Prezydent Barack Obama prowadzi w tym tygodniu aktywną kampanię na rzecz słabnącej w sondażach Hillary Clinton; w środę zabiega w Karolinie Północnej o Afroamerykanów, którzy mniej licznie niż 4 lata temu głosują w tym roku w procedurze wczesnego głosowania.

"Będę z wami szczery. Frekwencja wyborców latynoskich rośnie, ale za to wśród Afroamerykanów nie jest tak duża, jak powinna być" - powiedział w środę w popularnym wśród Afroamerykanów programie radiowym Morning Show pierwszy czarnoskóry prezydent USA.

W ostatnim tygodniu kampanii prezydenckiej praktycznie nie ma dnia, by prezydent Obama nie wygłaszał przemówienia na rzecz kandydatki Demokratów Hillary Clinton. We wtorek był w Ohio, w środę jest w Karolinie Północnej, w czwartek będzie na Florydzie i w piątek ponownie w Karolinie Północnej.

Wsparcie Obamy jest teraz szczególnie cenne dla Clinton. Podczas gdy on cieszy się dużą - jak na prezydenta kończącego urząd - popularnością (ponad połowa Amerykanów ma o nim przychylne zdanie), notowania Clinton w prezydenckich sondażach znacznie spadły, od kiedy dyrektor FBI James Comey ogłosił w piątek wznowienie śledztwa w związku z używaniem przez nią prywatnego serwera w celach służbowych, gdy była sekretarzem stanu USA.

W środę Obama pośrednio przyłączył się do krytyków Comeya, którzy twierdzą, że zerwał on z wieloletnią praktyką obowiązującą w Departamencie Sprawiedliwości, by nie komentować trwających dochodzeń ani nie podejmować żadnych działań, które mogą wpłynąć na wybory. W dodatku Comey nie podał żadnych szczegółów na temat analizowanych przez FBI nowych maili związanych z dochodzeniem ws. Clinton, przyznając, że mogą one okazać się bez znaczenia. "My nie powinniśmy operować przeciekami i niepełnymi informacjami, ale konkretnymi, podjętymi decyzjami" - powiedział Obama w radiu, nie wymieniając jednak ani razu nazwiska Comeya.

Głównym zadaniem Obamy w ostatnich dniach kampanii jest zmobilizowanie do głosowania na Clinton koalicji wyborców, która 4 i 8 lat temu zapewniła mu zwycięstwo. "Proszę, zróbcie dla Hillary Clinton to, co zrobiliście dla mnie" - apelował już w lipcu podczas konwencji w Filadelfii, na której Clinton uzyskała formalną nominację Partii Demokratycznej na prezydenta USA. We wtorek w Ohio Obama powtórzył ten apel: "Po prostu zróbcie to, o co was prosiłem osiem lat temu. Prosiłem was, byście wierzyli w możliwość zmiany".

Sztab Clinton ma nadzieję, że Obama zmobilizuje zwłaszcza wyborców afroamerykańskich, którzy masowo (ponad 90 proc.) poparli jego starania objęcia najwyższego urzędu w kraju. W tych wyborach większość Afroamerykanów też deklaruje poparcie dla Demokratki, ale, jak podał w środę m.in. dziennik "New York Times", frekwencja wyborców afroamerykańskich głosujących w procedurze wczesnego głosowania zmalała w porównaniu z 2012 rokiem.

Jak dotąd głos w procedurze wczesnego głosowania, na którą zezwala 37 stanów, oddało już rekordowe 24 mln Amerykanów. Ale, ku zaniepokojeniu Demokratów, w kilku kluczowych stanach wahadłowych głosowało jak dotąd mniej Afroamerykanów niż na tym etapie kampanii cztery lata temu. Np. w Karolinie Północnej głosowało aż o 16 proc. Afroamerykanów mniej, mimo że ogólna frekwencja jest w tym stanie wyższa o 15 proc. Podobnie niepokojące dla Demokratów dane spływają z Florydy i Ohio.

Komentatorzy nie mają wątpliwości, że Clinton wywołuje znacznie mniejszy entuzjazm tej grupy wyborców niż Barack Obama. Ale zdaniem "NYT" na niższą frekwencję mogło też wpłynąć nowe prawo przyjęte przez parlament stanowy, kontrolowany przez Republikanów, w którego efekcie znacznie zmalała liczba lokali wyborczych w hrabstwach licznie zamieszkanych przez Afroamerykanów. Ponadto władze zakwestionowały prawo do głosowania ponad 4 tys. osób. W środę federalny sędzia badający skargę w tej sprawę przyznał, że przypomina to stare praktyki z początku minionego wieku.

Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)