Przed warszawskim sądem rozpoczął się we wtorek proces czterech mężczyzn oskarżonych o pobicie obywatela Egiptu, pracownika jednego ze stołecznych lokali gastronomicznych. Grozi im do trzech lat więzienia.

Do napadu doszło na początku listopada 2015 r. Mohamed Reda Abdelaal Hasan był pracownikiem lokalu przy Al. Wilanowskiej; zaatakowało go kilka osób (cztery z nich trafiły na ławę oskarżonych – PAP). Doznał szeregu urazów m.in. twarzoczaszki; był bity po głowie, plecach, nogach – także metalowym krzesłem.

We wtorek w sądzie stawiło się trzech oskarżonych: Jarosław P., Adam K. i Kamil M. Na rozprawę nie przyszedł Paweł M., który nie przyznaje się do winy. Dwaj z oskarżonych – Jarosław P. i Adam K. przyznali się do winy, chcą dobrowolnie poddać się karze. Kamil M. również się nie przyznaje, utrzymuje, że "jedynie zapobiegał awanturze i wyprowadził z restauracji" biorących udział w bójce kolegów.

Egipcjanin relacjonując całe zajście, mówił, że w chwili napadu w lokalu był sam. Podkreślił, że do pobicia doszło po tym, jak wyprosił z restauracji pijanego klienta (mówił, że nie pamięta danych, wskazał jednak na Adama K. – PAP). K. miał być agresywny i wulgarny; zwrócił się do niego "czarnuchu" i zażądał zrobienia kanapki.

"Wyszedł z lokalu i po chwili wróciło z nim kilka osób" – mówił pokrzywdzony. Jak dodał, wtedy został zaatakowany. Napastnicy zaczęli go bić i demolować lokal. "Wszystko działo się bardzo szybko. Mieli przewagę. Nie byłem się w stanie bronić; dopiero kiedy wziąłem do ręki długi nóż i w czasie szamotaniny jeden z nich został ranny w rękę, uciekli" – powiedział.

Dodał, że po pobiciu był zastraszany, więc musiał zmienić miejsce pracy. "Przychodzili różni ludzie, pytali, kiedy pracuję, w dzień czy w nocy. Mówili mi, że wrócą. Nie chciałem problemów, bałem się. Jestem w Polsce od 2009 r., to była chyba pierwsza taka trudna sytuacja, jaka spotkała mnie w tym kraju" – podkreślił.

Adam K. przed sądem zapewniał, że jego zachowanie było efektem wypitego alkoholu; przepraszał swoją ofiarę, podkreślał, że jest mu wstyd. Zarówno on jak i Jarosław P. zapewniali, że całe zajście nie miało podłoża rasistowskiego, a do incydentu doszło tylko dlatego, że pokrzywdzony nie chciał sprzedać kanapki.

Patrycja Rojek-Socha (PAP)