Zmęczenie walką wszystkich stron konfliktów może zakończyć wojny domowe w Syrii, Jemenie, czy Libii - powiedział PAP izraelski politolog prof. Eytan Gilboa. Jego zdaniem będzie to jednak długi proces, trwający od kilku do kilkunastu lat.

Podkreślił jednocześnie, że Bliski Wschód będzie nadal źródłem terroryzmu dla siebie samego oraz dla Europy.

Dyrektor Ośrodka Komunikacji Międzynarodowej na Uniwersytecie Bar-Ilan w Ramat Gan, jednej z największych uczelni w Izraelu, przyjechał do Warszawy z serią wykładów, organizowanych przez niezależną organizację non-profit, działającą na rzecz lepszego rozumienia Izraela i Bliskiego Wschodu, Israel Public Diplomacy Forum, której jest prezesem.

W rozmowie z PAP kreśli raczej czarny scenariusz dla tego regionu i wytyka Zachodowi błędy: zbyt późnej interwencji w Syrii oraz niepotrzebnego zaangażowania w Libii.

Spytany, czy widzi jakieś szanse na pojednanie w ogarniętej od pięciu lat chaosem i de facto podzielonej na dwie części Libii, ekspert ocenił, że interwencja sił NATO w tym kraju w 2011 roku „była katastrofą, ponieważ tak samo jak Muammar Kadafi był dyktatorem, bezwzględnym autorytarnym władcą, tak przyznał, że odgrywał rolę w terroryzmie (…), zakończył swój program nuklearny i stał się przyjazny wobec Zachodu”. „Interwencja w Libii była kontrproduktywna, ponieważ Kadafi został stracony, a w następstwie tego odżyła plemienność” - ocenił.

I wskazał, że to, co widzimy obecnie w Libii, Jemenie, Iraku i Syrii to właśnie wojny plemienne. „Wróciliśmy zatem do okresu sprzed powstania państw na Bliskim Wschodzie” - dodał.

Prof. Gilboa prognozuje, że „ta chaotyczna sytuacja”, „brak stabilizacji w regionie” będą się jeszcze utrzymywały „przez długi czas”. „Pojawia się tylko pytanie, która strona zyska przewagę. W Libii obecnie ten (uznawany przez wspólnotę międzynarodową) rząd i parlament nie mają nad niczym kontroli. Libia to tzw. upadłe państwo (ang. failed state). Wojna domowa nie wygenerowała tu jak na razie żadnego zwycięzcy. Mamy do czynienia z patem i sytuacja ta potrwa do momentu aż wszystkie strony tego konfliktu osiągną pułap pewnego rodzaju zmęczenia (ang. fatigue), albo do momentu aż jedna strona po prostu wygra” - mówił rozmówca PAP.

Według niego „idea radykalnego islamu nie zniknie”. Nawet jeśli dżihadystyczna organizacja Państwo Islamskie (IS) utraci swe bazy terytorialne w Syrii i Iraku oraz swe komórki w wielu innych miejscach, w tym na Półwyspie Synaj, Libii, czy Nigerii, a nawet w Arabii Saudyjskiej, „terror będzie bezterminowo kontynuowany, ponieważ niewiele trzeba, by zaprowadzić terror na Bliskim Wschodzie i poza nim”. Profesor Gilboa zwraca uwagę, że nawet jeśli IS utraci Mosul i Ar-Rakkę, swe ostatnie bastiony w Iraku i Syrii, to nadal będzie tam działać.

„Dżihadyści z IS mają przecież swoich zamachowców samobójców i będą dalej terroryzować. Iracki rząd nie ma planu, co będzie dalej po operacji odbijania Mosulu z rąk IS. Irackie władze myślą, że jak zniszczą bazę terytorialną IS, to organizacja ta jakoś zniknie, ale to oczywiście się nie stanie” - zaznaczył ekspert, dodając że to samo dotyczy Rakki w Syrii.

„Aczkolwiek uważam, że bez tych baz terytorialnych oraz bez zasobów, które IS była w stanie wykorzystywać, łatwiej będzie kontrolować terroryzm na tych terenach” - zastrzegł. „Nie można go całkowicie wyeliminować, ale jeśli można go zmniejszyć, to też dobrze” - dodał.

Prof. Gilboa zwraca wszelako uwagę, że „nawet jeśli IS zostanie wyplenione, to pojawi się ktoś inny” i przywołuje w tym kontekście przypadek Afganistanu. „Mamy oto taką sytuację, że Amerykanie wyszli z Afganistanu, talibowie na powrót stali się silni, negocjacje między talibami a rządem centralnym w Kabulu właśnie załamały się przed kilkoma dniami, a powodem było to, że nie mogą znaleźć między sobą wspólnego języka. Uważam, że teraz talibowie mają lepszą szansę, by odzyskać kontrolę nad rządem. I to jest właśnie przypadek, gdzie Al-Kaida znowu wynurzy się jako silna organizacja, ponieważ powiązania między Al-Kaidą a talibanem nigdy nie zostały zerwane, pomimo wielu problemów” - ocenił izraelski politolog.

„Bliski Wschód będzie zatem nadal źródłem terroryzmu dla siebie samego oraz dla Europy. Im bardziej wywierana będzie presja na IS, tym bardziej będziemy doświadczać terroryzmu na Bliskim wschodzie i gdzie indziej” - przewiduje prof. Gilboa.

Zwraca uwagę, że „właściwie każdy uczestnik zaangażowany w wojny domowe w Jemenie, Iraku, Syrii i Libii jest winny zbrodni wojennych, ponieważ podczas działań wojennych zwalcza się wszelkiego rodzaju organizacje terrorystyczne, które walczą ze środka (obszarów) zamieszkanych przez ludność cywilną”. Gilboa przywołuje tu przykład Mosulu, gdzie IS wykorzystuje cywilów jako żywe tarcze.

„Podobnie Araba Saudyjska w Jemenie używa olbrzymiej siły przeciwko cywilom i jest oskarżana o zbrodnie wojenne, ale również szyiccy rebelianci Huti są winni zbrodni wojennych. Amerykanie mówią, że muszą to krytykować (ataki powietrzne arabskiej koalicji, w których giną cywile), ale nie chcą zarazem, by Jemen stał się częścią +imperium Iranu+, który z kolei wspiera ruch Huti. Jest w tym więc wiele hipokryzji” - skonstatował ekspert.

Jego zdaniem wszystko sprowadza się do interwencji z zewnątrz tak w przypadku Libii, jak i Jemenu. „Gdyby wojna domowa w Jemenie została zostawiona lokalnym stronom (konfliktu), to prawdopodobnie Huti by wygrali. Jedynie interwencja saudyjska powstrzymuje ich przed kontrolowaniem całego Jemenu” - zauważył. Prof. Gilboa uważa, że „ingerencje z zewnątrz jedynie przedłużają działania wojenne”, a bez nich konflikty „zostałyby rozstrzygnięte dawno temu”.

„Przemoc w regionie trwa już od pięciu lat i żadna strona konfliktu, nawet przy wsparciu z zewnątrz, nie jest w stanie wygrać. Taki stan będzie się nadal utrzymywał. Jedyna szansa na uzyskanie przynajmniej zawieszenia broni nadejdzie, gdy dwie strony któregoś z obecnych konfliktów na Bliskim Wschodzie nie będą już mieć energii, ani motywacji do jego kontynuowania. To się nazywa zmęczenie walką (ang. combat fatigue) i może zająć kilka miesięcy, lat, dekadę, tak długo, jak strony konfliktu czują, że mają środki, czy zewnętrzne wsparcie” - podsumowuje ekspert, prognozując że konflikty w Jemenie, Libii i Syrii „będą jeszcze trwały”.

„Zachód po prostu popełnił wiele błędów, z których część można było uniknąć. Interwencja NATO w Libii była olbrzymim błędem. Powinno było dojść do interwencji międzynarodowej koalicji w Syrii, ale dużo wcześniej” - uważa prof. Gilboa. Według niego gdyby Zachód zainterweniował w początkowym etapie konfliktu syryjskiego, można było uniknąć tego, co widzimy dzisiaj: setek tysięcy ofiar, zniszczeń i fali uchodźców.

Rozmawiała Karolina Cygonek (PAP)