Premier Beata Szydło i pięcioro ministrów jej rządu w Londynie zawierała wczoraj polityczny sojusz z Wielką Brytanią. Alians z jednym z najpotężniejszych państw na Starym Kontynencie mógłby być dobrym pomysłem, gdyby nie to, że jest to sojusz zawierany najwyżej na trzy lata – bo na tyle nasi dyplomaci oceniają okres, w którym Zjednoczone Królestwo pozostanie jeszcze formalnie członkiem Unii Europejskiej. I gdyby nie to, że w Londynie nie pojawiły się konkretne cegiełki wypełniające retoryczne ramy o strategicznym partnerstwie.
Teoretycznie po czerwcowym referendum nic się nie zmieniło. Wielka Brytania pozostaje równoprawnym, najludniejszym po Niemczech i Francji członkiem Unii Europejskiej. W dodatku – podobnie jak rząd w Warszawie – tradycyjnie sprzeciwiającym się przyspieszeniu procesu integracji europejskiej i niechętnie patrzącym na rosnące ambicje Komisji Europejskiej, w polskim przypadku przejawiające się na przykład procedurą kontroli praworządności. Co więcej, na poziomie partyjnym rządząca nad Tamizą Partia Konserwatywna to jedyny sojusznik Prawa i Sprawiedliwości z grupy Europejskich Konserwatystów i Reformistów, który w swoim kraju sprawuje władzę.
W sytuacji, w której relacje z Francją popsuły się w wyniku zerwania rozmów o kupnie śmigłowców Caracal, a w stosunkach z Niemcami dominuje nieufność, pogłębiona współpraca z Londynem mogłaby te minusy równoważyć. Mogłaby, gdyby nie to, że Wielka Brytania od zwycięstwa w plebiscycie zwolenników brexitu jest w Unii Europejskiej izolowana. Nikt się nie zgodzi na łatwe warunki brexitu, by jutro nie narazić się na wyjście z Unii Austrii, Holandii czy Francji. Brytyjscy przywódcy nie biorą nawet udziału we wszystkich szczytach unijnych. W tym sensie ogłaszanie sojuszu z Londynem wygląda jak desperackie ratowanie twarzy przez ministra Witolda Waszczykowskiego, który kilka miesięcy przed referendum ogłaszał w swoim exposé, że oprze polską politykę europejską na bliskich relacjach z tym wyspiarskim państwem. Wyjazd na konsultacje byłby więc politycznym pudrowaniem trupa. Tym bardziej że bezprecedensowej w sensie liczby ministrów delegacji praktycznie nie towarzyszyły konkrety.
Nie zawarto żadnej przełomowej umowy, nie padły żadne nowe deklaracje, które mogłyby trafić na czerwone paski telewizji informacyjnych. Premier Beata Szydło, zapytana podczas konferencji prasowej o nowości, wymieniła starania o utworzenie katedry wiedzy o Polsce na uniwersytecie w Cambridge. Odnosimy wrażenie, że do rozmów o studiach polonistycznych wystarczyłoby wysłać wiceministra nauki, a nie kilka najważniejszych osób w państwie. W polityce zagranicznej nie wystarczy wprowadzić mantry o „strategicznym partnerstwie”, by stało się ono faktem. Najlepszym dowodem są nasze 25-letnie relacje z Ukrainą, w których wielkich słów było równie dużo co niezrealizowanych pomysłów na ich wcielenie w życie. PiS właśnie nadepnęło na te same grabie z Wielką Brytanią.
Z drugiej strony – mimo brexitu o dość niejasnych na razie skutkach – relacji z Wielką Brytanią nie należy spisywać na straty. Nie licząc Unii, to także nasz kluczowy sojusznik w ramach NATO (w Londynie był też wczoraj minister obrony Antoni Macierewicz). Czwarta największa armia Sojuszu, własna broń jądrowa, podobna ocena zagrożenia ze strony Rosji, identyczna opinia na temat sankcji przeciwko Kremlowi (zniesienie pod warunkiem realizacji porozumień mińskich). Do tego Londyn dysponuje stałym, a zatem gwarantującym prawo weta miejscem w Radzie Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych. Można się też spodziewać, że w sytuacji, w której Wielka Brytania będzie ulubionym chłopcem do bicia dla brukselskich elit, demonstracyjnie przyjazne relacje z Londynem będziemy mogli wykorzystać do własnych celów.
Choćby do presji na maksymalnie mało znaczące negatywne skutki wyjścia z Unii Europejskiej dla polskiej diaspory w Zjednoczonym Królestwie. Rozmowy w tej kwestii będą się toczyć co prawda na forum unijnym, a nie w rozmowach bilateralnych, ale dobre relacje z Londynem w tym kontekście przynajmniej nie zaszkodzą. W tym sensie międzyrządowe konsultacje na taką skalę – a dotychczas jedynie Francja cieszyła się takim przywilejem w relacjach z Brytyjczykami – mogą być dobrym punktem wyjścia do walki o nasze interesy. Dobrym punktem wyjścia i dowodem, że rząd Prawa i Sprawiedliwości nie opiera swojej polityki europejskiej na – słusznym skądinąd – zbliżeniu do mniejszych państw Europy Środkowej i Wschodniej. Ale nawet najbliższy sojusz strategiczny z Wielką Brytanią nie zrównoważy złych relacji z Francją i niepewnej przyszłości stosunków z Niemcami. Zwłaszcza że plan wybiegający w przyszłość na trzy lata to raczej taktyka, a nie strategia .
Ogłaszanie aliansu z Londynem wygląda jak desperackie ratowanie twarzy przez ministra Witolda Waszczykowskiego.