Polityka stosowana przez Facebook - portal społecznościowy z ok. 1,6 miliarda użytkowników - w kwestii publikowania niektórych treści wielokrotnie wywoływała publiczne oburzenie i zmuszała portal do cofania decyzji ocenianych jako kontrowersyjne.

Tak było we wrześniu, gdy Facebook usunął słynne zdjęcie z okresu wojny wietnamskiej, przedstawiające poparzoną napalmem nagą, płaczącą dziewczynkę, twierdząc, że przedstawia treści pornograficzne. Decyzja ta wywołała oburzenie społeczności międzynarodowej, w tym premier Norwegii Erny Solberg, która zamieściła na swoim profilu tę i inne słynne fotografie, kluczowe ich elementy zasłaniając czarnymi polami, i zarzuciła Facebookowi "edytowanie naszej wspólnej historii". Ostatecznie portal przywrócił zdjęcie, uznając jego wartość w "dokumentowaniu momentu w historii".

Nie był to pierwszy raz, gdy Facebook pod naciskiem opinii publicznej wycofał się z podobnej decyzji. W październiku przywrócił - po uprzednim skasowaniu - zamieszczone przez użytkownika zdjęcie obrazu Caravaggia "Amor zwycięski". Powód usunięcia: obraz barokowego malarza przedstawia nagą postać amora. Portal wielokrotnie ściągał też na siebie krytykę za kasowanie zdjęć kobiecych piersi podczas karmienia dzieci czy mammografii.

Polityka Facebooka wobec publikowanych treści jest bacznie obserwowana z uwagi na wpływową rolę portalu w rozpowszechnianiu informacji. Według badania Pew Research Center z maja br. dla dwóch trzecich użytkowników Facebooka w USA, czyli 44 proc. Amerykanów, portal jest źródłem informacji o bieżących wydarzeniach. "Zdolność wpływania przez Facebooka na poglądy i opinie jest bezprecedensowa" - podkreśla Matthew Stender z Onlinecensorship.org, portalu monitorującego cenzurę w sieci.

Mimo to założyciel Facebooka Mark Zuckerberg powtarza, że portal tylko udostępnia, a nie tworzy publikowane w nim treści. Tym samym - zauważa "Washington Post" - zrzeka się edytorskiej odpowiedzialności, jednocześnie stosując własne zasady na tym polu, nieraz w sposób wzbudzający kontrowersje.

W grudniu 2015 r. Facebook, Twitter i Google zawarły porozumienie z rządem Niemiec, zobowiązując się do usuwania w ciągu 24 godzin postów zawierających mowę nienawiści. Tym samym zobowiązały się do stosowania w takich przypadkach niemieckiego prawa, a nie własnych wytycznych. Od jesieni ub.r. do Niemiec przedostało się prawie 900 tys. osób ubiegających się o azyl, głównie muzułmanów, co w mediach społecznościowych wywołało lawinę wrogich, podżegających postów i komentarzy; doszło też do licznych podpaleń ośrodków dla uchodźców.

Zwolennicy chwalili porozumienie za próbę utrzymania internetowych dyskusji o imigracji w cywilizowanych ramach. Jednak zdaniem krytyków umowa narzuca internautom zasady politycznej poprawności i zaciera granice swobody wyrażania poglądów. Po masowych napaściach seksualnych mężczyzn z Bliskiego Wschodu i Afryki na kobiety podczas sylwestra w Kolonii część internautów zastanawiała się, czy ich komentarze w tej sprawie będą blokowane albo czy grożą im zarzuty za wpisy, w których zastanawiali się, czy wśród napastników byli migranci.

Przeciw porozumieniu protestowała zgodnie z przewidywaniami skrajna prawica, ale też liberalna Partia Piratów, która przekonywała, że państwa demokratyczne "muszą być zdolne do wytrzymania" pewnego stopnia ksenofobii.

W Niemczech zarzut podżegania grozi za wypowiedzi obliczone na wywołanie wrogich uczuć lub skłonienia do aktu przemocy ze względu na rasę, wyznanie lub narodowość. Za publiczne popieranie, bagatelizowanie lub uzasadnianie zbrodni nazistowskich grozi kara do pięciu lat więzienia.

Brak neutralności zarzuciły też Facebookowi obie strony konfliktu izraelsko-palestyńskiego. We wrześniu portal został oskarżony o cenzurowanie palestyńskiej prasy w związku z zawieszeniem bez wyjaśnienia kont siedmiu przedstawicieli popularnych palestyńskich organizacji medialnych, Shehab News Agency i Quds News Network. Facebook przywrócił później konta, twierdząc, że nastąpiła pomyłka. Tymczasem kilka miesięcy wcześniej izraelska organizacja Shurat HaDin przeprowadziła eksperyment, w ramach którego stworzyła dwa konta, jedno antypalestyńskie i jedno antyizraelskie, i zgłosiła oba jako niezgodne z zasadami Facebooka. Według organizacji stronę antypalestyńską szybko zablokowano, a w przypadku antyizraelskiej nie doszukano się nieprawidłowości.

Jak pisze na portalu stacja Al-Dżazira, Palestyńczycy obawiają się, że Facebook, zgodziwszy się we wrześniu na współpracę z Tel Awiwem w walce z "podżeganiem do działalności terrorystycznej i morderstwa", przyjmuje narrację strony izraelskiej (szczegółów porozumienia nie ujawniono). Al-Dżazira przypomina, że według badania izraelskiej Fundacji Berla Katznelsona w 2015 roku o 20 proc. wzrosła liczba podżegających i rasistowskich komentarzy wśród internautów używających hebrajskiego, a zdecydowana większość wrogich wpisów była skierowana do Palestyńczyków.

Oskarżenia o opowiadanie się po jednej ze stron pojawiały się wobec Facebooka także w konflikcie turecko-kurdyjskim. W sierpniu trójka prokurdyjskich działaczy z Wielkiej Brytanii zarzuciła portalowi "polityczną cenzurę" materiałów mogących obrażać rząd w Ankarze, w tym zdjęć graffiti oskarżających Turcję o dyskryminowanie kurdyjskiej mniejszości. W 2012 r. amerykański portal Gawker opublikował wewnętrzny dokument Facebooka, w którym moderatorzy byli instruowani, by "wyciszali" wpisy krytyczne wobec ojca laickiej Turcji Kemala Ataturka, a także zdjęcia palonej tureckiej flagi i odniesienia do separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Facebook zastrzegł, że zawarte w nim wytyczne są przestarzałe, nie wskazał jednak, które ani w jaki sposób; zaprzeczył też istnieniu porozumienia z władzami.

Gdy w lipcu br. w kontrolowanym przez Indie Kaszmirze, zapalnym regionie na granicy indyjsko-pakistańskiej, doszło do zamieszek, krwawo spacyfikowanych przez policję, wielu filmowców, dziennikarzy i działaczy relacjonujących te wydarzenia oskarżyło Facebook o blokowanie ich kont. "Washington Post" przypomina, że w Indiach mieszka druga po USA najliczniejsza grupa użytkowników portalu, a ten usiłuje rozszerzyć ich bazę w tym kraju. "Wygląda to bardziej na cenzurę ze strony Facebooka niż coś zainicjowanego przez rząd. Może (Facebook) próbuje wyjść naprzeciw oczekiwaniom władz" - zastanawiał się cytowany przez "WP" Sunil Abraham z indyjskiego Centrum na rzecz Internetu i Społeczeństwa.