Problem, który pojawił się w czasie powrotu delegacji rządowej z Londynu był "czysto organizacyjny"; nie było zagrożenia fizycznego dla członków delegacji - powiedział w środę szef BBN Paweł Soloch. Jak dodał, był moment dezorganizacji, ale nie zagrażał on bezpieczeństwu delegacji.

Soloch podkreślił w środę w TVP Info, że problemy, które pojawiły się w czasie powrotu delegacji rządowej z Londynu, "to był problem czysto organizacyjny". "Chodziło o to, że ten samolot był niedociążony, wsiadły (do samolotu) osoby bez bagaży i trzeba było zrównoważyć, to spowodowało pewien moment ustalania, kto ma tam wysiąść. Ale zagrożenia fizycznego dla delegacji nie było" - zaznaczył szef BBN. Podkreślił też, że jest jedna instrukcja HEAD.

Jak zastrzegł, kapitan w takich sytuacjach jest zawsze osobą decydującą. "Trwały po prostu ustalenia, kto ma zostać, a kto ma lecieć tym drugim samolotem. Nie było żadnego nacisku, jeśli chodzi o wylot tego samolotu. Nie można powiedzieć, że było zagrożenie fizyczne, był moment, powiedzmy wprost, dezorganizacji, ale dezorganizacji nie zagrażającej bezpieczeństwu członków delegacji" - powiedział Soloch.

W poniedziałek "Dziennik Gazeta Prawna" opublikował artykuł dotyczący powrotu polskiej delegacji rządowej z wizyty w Londynie, gdzie odbyły się polsko-brytyjskie konsultacje pod przewodnictwem premierów. "DGP" napisał, że wojskowa casa, którą do Londynu przylecieli dziennikarze, miała odlecieć do kraju sześć godzin później niż rządowy embraer, którym podróżowała rządowa delegacja. Według dziennika okazało się, iż dziennikarze mają wracać embraerem i wówczas na pokładzie tego samolotu znalazło się najpierw więcej osób niż było miejsc, samolot był źle wyważony.

Według "DGP", odbywały się wówczas rozmowy, kto zostaje w samolocie, a kto wysiada, by polecieć kilka godzin później casą, a kapitan embraera oświadczył, że samolot nie poleci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany; ostatecznie po opuszczeniu pokładu przez grupę osób, embraer odleciał do Polski.

Szefowa kancelarii premiera Beata Kempa powiedziała w poniedziałek PAP, że "+cywilna+ instrukcja HEAD nie została w żaden sposób złamana". "Jest to dokument niejawny. W sytuacji braku samolotów mogą zdarzać się sytuacje, kiedy są decyzje, czy to lotniska, czy przewoźników, na które trzeba reagować w trakcie" - dodała.

We wtorek w radiowej Jedynce, Kempa tłumaczyła, że są dwie instrukcje: jawna i z klauzulą zastrzeżoną, o której nie może mówić publicznie. "Za każdym razem, gdy jest zapotrzebowanie na lot, muszą być układane te kwestie zgodnie z instrukcjami, to jest oczywiste, tak się stało teraz" - zaznaczyła. "Natomiast, jeśli czytam, że ktoś miał lecieć na stojąco, albo ktoś się buntował, bo nie chce wykonać polecenia pilota (...), my tej sytuacji tolerować nie będziemy i te gorzkie żale pozostawimy na boku" - powiedziała minister.

Również we wtorek kancelaria premiera oświadczyła, że decyzje związane z organizacją zeszłotygodniowego lotu polskiej delegacji rządowej z Londynu były wykonywane zgodnie z procedurami; w żadnym momencie nie było narażone bezpieczeństwo lotu - oświadczyła we wtorek kancelaria premiera. Zapewniono jednocześnie, że wszystkie czynności mają swoje potwierdzenie w dokumentach.

Politycy Nowoczesnej zapowiedzieli, że złożą zawiadomienie do prokuratury ws. podejrzenia popełnienia przestępstwa niedopełnienia obowiązków służbowych przez szefową KPRM Beatę Kempę przy organizacji lotu delegacji rządowej z Londynu. Według Platformy, sprawę powinna zbadać Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych i prokuratura. (PAP)