Straszenie w Wielkiej Brytanii rozpadem UE nie uchroniło przed Brexitem, powinniśmy skupić się na pozytywnym aspekcie UE jakim jest wspólny rynek - ocenił podczas debaty w BCC wiceszef MSZ Konrad Szymański. Inni rozmówcy podkreślali wagę wspólnej waluty w debacie o przyszłości integracji.

O rozpadzie UE nie mówimy już w kategoriach science fiction, to nie musi być jednak spektakularny rozpad, ale bardzo cichy zgon - mówił Szymański podczas piątkowej debaty o przyszłości Unii zorganizowanej w Business Centre Club.

Według niego rozpad UE oznaczałby nie tylko osłabienie gospodarcze i zmniejszenie konkurencyjności Europy na świecie, ale także cios w jedność Zachodu i zachwianie bezpieczeństwa w tej części świata. Przetrwanie tego projektu wymaga dziś działania - podkreślił.

W ocenie wiceministra spraw zagranicznych receptą na kryzys jest ponowne zakorzenienie integracji europejskiej w rzeczywistości politycznej krajów członkowskich, co oznacza ograniczenie jej zakresu. "To nie musi być jednak zła wiadomość, ponieważ Unia dziś płaci cenę za to, że składa za dużo obietnic, m.in. gwarantując młodym ludziom perspektywę zatrudnienia, mimo że nie ma żadnych instrumentów, by cokolwiek zmienić w zakresie strukturalnego bezrobocia ludzi młodych w Portugalii czy Hiszpanii" - powiedział Szymański.

Jak mówił, błędem tych, którzy chcą bronić integracji, jest sugerowanie, że integracja być może nie jest idealna, ale alternatywa jest jeszcze gorsza. Operacja "strach" w Wielkiej Brytanii w kampanii referendalnej nie uchroniła przed Brexitem - zaznaczył Szymański. Jego zdaniem przywrócenie wiary w UE jest możliwe poprzez pokazywanie pozytywnych aspektów integracji, jakim w jego ocenie jest wspólny rynek.

"Od wielu osób, które bujają w obłokach na temat federalnych konstrukcji, słyszę ton rozżalenia, że mamy tylko wspólny rynek, że zjednoczenie kontynentu nie może polegać tylko na cieszeniu się z unii celnej. Jest się jednak z czego cieszyć" - uważa Szymański. W jego ocenie utrwalanie przekonania, że wspólny rynek to za mało, doprowadzi do przeświadczenia, że to, co mamy nie jest warte obrony.

Jak zauważył, pojawienie się w sytuacji kryzysowej pomysłu zawężenia integracji do strefy euro jest odruchem naturalnym, pojawiającym się już wcześniej, lecz niełatwym w realizacji, bo oznaczałoby to uwspólnotowienie długu publicznego, na co nie ma "żadnej przestrzeni politycznej" w północnej części eurolandu.

W jego ocenie realizacja takiego scenariusza przyniosłaby taki sam efekt jak rozpad Unii pod presją eurofobicznych nurtów, ponieważ siłą UE na świecie dzisiaj jest jej skala - to 500 mln obywateli, konsumentów i podatników. Dlatego - zdaniem Szymańskiego - "federaliści i eurofobowie kopią ręka w rękę grób integracji europejskiej".

Europoseł PO i były minister spraw zagranicznych Dariusz Rosati uznał, że odpowiedzialność za kryzys ponoszą państwa członkowskie, które nie przestrzegają wspólnych reguł dotyczących m.in. długu publicznego. Jako przykład wskazał też blokowanie przez Walonię zawarcia umowy pomiędzy UE a Kanadą CETA.

"Ten horror w ostatnich tygodniach pokazuje, że to nie Unia odpowiada za to, że nie możemy się dogadać. Wręcz odwrotnie, mamy do czynienia ze zwiększaniem się kompetencji państw narodowych, do której nawołują zresztą rządy państw eurosceptycznych. Możliwość blokowania procesu decyzyjnego ma nie tylko Belgia, ale także jej region liczący 3 mln mieszkańców, który blokuje pozostałe prawie 500. To nie jest demokracja, to jest liberum veto" - stwierdził.

Nie zgodził się z nim Szymański. Jak mówił, negocjacje ws. CETA pokazują problem funkcjonalności UE, ale efektywność nie może być jedynym kryterium oceny kondycji tej organizacji. "Możemy ustalić, że wszystko będziemy przyjmowali większością kwalifikowaną, tylko że wtedy przyspieszymy procesy dezintegracji" - powiedział wiceszef MSZ. Nie można podejmować decyzji z pominięciem interesów kogokolwiek, nieważne, czy uważamy je za uzasadnione, czy też nie - przekonywał. Dodał, by wyobrazić sobie, że w UE podjęta zostaje decyzja pomimo sprzeciwu dwóch państw, w następnych wyborach w tych dwóch krajach więcej wyborców popiera partie eurosceptyczne, przez co wzrost niezadowolenia jest oczywisty.

W ocenie Rosatiego państwa strefy euro są gotowe postawić kolejny krok w integracji tworząc unię bankową i wprowadzając własny budżet. Według niego stawia to pytanie przed Polską, czy dołączy do głównego nurtu, czy ulokuje się na peryferiach. "Polski rząd nie ułatwia sytuacji postulując zwiększenie kompetencji państw członkowskich. To prowadzi do osłabienia Unii, czego dowodem jest sytuacja z CETA" - mówił europoseł.

Zdaniem innego europosła PO i byłego komisarza europejskiego Janusza Lewandowskiego odpowiedzialne za problemy w Unii są też instytucje unijne, niekiedy bardzo "inwazyjne i natrętne", gdy wtrącają się nawet w to, jakie papierosy mają palić obywatele. Jak podkreślił Lewandowski, nie ma łatwej odpowiedzi na pytanie: "Więcej czy mniej Unii?". Unii powinno być mniej w kwestiach tego, jak obywatele mają żyć; Bruksela powinna być bardziej aktywna na polu bezpieczeństwa, obrony zewnętrznej granicy - ocenił.

Główny ekonomista BCC Stanisław Gomułka przewiduje, że po serii reform strefa euro ulegnie wzmocnieniu. Według niego w najbliższych latach można oczekiwać wejścia do eurolandu Bułgarii i Rumunii oraz być może Węgier i Czech. "Opozycja PiS wobec wejścia do strefy euro może ulec silnemu osłabieniu, być może nawet do władzy dojdą partie i politycy, którzy będą chcieli wprowadzić Polskę do strefy euro" - podkreślił.

Pytany o strefę euro Szymański powiedział, że dzisiaj jest ona w kryzysie i "do czasu, kiedy nie wyklaruje się ustabilizowany kształt strefy euro nie ma sensu ustalać jakichkolwiek terminów". Mówił też, że polska gospodarka powinna osiągnąć taki poziom konkurencyjności, by pozbawienie się instrumentu własnej polityki pieniężnej nie miało negatywnych skutków dla gospodarki.

Oponował prezes BCC Marek Goliszewski. Jak mówił, dane eurostatu z 2011 r. - gdy kryzys światowy zaczął odpuszczać - pokazywały, że deficyt sektora finansów publicznych wynosił w Polsce 5 proc. PKB, a w krajach strefy euro 4 proc. PKB. "Gdzie jest ten wielki kryzys strefy euro, który umożliwił wielką pomoc dla Grecji?" - podkreślił. (PAP)