeden czy drugi dżihad, popędzą do marketu kupić bombki.
Jako twór metafizycznie wykastrowany, ale jednak trochę nie z tego świata, Mikołaj współczesny służy więc kontrolowaniu potencjalnie niebezpiecznych duchowych zapędów. Ale jednocześnie przemyca ideologię własną, miłą systemowi, istotą swojej magii czyniąc pragnienia materialne. To nie łaska na cię spływa w gwiazdkowym rytuale, to nie duch święty odwiedza czy Izyda, ale klocki Lego zestaw numer 3485. Jeżeli Marks miał koszmary, to jednym z nich musiał być sen o powszechnie uwielbianym facecie, którego jedyną funkcją jest całoroczna produkcja (wszak to elfy przy taśmie skręcają zabawki), a potem dostarczanie zamówionych przedmiotów w sposób (sanie, pudła, renifery, cały czerwony sztafarz), który jeszcze zwiększa właściwą burżuazyjnym systemom przepaść między faktyczną wartością towaru a jego wartością dla konsumenta. Daj dziecku struganego pingwina, a rzuci go zniesmaczone w kąt; niech ten sam pingwin się znajdzie w pace pod choinką, przyniesiony rzekomo przez gościa z bieguna, a będzie z nim spało co najmniej przez dwa dni. A jeśli we śnie Marksa potem okazałoby się, że facet ów jest fikcyjny, a mit jego służy głównie usprawiedliwieniu masowego nabywania rzeczy zasadniczo niepotrzebnych, to po przebudzeniu Marks, łkając, wtuliłby się w Engelsa i nigdy już nie puścił.
A więc konsumpcja w randze metafizyki, ale przecież i narcyzm; narcyzm rozpasany i szalony – bo owszem, synu, jest w Polsce sześć milionów dzieci, ale jak słusznie zauważasz, proces mikołajowy jest tak skonstruowany, że można ten fakt pominąć całkowicie, bo paczki spadają przecież pod twą osobistą choinkę, twym imieniem podpisane, każdy dostaje nagrodę, a więc dostaniesz ją ty; to, że prezent się znalazł pod twoim drzewkiem jest najdoskonalszym obiektywnym potwierdzeniem twojej wagi i podmiotowości. A nasze wierne uczestnictwo w spisku, który nadaje ci tę podmiotowość i indywidualność, świadczy o tym, że jest ona według nas czymś najważniejszym, co należy chronić i wzmacniać przez najdziwniejsze nawet opowieści. To, co nam się wydaje najcenniejsze, a czego już nie mamy, chcemy dać dzieciom w Mikołaju.
Dorośli podtrzymują tę rzecz o Mikołaju, bo przez swego dziecięcego awatara mogą na nowo doświadczyć tego, za czym najbardziej tęsknią – radości z przedmiotów. Przedmiotów, które ostatnio stały się dla nich jakby płaskie i mniej ciekawe, a nic w zamian nie znaleźli. Przy tym także poczucia własnej istotności, zaspokojenia własnych narcyzmów przez uczestnictwo w narcyzmie małych delegatów. Bo ten spisek jest wielki dlatego, że najbardziej potrzebują go spiskowcy, rozczarowani mieszkaniem na kredyt, meblami, o jakich może nawet i marzyli, ale jakoś zbyt mało cieszą, ciuchami, które nie zbawiają, mimo reklamowych obietnic. Więc w ramach tego rozczarowania chcą oglądać tych nierozczarowanych – a jednocześnie produkują w ten sposób ludzi, którzy w tym samym, co oni pokładać będą nadzieje i którzy tym samym, co oni się kiedyś rozczarują.
A wniosek z tego taki: proszę się cieszyć świętami, nie czytać Marksa i unikać wszelkiej krytyki kulturowej, bo jak się człowiek nie tego co trzeba naczyta, to potem pisze takie rzeczy, zamiast kupować dzieciom prezenty, chować je w piwnicy i zakładać bawełniane brody jak normalny obywatel. Bo z prezentów przynajmniej się ktoś cieszy, a z rzekomej przenikliwości jeszcze nigdy nic dobrego nie wynikło. Ho, ho, ho.